[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bez kitu. W miejscu, gdzie pózniej odkryty zostanie kontynent amerykański, mapa jest pusta, widnieją tamjedynie słowa: CUI CI SONO DEI MOSTRI.D Agosta się skrzywił. Tu żyją.MOSTRI? Co znaczy to ostatnie słowo? Cała sentencja brzmi następująco: Tu żyją potwory. Potwory.Tak.Jezu.Całkiem już zapomniałem włoskiego.Po włosku rozmawiałem tylko z moimidziadkami.Pendergast skinął głową. - 71 - Mam do ciebie jedno pytanie; ciekawe, czy znasz odpowiedz. Wal. Jaki jest największy zamieszkany obszar, który pozostaje po dziś dzień nie opisany na mapach? Bo ja wiem?  D Agosta wzruszył ramionami. Milwaukee?Pendergast uśmiechnął się słabo. Nie.I nie jest to również Mongolia.Ani antypody.To podziemia Nowego Jorku. Wciskasz mi kit, prawda? Nie  wciskam ci kitu , jak to barwnie określiłeś. Pendergast poruszył się na fotelu. Vincencie,podziemia Nowego Jorku przypomniały mi tamtą mapę z Pałacu Pizzi.To doprawdy olbrzymie i nie zbadaneterytorium.Nie wyobrażasz sobie nawet jego rozmiarów.Na przykład pod stacją Grand Central znajdują siękondygnacje sięgające na głębokość dwunastu pięter pod ziemię, nie licząc kanałów ściekowych iodpływów burzowych.Podziemia pod Penn Station sięgają jeszcze niżej. Zatem byłeś tam, na dole  mruknął D Agosta. Tak.Po spotkaniu z tobą i sierżant Hayward.Była to nader pouczająca wyprawa.Wiele siędowiedziałem.Chciałem rozeznać się w otoczeniu, sprawdzić, na ile swobodnie mogę się tam poruszać igromadzić informacje.Udało mi się porozmawiać z kilkoma mieszkańcami podziemi.Sporo mi powiedzieli ijeszcze więcej zasugerowali.D Agosta wyprostował się w fotelu. Dowiedziałeś się czegoś na temat morderstw?Pendergast pokiwał głową. Nie bezpośrednio.Niemniej jednak ci, którzy wiedzą więcej, żyją znacznie głębiej, aniżeli odważyłemsię zejść podczas mojej pierwszej wyprawy do tuneli.Zaskarbienie sobie ich zaufania to trudny iczasochłonny proces, sporo jeszcze przede mną.Zwłaszcza teraz.Bo widzisz, bezdomni są śmiertelnieprzerażeni. Pendergast spojrzał bladymi oczyma na D Agostę. Z tego, co zdołałem wywnioskować napodstawie kilku krótkich rozmów, i z tego, co podsłuchałem, wynika, że w podziemiach zagniezdziła siętajemnicza grupa ludzi.Plotki głoszą, że to wcale nie są ludzie.Mówi się, że to dzikie istoty, kanibale, naznacznie niższym od ludzkiego poziomie rozwoju.To właśnie te istoty obwinia się o popełnione w ostatnimokresie zabójstwa.Nastała krótka cisza.D Agosta wstał i podszedł do okna, lustrując wzrokiem panoramę Manhattanupogążonego w nocy. Wierzysz w to?  zapytał w końcu. Nie wiem  odrzekł Pendergast. Muszę porozmawiać z Mephistem, przywódcą społecznościzamieszkującej pod Columbus Circle.Większość informacji, które przekazał i które zamieszczono ostatniow  Post , okazała się niepokojąco prawdziwa.Niestety, z człowiekiem tym raczej trudno się skontaktować.Nie ufa przybyszom z zewnątrz i z całego serca nie cierpi przedstawicieli prawa.Mimo to czuję, że właśnieon może doprowadzić mnie tam, dokąd zmierzam.Usta D Agosty drgnęły leciutko. Potrzebujesz partnera?  zapytał.Pendergast uśmiechnął się półgębkiem. To wyjątkowo niebezpieczne miejsce, gdzie nie obowiązują żadne tutejsze prawa.Ale rozważę twojąpropozycję.Może być?D Agosta skinął głową. Zwietnie.A teraz sugeruję, abyś poszedł do domu i trochę się przespał. Pendergast wstał. Naszprzyjaciel Waxie, choć nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, będzie potrzebował wszelkiej możliwejpomocy. - 72 -21Simon Brambell zamknął teczkę, nucąc pod nosem Macushla.Rozejrzał się z lubością po laboratorium;rzędy stalowych i niklowanych instrumentów umieszczone za szkłem delikatnie błyszczały w słabym świetle.Był z siebie ogromnie zadowolony.Ponownie odtwarzał w myślach chwilę swego małego zwycięstwa, azwłaszcza widok beznamiętnego oblicza Frocka podczas swej przemowy.Choć tamten wydawał sięniewzruszony, bez wątpienia w jego wnętrzu aż wrzało.To w pełni zrekompensowało mu drwiący uśmieszekna ustach Frocka, wywołany obliczeniami nacisku ukąszeń.Choć Brambell pracował dla władz miejskich,miał naturę egoistycznego, zadufanego w sobie naukowca.Wcisnął miękką skórzaną teczkę pod pachę i raz jeszcze zlustrował wnętrze laboratorium.Byłonaprawdę wspaniałe, doskonale zaprojektowane i świetnie wyposażone.Chciałby móc dysponowaćpodobnym przy biurze miejskiego koronera.Wiedział jednak, że nie ma na co liczyć.Gdyby praca patologatak bardzo go nie fascynowała, już dawno przeniósłby się do jakiegoś dobrze wyposażonego instytutunaukowego.Delikatnie zamknął za sobą drzwi, jak zawsze zdziwiony, że na korytarzu nie było żywego ducha.Nigdyjeszcze nie spotkał ludzi tak niechętnych do pracy po godzinach, jak personel tego muzeum.Mimo to niemiał nic przeciwko odrobinie ciszy.Była cudowna i przyjemna, całkiem inna, podobnie jak woń kurzu istarego drewna różniły się od przepełniających biuro koronera odoru rozkładu i dławiącego zapachuformaliny.Jak zawsze, tak i tego wieczoru postanowił wyjść z Muzeum dłuższą drogą, przez salę afrykańską.Dioramy, które się w niej znajdowały, uważał za prawdziwe dzieła sztuki.Na dodatek o tak póznej porzeprzy wygaszonych światłach prezentowały się szczególnie ciekawie; każda z ekspozycji, podświetlona odwewnątrz, przypominała okno do innego świata.Przeszedł przez długi korytarz i, jako że miał awersję do wind, pieszo pokonał trzy kondygnacje.Mijając metalowe łukowe przejście, znalazł się w sali oceanicznej.Włączone tu było tylko nocne oświetlenie,cała sala wyglądała ponuro i groznie, panowała w niej kompletna cisza, jeśli nie liczyć cichych skrzypnięć,trzasków i zgrzytów wiecznie obecnych w murach tego starego gmaszyska.Cudownie, pomyślał.Właśnie tak należałoby oglądać to muzeum, bez hord rozwrzeszczanych bachorówi ich zrzędzących nauczycielek.Przeszedł pod repliką wielkiej kałamarnicy, bramą z krzyżujących się słoniowych ciosów i znalazł się wsali afrykańskiej.Północ.Powoli przemaszerował przez salę; stojące pośrodku niej stado słoni z wolna wyłoniło się zmroku, wzdłuż ścian po obu stronach znajdowały się ekspozycje przedstawiające faunę Afryki w jejnaturalnym środowisku.Najbardziej lubił goryle.Przystanął przed dioramą i wydął wargi, wczuwając się woglądaną scenę.Była tak realistyczna, że aż miło było popatrzeć.Niedługo przyjdzie mu pożegnać się z tym miejscem, jego praca dobiegała końca.Jeżeli miał rację,okaże się, że Shasheen Walker i ten nieszczęsny Bitterman pasują do określonego przez nich schematu.Z westchnieniem przeszedł przez niskie wejście i kamiennym korytarzem udał się w stronę wieży.Znałhistorię słynnej wieży: słyszał o tym, jak w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym Endurance S.Flyte,potentat kolejowy i trzeci dyrektor MHN, polecił wzniesienie przy oryginalnym gmachu muzeum, budowliprzypominającej fortecę.Była ona wzorowana na walijskim zamku Caernarvon, który Flyte, choć bezpowodzenia, starał się nabyć na własność.Rozsądek zatriumfował w końcu nad pragnieniami i Flyte zostałusunięty ze stanowiska, a z projektu fortecy ukończono zaledwie jedną środkową wieżę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl