[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnie ten dylemat łatwo rozstrzygnąć.Nie jestem prawnikiem ani kapłanem.Lekarza obowiązuje przysięga Hipokratesa.Sprawą nadrzędną jest dla mnie nie poufność,lecz ratowanie życia.I nie jestem osamotniona w tym poglądzie.Zapewne dlatego my,lekarze, nie mamy żadnego kontaktu z dawcami.Wszystko załatwia ośrodek krwiodawstwa,w pańskim przypadku ten w West Orange.Pobierają szpik i przesyłają go nam.- Czy to znaczy, że nie zna pani nazwiska dawcy?- Właśnie.- Jego płci, adresu, niczego?Karen Singh skinęła głową.- Wiem tylko tyle, że figurował w państwowym rejestrze.Przekazali mi to przez telefon.A potem zadzwonili z wiadomością, że dawca jest niedostępny.- Co to znaczy?- Też zadałam im to pytanie.- Odpowiedzieli?- Nie.Ja patrzę na sprawy w skali mikro, a oni w skali makro.Mają prawo.- Poddała się pani?Lekarka zesztywniała.Jej oczy zmniejszyły się i pociemniały.- Nie, panie Bolitar.Nie poddałam się.Wściekłam się na system.Ale ci z państwowegorejestru nie są potworami.Rozumieją, że to sprawa życia i śmierci.Jeżeli dawca się wycofuje,robią, co tylko mogą, żeby wrócił do stada.Robią wszystko, co zrobiłabym ja, żebyprzekonać go do oddania szpiku.- Nie udało im się?- Na to wygląda.- Powiedzieliby dawcy, że skazuje trzynastoletniego chłopca na śmierć?- Tak - odparła bez wahania.Myron uniósł ręce.- Jaki stąd wniosek, pani doktor? %7łe ten dawca to samolubny potwór?Karen Singh chwilę nad tym myślała.- Kto wie.Choć odpowiedz może być prostsza.- Na przykład?- Na przykład nie mogą go znalezć.No, no! Myron lekko się wyprostował.- Jak to, nie mogą znalezć ?- Nie wiem, co tam się stało.Ośrodek nic mi nie powie, i chyba słusznie.Ja reprezentujęinteresy pacjenta, a oni zajmują się dawcami.Przypuszczam jednak, że to ich.- urwała,szukając odpowiedniego słowa - mocno zakłopotało.- Skąd ta opinia?- To nic konkretnego.Wyczuwam, że chodzi o coś więcej niż o spłoszonego dawcę.- Jak to sprawdzić?- Nie wiem.- Jak poznać jego dane?- To niemożliwe.- Przypuśćmy, że jest jakiś sposób.Co musiałbym zrobić?Wzruszyła ramionami.- Włamać się do ich komputera.Nie widzę innego sposobu.- Komputera w Waszyngtonie?- Tworzy sieć z lokalnymi ośrodkami.Trzeba jednak znać kody i hasła.Dobry haker byćmoże by sobie z tym poradził, nie wiem.Myron wiedział, że hakerzy lepiej spisują się w filmach niż w rzeczywistości.Kilka lattemu może by coś z tego wyszło, lecz obecnie większość systemów komputerowych jestzabezpieczona przed intruzami.- Ile czasu zostało Jeremy emu, pani doktor?- Doprawdy trudno powiedzieć.Chłopiec dobrze reaguje na hormony i czynniki wzrostu.Ale jego śmierć jest tylko kwestią czasu.- A zatem musimy znalezć dawcę.- Tak.Karen Singh zamilkła, popatrzyła na Myrona, odwróciła wzrok.- Coś jeszcze? - spytał.Nie spojrzała mu w twarz.- Jest jeszcze jedna, choć znikoma szansa - odparła.- Jaka?- Tak jak powiedziałam, reprezentuję interesy pacjenta.Dlatego badam wszelkiemożliwości, które mogą ocalić mu życie.Jej głos nabrał dziwnych tonów.- Słucham.Karen Singh potarła dłońmi nogawki.- Gdyby biologiczni rodzice Jeremy ego poczęli następne dziecko, jest dwadzieścia pięćprocent szans na to, że będzie miało ten sam szpik co on.Spojrzała na Myrona.- To nie wchodzi w grę.- Nawet, jeśli jest to jedyny sposób na uratowanie mu życia?Myron nie odpowiedział.Do pokoju zajrzał przechodzący pielęgniarz, przeprosił ich i sięwycofał.Myron wstał i podziękował lekarce.- Odprowadzę pana do windy - zaofiarowała się doktor Singh.- Dziękuję.- Na dole, w pawilonie Harknessa, jest laboratorium.Wręczyła Myronowi kartkę.Spojrzał na nią.Był to formularz.- Pewnie zechce pan zbadać dyskretnie krew - dodała.W drodze do windy nie zamienili ani słowa.Minęli kilkoro małych pacjentów wiezionychna wózkach.Uśmiechy, którymi obdarzyła ich doktor Singh, przydały jej ostrym rysomznamion niebiańskości.Także te dzieci wyglądały dzielnie.Myron zadawał sobie pytanie, czyich spokój bierze się z niewiedzy, Czy z pogodzenia z losem.Nie rozumiały tego, co jespotyka, czy też posiadły cichą jasność myśli, niedostępną ich rodzicom? Takie filozoficznepytania najlepiej było zostawić bardziej wykształconym.Ale może odpowiedz była prostsza,niż sądził: te dzieci będą cierpieć stosunkowo krótko, za to ich rodzice bez końca.- Jak pani to robi? - spytał, gdy doszli do windy.Wiedziała, o co pyta.- Mogłabym panu opowiedzieć o satysfakcji, jaką daje pomaganie dzieciom, ale prawdawygląda tak, że blokuję w sobie uczucia i chowam do szufladek.To jedyny sposób.Drzwi windy otworzyły się, ale zanim Myron zrobił krok, usłyszał znajomy głos:- Co tu robisz, do diabła?Z windy wysiadł Greg Downing.7Znów za dużo wspomnień.Kiedy poprzednim razem, trzy lata temu, znalezli się w jednym pokoju, Myron usiadłGregowi na piersi i zaczął go walić w twarz, chcąc zabić.Dopiero Win - Win! - go odciągnął.Od tamtego czasu Myron nie widział Downinga, nie licząc migawek filmowych wwiadomościach.Greg wpatrzył się groznie w niego, potem w Karen Singh i znów w niego, tak jakbyoczekiwał, że stąd zniknie.- Co tu robisz, do diabła?! - powtórzył.Miał na sobie flanelową koszulę, elastyczny podkoszulek o fakturze wafla, jak ze sklepudla niemowląt, spłowiałe dżinsy i nieludzko zdarte buty robocze.Okaz podmiejskiego drwala.Coś zapłonęło nagle w piersi Myrona i uleciało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]