[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zobaczmy, czy jest coś godnego obejrzenia wtelewizji ze świata.- Pulchny Anglik siadł na obrotowym krześle i nacisnął parę przyciskówsterujących talerzem anteny.- No, proszę - powiedział po chwili.- Mam coś trochę lepszegoniż propozycje programowe SABC.Lena podniosła wzrok znad smażonych steków.Na ekranie widać było mecz bokserskiz komentarzem w języku francuskim.Informacje podane nad ekranem identyfikowały satelitętransmitującego ów program, jak również stację nadającą go z ziemi.Sarcha wystukał 44 -międzynarodowy kod proszący o tłumaczenie na angielski - i komentarz przeszedł na tenjęzyk.Lena jęknęła i z trzaskiem postawiła obok Sarcha talerz ze stekiem i grzybami.- Mam nadzieję, że nie będę musiała oglądać przez całą noc programu sportowego.Sarcha uśmiechnął się i poruszył kontrolkami.Z setki dostępnych kanałów wybrałoperację przeprowadzaną na mózgu, nadawaną na 3-D.- No to może coś takiego? - powiedział, uśmiechając się szyderczo.- Może nie w czasie, kiedy siadamy do jedzenia.- Jest to program adresowany dla wąskiego grona specjalistów.Pochodzi ze szpitalakosmicznego NASA.Lena nagle zainteresowała się.- Czy ten sprzęt odbiera każdego satelitę? - zapytała.Sarcha zaczął pożerać jedzenie ze swojego talerza.- Zgadza się, serduszko.- Nawet prom?- Jeżeli go namierzymy, to go i usłyszymy - i możemy też sprawdzić, czy nadajeprogram telewizyjny.Dlaczego pytasz?- Neil i Heinlein startują jutro - zauważyła Lena, starając się nie pokazywać swojegoożywienia.- Czy będziemy mogli dostroić się na ich częstotliwość?- Jasne.Lecz czasami transmisje są kodowane.- Ja.wcale nie chcę rozmawiać z Neilem.Byłoby tylko wspaniale móc go słyszeć.Sarcha robił wrażenie, jakby zależało mu na zmianie tematu.- Zobaczymy, co się da zrobić, serduszko.Lena spojrzała na konsolę ze sprzętem do łączności.- Czy dalej chcesz mnie przekonać, że jest nam potrzebny tak skomplikowany sprzętkomunikacyjny? - zapytała.Anglik spojrzał na nią ostro.- Już ci mówiłem - odparł z niepodobnym do niego rozdrażnieniem.- Ten wóz ma byćbazą sprawującą kontrolę nad paroma zespołami filmowymi.Lena wskazała ruchem ręki konsolę.- Okay - w takim razie może potrzebne są nam kamery wideo.Ale ile kosztowała całareszta? Milion? Nie potrzeba wcale sprzętu łączności milionowej wartości w krajuposiadającym sieć telefonii komórkowej.Sarcha uśmiechnął się szeroko.- Ja robię tylko to, co mi każą, skarbie.Jeżeli chcesz się kłócić z Heinleinem po jegopowrocie, proszę cię bardzo, lecz w chwili obecnej ty również bierzesz pieniądze za to, żebywykonywać polecenia.Okay?Tego wieczoru, kiedy Lena zaciągała zasłony w tylnej części wozu kempingowego,zauważyła jakiś ruch na zewnątrz.- Sarcha - powiedziała cicho.- Na zewnątrz chodzi jakieś zwierzę lub coś innego.W ręce Sarcha błysnął luger.Otworzył gwałtownie drzwi wozu i wyskoczył wciemność.Lena podbiegła do drzwi, zamykając je na klucz.Obrzuciła wzrokiem wszystkieokna, aby się upewnić, czy zostały szczelnie zamknięte, po czym zaczęła nasłuchiwać.Z zewnątrz dobiegły ją czyjeś głosy, a następnie śmiech Sarchy.Słychać było czyjeśkroki zmierzające w kierunku drzwi.- Wszystko w porządku, skarbie.Otwórz.Lena porwała wielki nóż kuchenny.Schowała go w rękawie, po czym odsunęła zamekdrzwi, zza których ukazała się pyzata twarz Sarchy.- To nasz przyjaciel - powiedział wesołym głosem, wchodząc do wnętrza wozu.- I jestmu bardzo przykro, jeżeli cię przestraszył.Joss, powiedz tej pani przepraszam.Za Sarchą wszedł do wozu kempingowego wysoki, mocno zbudowany Zulus w wiekuokoło dwudziestu pięciu lat.Miał na sobie spłowiałe dżinsy i czerwony podkoszulek.Najednym ramieniu niósł płócienny plecak.Uśmiechnął się do Leny i wyciągnął na powitanierękę.- Przepraszam panią.Nie miałem zamiaru przestraszyć.- Lena, to jest Joss.Będzie naszym przewodnikiem.Lena spojrzała zaskoczonym wzrokiem na Jossa, a następnie na Sarchę.- Przewodnikiem? Nic nie mówiłeś o przewodniku - powiedziała, odrzucając nóż nałóżko.Sarcha zachichotał.- Miał się zjawić najwcześniej jutro.Joss jest doświadczonym tropicielem.Potrafipodprowadzić nas do prawdziwej zwierzyny - a nie tych zwierząt, jakie turyści oglądająwokół wodopojów przy swoich obozach.Pozwoli nam zaoszczędzić masę czasu.Czy nie tak,Joss?Joss skinął głową i uśmiechnął się porozumiewawczo do Leny.- Kiedy umówiłeś się z nim na to spotkanie? - zażądała odpowiedzi Lena.- Nic wielkiego, wykonałem parę telefonów do moich ludzi w Johannesburgu - odparłSarcha wymijająco.- A gdzie niby on będzie spał? W środku nie ma już dla niego miejsca.- Niech cię twoja śliczna główka nie boli o Jossa, skarbie - odparł Sarchaprotekcjonalnym tonem, który jedynie wzmógł w Lenie niechęć, jaką czuła do jego osoby.-Prześpi się na powietrzu - wskazał ruchem ręki drzwi.- Dobra, Joss.A teraz już sobie idz.Tego wieczoru Lena omal nie skaleczyła się nożem w trakcie ścielenia łóżka.Już miałago odnieść do kuchni, gdy wtem zmieniła zamiar i wepchnęła go za materac.Wyrzucałasobie, iż jest nieracjonalna, jednakże myśl, że ma pod ręką broń dodawała jej nieco pewnościsiebie.74
[ Pobierz całość w formacie PDF ]