[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwactwa.częstokroć oznaki fizycznegoupośledzenia.to, jak nieruchomieją, wpatrzeni w jeden punkt, lub nie trafiają wdrzwi wchodząc do kuchni, lub zacinają się wykonując jakiś prosty ruch, jakzardzewiałe mechanizmy.Niekiedy oczywiście mówią zupełnie do rzeczy, zdarzają imsię celne riposty, czasem niezle śpiewają. Korzenie nominalizmu sięgają wczesnego antyku.Jego pierwszymiprzedstawicielami byli Antystenes z Aten i Diogenes z Synopy, przeciwnicyplatonowskiego świata idei.W korytarzu zabrzmiały ciężkie kroki i zanim Saszka zdążyła wrócić do łóżka,drzwi otwarły się na oścież.Na zewnątrz, w korytarzu paliło się światło, w pokoju zaś panowała ciemność,dlatego Saszka zobaczyła czarną, jakby wyciętą z kartonu sylwetkę nastroszonej,rozchełstanej dziewczyny.A Liza - Saszka o tym wiedziała - zobaczyła zjawę wperkalowej nocnej koszuli, która bojazliwie zamarła na środku pokoju, w pół drogi dołóżka.- Widzę, że nie śpisz - rzekła Liza.Nie mogła odpowiedzieć, zresztą, wcale tego nie chciała.Dała nura do łóżka,odgradzając się od Lizy kołdrą.Usłyszała, jak trzasnęły drzwi.Oksana zasapała przezsen, lecz się nie obudziła.Przekręcił się klucz w zamku.Liza niepewnym krokiem podeszła do łóżka.Saszka usłyszała pstryknięcie zapalniczki.- Wiesz co - rzekła Liza w zadumie - ja przecież mam kompletnie gdzieś to, co omnie sądzisz.Jakie myśli plączą się w tej twojej główce.Wcześniej ćwiczyłam wzespole tanecznym.Pojawił się on.Pokazał monetkę.Powiedział: zapamiętaj tensymbol, nie zero, ten drugi.Podejdzie do ciebie nieznajomy mężczyzna i pokaże tenznak; wtedy masz, nie zadając żadnych pytań, iść z nim i wypełnić wszelkie jegozachcianki.Także o nic nie pytając.Ja, powiada, nigdy nie żądam rzeczyniemożliwych.Następnego dnia zabrali mojego Loszkę, jakoby za zabójstwo.On tegogościa nawet nie znał, ani razu go na oczy nie widział, a tu ekspertyza balistyczna,skądś wytrzasnęli świadków.Pistolet Loszka kupił.na lewo.Mówił: mam takądziewczynę, że muszę ją ochraniać.No i przystawia się do mnie frajer, podczterdziestkę, taki tęgi facet, i podtyka ten znaczek.I idę za nim, jak cielę.Anastępnego ranka wymiotuję pieniędzmi.I dwa dni pózniej Losze wypuszczają, chybarodzice w łapę dali, bo i świadkowie i ten przeklęty pistolet zniknęły, jakby ich nigdynie było.Niezle musieli posmarować.Dobrze wiem, że on nigdy z tej spluwy niestrzelał, tylko w lesie do butelek.Losza jest na wolności, zdrów i cały.A ci tam,przeróżni, przychodzą do mnie co miesiąc.I podsuwają mi ten znaczek pod nos.Irozkładam nogi nie zadając pytań, rano wymiotuję monetami, a Losza jest obok i cośzaczyna podejrzewać.Zrywam z tańcem, nie tańce mi teraz w głowie.A Loszka zrywaze mną.A on.mówi: nie żądam rzeczy niemożliwych.Saszka już dawno wysunęła nos spod kołdry.Pokój wypełniony był zapachemalkoholu i tytoniowego dymu.Oksana spała (albo udawała, że śpi), ostre światłolatarni padało na parapet, oświetlając połowę twarzy siedzącej na tapczaniedziewczyny.Czerwony ogieniek papierosa kołysał się.Zataczał pętle.- Milczysz? Milcz.A ja co, mam to na czole wypisane? Dlaczego do mnie lgną,a do ciebie nie?Saszka milczała.- To znaczy, że go kochałam - rzekła Liza nieoczekiwanie trzezwym, ostrymgłosem.- To znaczy, że kochałam, jeśli dla niego.O czym tu teraz gadać.Mamjeszcze młodszego brata.I stareńką babcię.Zawsze jest jakiś słaby punkt.Każdy goma.Tylko dlaczego mówił, że niby nie żąda rzeczy niemożliwych? Ten znaczek już misię zaczął śnić po nocach.- Papieros drgnął, wykreślając w powietrzu owalne linie.-Ja już zaczęłam stronić od mężczyzn, od wszystkich.Loszka dokądś wyjechał, niezostawił telefonu.A on mówi: Nie żądam rzeczy niemożliwych! A niech to wszystkotrafi szlag!I nagle, szarpnąwszy do siebie okienne ramy, Liza przechyliła się przez parapeti zniknęła.* * *Usypisko wilgotnych i lepkich liści ciągnęło się wzdłuż ogrodzenia, wnajwyższym miejscu dochodząc do półtora metra.Otrzepując dżinsy Liza wydostałasię z szeleszczącej sterty i obejrzała dłonie.Obmacała obolały krzyż.Saszka milczała.Na zewnątrz wyskoczyła tak, jak stała, w nocnej koszuli,zdążywszy tylko wsunąć bose stopy w adidasy.W połowie okien świeciło się światło, druga była ciemna.Głośno grały,zagłuszając się nawzajem, dwa magnetofony.Ktoś tańczył na stole, jego cień motał siępo zaciągniętych zasłonach.Dziewczyny, wyskakujące z okien czy biegające po ulicy wnocnych koszulach, nikogo nie dziwiły i nie budziły niczyjej ciekawości.Liza klęła przez zęby - żałośnie i wulgarnie.Na ulicy nie było nikogo, ktomógłby się pośmiać, zdziwić lub przyjść z pomocą, jedynie Saszka stała zastanawiającsię, czy podać koleżance rękę, czy też zostanie to przyjęte jako zniewaga.W tymmomencie zamarłymi w bezwietrzny dzień lipami szarpnął gwałtowny poryw wiatru,niczym deszcz posypały się liście, gwiazdy na sekundę zgasły, po czym pojawiły się zpowrotem.Saszka mogłaby przysiąc, że nad dachem akademika przeleciał ogromnymroczny cień.Mało tego, opadł na antenę i siedzi tam, zakrywając gwiazdozbiórKasjopei.Zaskoczona dziewczyna rozdziawiła usta.Było to bardzo krótkie, chwilowe odczucie.Mignęły, po czym znów zalśniłygwiazdy.Liza, na nikogo nie patrząc, szła utykając wokół budynku, w stronę wejścia, iSaszka, oglądając się za siebie, pobiegła za nią.Liza minęła pokój dwadzieścia jeden.Poszła dalej korytarzem w stronęotwartych drzwi, pod którymi stała bateria pustych butelek po piwie.Z jej dżinsówspadały i lądowały na podłodze liście, którymi była oblepiona.Saszka usłyszała jeszczejej dziarski okrzyk: Zabawmy się, chłopy i dziewczęta! i dłużej nie zwlekającwskoczyła do swojego pokoju, w mrok.Po pokoju hulał wiatr, postukiwało okno; Saszka zamknęła je, szczękajączębami.Miała dreszcze i chciała się rozgrzać, lecz znów nie było ciepłej wody, a nieuśmiechało jej się zaparzanie herbaty w kuchni, gdzie wszystkim było tak wesoło.Oksana leżała bez ruchu, zawinąwszy się w kołdrę po czubek głowy.Przecież tynie śpisz, chciała powiedzieć Saszka.Zwyczajnie się schowałaś i czekasz, czym towszystko się skończy.Sprytna jesteś; jutro ze wzrokiem niewiniątka powiesz, że oniczym nie wiesz, niczego nie pamiętasz i że spałaś słodkim snem.Słowa podeszły jej do gardła i nagle chlusnęły na zewnątrz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]