[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zapytał jej o nic i ona też się nie tłumaczyła, bo niczegonie pamiętała.Wiedział, że żona wstydzi się tych transów, podczas których zupełnie traci świadomość.Soledad nie pamiętała,co działo się tej nocy; nie wiedziała nawet, że wróciła do domubosa, w nocnej koszuli, gdyż była przekonana, że nigdzie niewychodziła.Następne dni okazały się bardzo trudne dla Soledad Urdanety.Wiele ją kosztowało, by znowu przyzwyczaić się do życiabez swego pianisty morskich fal.Chciała wyrwać go ze swegoserca, nie tyle przez wzgląd na siebie, bo ona już od długiegoczasu czuła się martwa, ale z szacunku dla Jaumego i tej kobiety, która musiała być żoną Joana.Nie mogli wciągać do swojegonieszczęścia dwóch niewinnych osób.Aby odsunąć od siebie udrękę, zaczęła częściej chodzić dokościoła, śpiewać na mszach i, nie wiadomo dlaczego, pewnegoranka zabrała się do haftowania welonu, którego nikt u niej niezamówił.Ze wszystkich, które wyhaftowała, ten był szczególnie piękny.Każda nitka w hafcie zamieniała się w kryształowąłzę; znalazła sposób, aby wyzwolić swoją miłość i rozciągać jąw nieskończoność.od jednego wkłucia igły do drugiego.Natym welonie były wyszyte jej wspomnienia, smutki i jej bajkao złych czarach, która nikomu innemu, tylko jej przypominałazłe chwile.Haftując, przestawała myśleć.Było to tak, jakby patrzyła, nie407widząc.Pozwalała sobie płynąć z prądem godzin, w których niedziało się nic naprawdę ważnego.Czasami wracała na ulicę Pe-lai, szukając tego, czego nie zgubiła, a chciała tylko choć przezchwilę popatrzeć na niego z daleka, nigdy go jednak nie spotkała.Kiedy już zupełnie przestała coś odczuwać, nawet fizycznie, pewnego dnia znowu wróciły jej nudności, ale tym razemróżana woda, którą zaaplikował jej Jaume, nie pomogła.Lekarz potwierdził: była w ciąży.Brzuch ją zbojkotował.Była żywa.Przez miesiące poprzedzające poród Soledad oddała się ciałem i duszą przygotowaniu wyprawki, najdelikatniejszej i najsłodszej, jaką stworzyły jej ręce.Niedokończony welon zostałodłożony do ostatniej szuflady w komodzie i ustąpił miejsca koszulkom, prześcieradłom, poszewkom i pieluszkom, a wszystkonosiło ślad matczynej miłości.Dziecko.Będzie miała dziecko.Nie znając go, już je kochała.Był to najpiękniejszy prezent, jakikiedykolwiek otrzymała.Ona, która czuła się zupełnie martwa,nosi w sobie życie, tworzy je ze swojej własnej krwi.Maleńka, bezbronna istotka, by żyć, potrzebowała jej życia.I urodziła się Aurora.W mrozny poranek 22 lutego otworzyła oczka: dwie krople atramentu, które rozpłynęły się wełzach świeżo upieczonej matki.To, co Soledad straciła przezmiłość do mężczyzny, teraz zyskiwała przez miłość do córki.Tomaleństwo przyniosło ze sobą w małej rączce chleb radości;przynosiło jej pokarm, którego pragnęła: miłość.Zaczęła żyć dla niej, przez nią i w niej.Nie przestawała dziwić się cudom genetyki.Spędzała całe godziny na obserwowaniu małej, wciąż odkrywając podobieństwa do siebie.Owaltwarzy rodziny Mallarino; spojrzenie - oczy Urdanetów.Choćszukała, nie znalazła w dziecku nic, co przypominałoby męża.Dziewczynka to była cała Urdaneta Mallarino, aż po małżowinyuszek.Przy pierwszym dotyku małych rączek wiedziała, że ich palce są stworzone do tego, by pieścić na klawiszach symfonie.408Były długie i jedwabiste.Zawiadomiła rodziców, że zostali dziadkami, i wysłała im studyjne zdjęcie z wypukłą pieczęcią zakładu fotograficznego - mała Aurora, w haftowanym ubranku odchrztu, leżała w gniazdku z mieniącej się tafty.Wraz z narodzinami Aurory słońce zagościło na dobrew mieszkaniu na Paseo de Colom.Lata mijały bez większych kłopotów.Soledad nadal haftowała i śpiewała, a Jaume znalazł posadę zaopatrzeniowca w sklepie tekstylnym na ulicy Casp i znowu poczuł się prawdziwymmężczyzną.Dziewczynka dorastała śliczna i szczęśliwa, strzeżona przez ojca i uwielbiana przez matkę.Tak samo jak matkamiała dar zwiewności, który olśniewał każdego, kto ją poznał;wszystko wokół niej wydawało się zawieszone w powietrzui jakby nie podlegało prawu grawitacji, co zakrawało niemal naczary.Kiedy zaczęła grać na fortepianie, ta lekkość poprowadziła ją ku arpeggiom i od tej pory cały dom unosił się w powietrzu i nic w nim nie ważyło więcej niż te dzwięki.Dzień jejPierwszej Komunii na zawsze pozostał w pamięci sąsiadówz kamienicy.Przez wszystkie okna, piętro za piętrem, oglądaliniecodzienny prezent owinięty w złoty papier i przewiązanypołyskliwą niebieską wstążką; tak wielki, że nie można go byłownieść przez główne drzwi.Był to fortepian marki Steinway,który dziadek przysłał Aurorze z Kolumbii.Od tego momentu, aż do chwili kiedy Aurora opuściła poddasze po ślubie,sąsiedzi zawsze mogli słuchać jej gry.Wszyscy korzystali z tegoprezentu.Joan Dolgut przyjął wiadomość o następnej ciąży Trini z mieszanymi uczuciami: z jednej strony cieszył się, z drugiej - martwił, że nie potrafi być lepszym ojcem, niż był.Jego syn corazbardziej się od niego oddalał i w tych nielicznych chwilach, które spędzali razem, odczuwał, że gardzi nim jak jakiś wielki bogacz, co nie przystawało ani do jego wieku, ani tym bardziej dojego sytuacji społecznej.Wydawało się, że nienawidził wszystkiego, co on sobą reprezentował.Kiedy Joan zaczynał grać na409pianinie, ten biegał po przedpokoju i zatykał sobie uszy rękoma, dając mu wyraznie do zrozumienia, jak nie cierpi jego sonat.Kiedy ojciec chciał mu coś powiedzieć, klekotał językiemtak głośno, że zagłuszał jego słowa.Kiedy go całował, za każdym razem wycierał sobie twarz rękawem.Im bardziej Joan starał się przekazać synowi własne wartości,tym bardziej ten się buntował.Słuchał tylko matki, którą zdołałprzekonać, że tak naprawdę ojciec go nie kocha.Dlatego, kiedy Trini urodziła martwą córeczkę i tego samegodnia zmarła w nieustającym krwotoku, Joan zupełnie nie wiedział, co ma robić.Wyrzuty sumienia, że nie dał żonie tej miłości, na jaką zasługiwała, że nie umiał być z nią szczęśliwy, pogrążyły go w niezwykle silnej depresji.Został wdowcem za młodu, miał syna, który go nie kochał,i emocjonalnie był bardziej bezradny i samotny niż kiedykolwiek.Nastały trudne lata, w których starał się, jak mógł, ratowaćresztę dzieciństwa swojego syna.Z wielkim wysiłkiem obaj nauczyli się żyć obok siebie, nie wchodząc sobie w drogę i próbując szanować dzielące ich różnice, które dla Andreu były niedo przezwyciężenia; on tylko czekał na sprzyjający moment,żeby uciec z tego szarego życia.Kiedy kilkunastoletni syn wyprowadził się od niego, jeszczebardziej zamknął się w sobie, stronił od ludzi, tkwił w swoimwdowim celibacie i na jotę nie zmieniał codziennych przyzwyczajeń.Gorycz pogrążyła jego dom w martwej ciszy i tylko czasamispotykał się z jakimś kolegą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]