[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponad pięć lat procesował się Boruch Schulc z Towarzystwem Wyścigów Konnych o 200 rb należne mu z gry w totalizatora.Już wydawało się, że pobierze z kasy tę kwotę, bo sprawę wygrał w drugiej instancji, ale Towarzystwo walczyło dalej, aż Senat Rządzący na posiedzeniu Departamentu Kasacyjnego w dniu 9 lutego 1905 r.uchylił korzystny dla niego wyrok i sprawę przekazał ponownie Zjazdowi Sędziów Pokoju.Najwyższa instancja wyraziła przy tym pogląd prawny, który niefortunnemu graczowi nie dawał już żadnej szansy.2283 maja 1900 r.Borach Schulc postawił 10 rb na konia oznaczonego numerem szóstym.Miał szczęście: jego faworyt pierwszy dobiegł do mety.Koń był dobrze obstawiony, nie żaden „fuks", jak parę lat temu Czarnoksiężnik, który zwyciężył nieoczekiwanie i kasy płaciły za 10 - aż 433 rb srebrem, co potem długo wspominali „totalizatorowicze" lub„totusiowicze", jak miłośników końskiego hazardu nazywała prasa.Gonitwa, która dostarczyła tyle emocji Schulcowi, otwierała sezon wyścigowy.Od lat słowo sezon zrosło się w Warszawie tak nierozerwalnie z wyścigami konnymi, a właściwie z totalizatorem, że dla dużej części mieszkańców było ono równoznaczne z grą.Może dlatego, że ów „sezon"stał się tak pospolity, w prawdziwie końsko-gentelmańskim światku używano tylko angielskiego określenia - meeting.Sezon wyścigów konnych trwał przez maj i czerwiec, a po przerwie - przez wrzesień i październik.W ciągu kilku tygodni warszawiacy przepuszczali na Polu Mokotowskim parę milionów rubli, a Towarzystwo Wyścigów Konnych, które potrącało sobie 10 proc.od stawianych przez graczy kwot, miało w sezonie najmniej ćwierć miliona czystego zysku.Tradycja hazardowania się wyścigami konnymi sięgała w Warszawie jeszcze XVIII w.Antoni Felicjan Nagłowski w liście do księcia Antoniego Sułkowskiego pisał 26 lutego 1777 r.o pierwszym wyGra w bilard.Rys.Franciszek Kostrzewski (1866) ścigu w Warszawie: „Zakłady angielskim sposobem zjawiają się i wchodzą w modę; odprawił się tu kurs konny, od Woli począwszy aż do Ujazdowa, koń ministra angielskiego zwał się Juliusz Caesar, a koń JW.Rzewuskiego, ministra, La Belle.Ta piękna bestialska amazonka ubiegłszy zwyciężyła kusego angielczyka.Zakłady między państwem i partykularnymi kilka tysięcy dukatów przechodzą.Igrzysko to było brillant.Zjazd ledwo nie półWarszawy, a okazale co do magnatów i dam.Zasmakowała inwencja, będzie tych zamachów na worek polski, z którego na końcu zapewne się rozbiegną grosze.Celui rit, qui rit a lafiri"21.Trafnie przewidywał autor XVIII-wiecznej epistoły, gdyż rzeczywiście„rozbiegły się" grosze z niejednego worka mieszkańca Warszawy.Na początku lat dwudziestych urządzano gonitwy koni na ulicy Marszałkowskiej, potem za Łazienkami, a od 1841 r.za Rogatkami Mokotowskimi, gdzie zbudowano dla publiczności amfiteatry wokół,,hypodromu".Spodziewano się widocznie wielkiego natłoku publiczności już na inauguracji, bo teren ogrodzono szrankami linowymi, a rozstawieni żandarmi i dozorcy policyjni pilnowali porządku.Apelowano też do widzów, żeby hałasami nie płoszyli koni.Zainteresowanie było rzeczywiście ogromne, bo tak jak kiedyś Nagłowski, tak teraz reporter„Kuriera Warszawskiego" odnotował w swojej relacji, że „połowa ludności miasta pospieszyła za rogatki"28.Dziennikarz nie podał, ile wygrali ci, którzy w zakładach postawili na Lady Stanhope, zdobywczynię pierwszego miejsca, ale pewne jest, że od początku zakłady i perspektywa dużej wygranej stały się głównym magnesem ściągającym w sezonie rzesze widzów na hipodrom.Od początku też stały się wyścigi terenem spotkań warszawskiej socjety i okazją do zaprezentowania wytwornych toalet i powozów.Zawsze najlepiej poinformowany „Kurier Warszawski" zapisał w połowie czerwca 1850 r., że „na wyścigi zaczęte przy pogodzie, a skończone przy ulewnym deszczu, niemiłosiernym niszczycielu owych tylu świetnych i gustownych strojów, jakie ukazały się na wczorajszym zebraniu obecnych" - zjechało 55 karet, 370 powozów, 290 dorożek, 3 omnibusy, 25 steinkellerek, 114osób konno, a pieszo przyszło 12 tys.ludzi.W późniejszych latach mniej rachowano liczbę publiczności, która nieodmiennie dopisywała na wyścigach, więcej natomiast wpływy z totalizatora, które od czasu jego wprowadzenia w 1880 r.stale rosły, ku zadowoleniu Towarzystwa Wyści-i230gów Konnych.W efekcie bowiem właśnie ono, biorąc zawsze swoje 10proc, było tym -jak przewidywał Nagłowski - „który śmieje się na końcu", bo miłośnik „totka", ilekolwiek by wygrał, stracił wszystko jeśli nie w najbliższą niedzielę, to w kolejnym sezonie.Pytanie, który wierzchowiec prześcignie inne, ciągle frapowało zakładających się graczy i żeby uzyskać na nie odpowiedź, szukali zazwyczaj dróg ciemnych i krętych.Nie wszystkim wystarczała orientacja wśród faworytów, często starano się pomóc losowi, przekupując dżokejów.Różne nieuczciwe kombinacje stosowali też właściciele koni, zabiegając o zagarnięcie nagrody za dobre miejsce swojego „araba" lub „anglika".W1896 r.postawiono płoty mające „uniemożliwić komunikację publiczności ze stajniami".Niewiele to dało, bo w trzy lata później prasa znów ubolewała nad demoralizacją chłopców stajennych, rekrutujących się ze wsi, a wciąganych w podejrzane interesa.„Parę sezonów wystarcza, żeby głupich, ale potulnych Wojtków i Bartków zmienić na lampartów" - pisano w „Prawdzie" pod koniec wieku, wyśmiewając „pyszną radę" „Kuriera Codziennego", by któryś z miejscowych kapłanów odgrywał wśród nich rolę misjonarza.Rada publicysty „Prawdy" brzmiała: „Skuteczniej podciąć chwast w korzeniu, niż go skraplać pachnącą wodą w nadziei, że będzie miał woń szlachetnego kwiatu" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl