[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to wyjątek; w większości łagrów strażnik mógł strzelać"bez żadnych ceregieli" znacznie wcześniej.W rozporządzeniu z 1939roku Beria nakazał komendantom obozów wyznaczyć wokół ogrodzenia strefę ziemi niczyjej pasziemi szerokości nie mniejszej niż 5 metrów.Latem strażnicy gracowali go regularnie, a zimą celowo nie oczyszczali ze śniegu tak, by o każdejporze roku ślady ewentualnego uciekiniera były wyraznie widoczne.Początek pasa ziemi niczyjej byłrównież oznakowany - czasami drutem kolczastym, a niekiedy tablicami z ostrzegawczym napisem"zaprietnaja zona" - strefa zakazana.Czasami nazywano go też "strefą śmierci", ponieważ wartownikmiał prawo zastrzelić każdego, kto znalazł się w jego obrębie.A jednak otaczające łagpunktyogrodzenia, zasieki, psy i inne bariery nie były całkowicie nieprzenikalne.Pod tym względem łagiersowiecki różnił się od niemieckiego obozu koncentracyjnego, który był - jak to ujął jeden zeznawców przedmiotu - "hermetycznie zamknięty".To jedna z istotnych, odmiennych cechcharakterystycznych dla systemu obozów sowieckich.Zacznijmy od tego, że w systemie sowieckim więzniów dzielono na"konwojnych" i "biezkonwojnych" - to znaczy mających obowiązek poruszać się wyłącznie podstrażą i z obowiązku tego zwolnionych.Nieliczna mniejszość więzniów "biezkonwojnych" miała prawo opuszczać bez nadzoru granicęobozu, załatwiać sprawunki dla strażników, pracować w dzień na niestrzeżonym odcinku liniikolejowej, a nawet mieszkać w budynkach poza zoną.Ten ostatni przywilej narodził się wewczesnym okresie historii obozów, w początkach lat trzydziestych i - mimo że zakazywano gopózniej wielokrotnie - przetrwał.W jednym ze zbiorów norm i rozporządzeń regulaminowych,wydanym w 1939 roku, napomina się komendantów obozów, że "wszystkich, bez żadnego wyjątku,więzniów obowiązujezakaz mieszkania poza zoną - we wsiach, na kwaterach prywatnych i w należących do obozudomach".Teoretycznie obóz potrzebowałspecjalnego zezwolenianawet na kwaterowanie więzniów w strzeżonych budynkach, jeśli tylko znajdowałysię poza zoną.W praktyce przepisy te często lekceważono.Pomimo rozporządzeńz 1939 roku znacznie pózniejsze raporty kontrolerów donoszą o najrozmaitszychprzypadkach gwałcenia tego zakazu.W mieście Ordżonikidze - uskarża się jeden zinspektorów - więzniowie włóczą się po ulicach i bazarach, wchodzą do mieszkańprywatnych, piją i kradną.W jednej z leningradzkich kolonii karnych pewnemuwięzniowi oddano do użytku konia, na którym uciekł.W kolonii pracy nr 14 wWoroneżu uzbrojony strażnik zostawił na ulicy 38 więzniów, a sam poszedł dosklepu.Do innego obozu w pobliżu Komsomolska, na Syberii, prokuratura moskiewska wystosowałalist, oskarżający komendanta o to, że przyznałstatus "biezkonwojnego" ni mniej, ni więcej tylko 1763 więzniom.Wrezultacie - pisze z wyrazną złością prokuratura - "na więzniów można się natknąć zawsze w każdejczęści miasta, w każdej instytucji, a także w mieszkaniach prywatnych".Prokuratura oskarżyłarównież inny obóz o zezwolenie 150 więzniom na mieszkanie w kwaterach prywatnych -pogwałcenie regulaminu, wskutek którego doszło do "przypadków pijaństwa, chuligaństwa, a nawetrabowania miejscowej ludności".Również w obrębie obozu więzniowie nie byli całkowicie pozbawieni swobody poruszania się.Przeciwnie - i na tym polega jedna ze szczególnych właściwości obozu koncentracyjnego,odróżniająca go od więzienia - w większości wypadków więzniowie jeśli nie pracują albo nie śpią,mogą swobodnie wychodzić z baraków.Poza godzinami pracy więzień może również w pewnejmierze decydować, w jaki sposób spędza czas.Tylko tych, którzy odbywali wyrok w obowiązującymod 1943 roku reżimie tak zwanej katorgi, a pózniej także zesłanych do stworzonych w 1948 rokuobozów "o reżimie specjalnym", zamykano w barakach na noc, czym zresztą czuli się mocno urażeni iprzeciwko czemu podnieśli w końcu otwarty bunt.Ludzie, którzy znalezli się w obozie po pobycie wklaustrofobicznych więzieniach sowieckich, byli często mile zaskoczeni tą zmianą."Od kiedywypuszczono nas na świeże powietrze, nastroje mamy cudowne" - stwierdził jeden z zeków poprzybyciu do Uchtpieczłagu.Olga Adamowa-Sliozberg przypomina sobie, że po przyjezdzie doMagadanu "od świtu do zmierzchu" dyskutowała "na temat wyższości życia obozowego nadwięziennym": Liczba więzniów w obozie (około tysiąca kobiet) wydawała się nam ogromna; tylenowych ludzi, tyle rozmów, które trzeba przeprowadzić, tyle możliwości zawarcia nowych przyjazni!No i przyroda.W obrębie ogrodzonej drutem kolczastym zony mogłyśmy poruszać się prawieswobodnie, patrzeć w niebo, przyglądać się odległym wzgórzom, podejść do karłowatych drzew idotknąć ich ręką.Oddychałyśmy wilgotnym, morskim powietrzem, czując na twarzach sierpniowydeszczyk, siadałyśmy na wilgotnej trawie, przesypując między palcami ziemię.Przez cztery latażyłyśmy bez tego, a teraz odkryłyśmy, że to właśnie jest w życiu najistotniejsze, pozwała bowiemczuć się normalnym człowiekiem.Wtóruje jej Leonid Finkelstein: Przywożą cię, wysiadasz zwięziennej karetki i kilka spraw wydaje ci się dziwnych.Po pierwsze więzniowie chodzą sami, bezkonwojentów - idą gdzieś do jakiejś pracy, jakakolwiek by była.Po drugie- wyglądają zupełnie inaczej niż ty.Kontrast ten odczuwałem jeszcze wyrazniej, kiedy już jakozasiedziały łagiernik obserwowałem, jak przywożą do obozu nowych.Wszyscy mieli zielone twarze- zielone z powodu braku świeżego powietrza, fatalnego jedzenia i wszystkich tego rodzaju rzeczy.Obozowe zeki wyglądają mniej więcej normalnie.Na tle nowo przybyłych wyglądasz zupełnieniezle, czujesz się względnie wolny.Z czasem jednak blask rzekomej "swobody" życia obozowego na ogółblakł.W więzieniu - pisał Polak, Kazimierz Zaród - można wierzyć, że popełniono pomyłkę i że zaraznastąpi zwolnienie.Poza tym "nadal otaczały nas elementy cywilizacji - za murem więzienia byłowielkie miasto".W obozie natomiast Zaród miał wrażenie, że obraca się wśród"dziwnego rodzaju ludzi [.], poczucie życia w normalnym świecie zostaje jakby zawieszone.Wmiarę upływu czasu zaczęła ogarniać mnie panika, powoli przeradzająca się w rozpacz.Starałem sięwtłoczyć to uczucie z powrotem w głąb podświadomości, zdławić je, ale powoli zaczynało docieraćdo mnie, że padłem ofiarą cynicznego aktu niesprawiedliwości i nie ma od tego żadnej ucieczki".Cogorsza, swoboda ruchu łatwo mogła przerodzić się w anarchię.Aagpunkt roił się od strażników ipracowników administracji obozowej w dzień; w nocy znikali bez śladu.Jeden czy dwóch zostawałona noc na wachcie, pozostali wycofywali się za ogrodzenie.Więzniowie zwracali się do strażnikówz wartowni tylko wówczas, gdy czuli, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo.Jeden z pamiętnikarzyopisuje przypadek, gdy po bójce między przestępcami pospolitymi a więzniami politycznymi -zjawisko w latach powojennych powszechne - pokonani kryminaliści "rzucili się do wartowni" zbłaganiem o pomoc.Nazajutrz wysłano ich transportem do innego łagpunktu - administracja obozuwolała najwyrazniej uniknąć masowego mordu.W innym przypadku obawiająca się zgwałcenia izamordowania przez kryminalistę kobieta pobiegła na wachtę z prośbą, by dla ochrony zamknięto jąna noc w obozowym karcerze.Inna rzecz, że wachtę trudno było uznać za pewną "strefębezpieczeństwa"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]