[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Krel, krel śpiewał idąc.Nie wiedział, dlaczego.Uwolnić Kota, by zabiłStrageankę, znalezć krela, by zabił Kota.Co potem? Parsknął śmiechem.Dziwaczna94wizja nie pokazała odpowiedzi.Umysł robił sztuczki z kształtami otaczających go skał.Indianie z równin bardziej czcili Skalny Lud, niż jego rodacy.Teraz jednak dostrzegałniemal czyjąś obecność w kamiennych formach.Jak się nazywał ten filozof bellicano,którego tak lubił? Spinoza.Tak.Wszystko żyje i wszystko się łączy, cała natura.Bardzoindiański. Hah la tse kis! zawołał, a echo powtórzyło krzyk.Zygzak błyskawicy zatańczył nad krawędzią urwiska, a kiedy zgasł, Billy spostrzegł,że nadchodzi noc.Przyspieszył kroku.Dobrze byłoby minąć kanion Wielu Czereśninim zapadnie ciemność.Teren opadał gwałtownie.Badając drogę kijem Billy przeszedł przez rozlewisko.Zanim ruszył dalej, oczyścił buty.Przesunął dłonią po powierzchni skały, wyczuwającjej wilgotną gładz i nierówności.Potem oblizał kciuk i raz jeszcze spojrzał pomiędzycienie.Chwile napływały i znikały jak ciemne fale wśród głazów; szedł dalej; na wpółrozpoznawane obrazy budziły ciągi skojarzeń, rasowych i osobistych.Zdawało się żeglować ku niemu z otaczającej ciemności, dziób wycinał klin w liniijego spojrzenia.To wypiętrzenie przed nim było jak Shiprock w miniaturze.Kiedy sięzbliżył, urosło, wypełniając myśli.Powracał w przeszłość.Niebo nad głową znów było jak niebieskie szkło.Wiatr zimnyi porywisty, skały szorstkie, podejście coraz bardziej strome.Wkrótce trzeba będzie sięzwiązać.Zbliżali się do prawie pionowej ściany.Spojrzał przez ramię.Wspinała się pewnie.Miała zarumienioną twarz.Była dobrąalpinistką, weszła na wiele szczytów.Ten jednak był czymś wyjątkowym, zakazanąpróbą. Dureń! mruknął zaciskając zęby.Wchodzili na tse ba dahi, skałę ze skrzydłami.Biali ludzie nazywali ją Shiprock.Miała7178 stóp wysokości i została zdobyta tylko raz, prawie dwieście lat temu.Wielu zginęłopodczas wspinaczki.To miejsce było święte, a wejście na szczyt zakazane.A Dora lubiła wspinaczkę.Fakt, nie proponowała tego wejścia, ale poszła wraz z nim.Tak, to jego pomysł, nie jej.Oczyma wyobrazni widział ich maleńkie postacie na ścianie,wchodzące wyżej, podciągające się, wchodzące.Jego pomysł.Powiedz mu, dlaczego.Powiedz Hastehoganowi, bogu nocy, dlaczego.żeby mógł się zaśmiać i wysłać czarnywiatr północy, by wiał na ciebie.Dlaczego?Chciał jej pokazać, że nie lęka się zakazów wiary Ludu, że jest lepszy, mądrzejszy,bardziej cywilizowany.Pokazać, że duchem do nich nie należy, że jest wolny jak ona,wyższy ponad takie głupstwa, że się z nich śmieje.Dopiero dużo pózniej zrozumiał, żeto się dla niej nie liczyło, że tylko dla siebie tańczy taniec lęków, że nigdy nie uważała goza gorszego od siebie, że cała ta wyprawa była niepotrzebna, nieuzasadniona, żałosna.Ale potrzebował Dory.Była nowym życiem w nowych, przerażających czasach i.Gdy usłyszał jej krzyk, odwrócił się jak mógł najszybciej i wyciągnął rękę.Możeosiem cali rozdzielało czubki ich palców.A potem ona zniknęła, odpadła.Widział, jakkilka razy uderza o skałę.Półślepy od łez przeklinał górę, przeklinał bogów i przeklinałsiebie.Skończyło się.Teraz nie miał już nic.Był niczym.95Zaklął znowu, wbijając spojrzenie w miejsce, gdzie mógłby przysiąc jeszczeprzed chwilą stał kojot i śmiał się, nim machnąwszy ogonem zniknął w mroku zawzniesieniem.W myślach nadpłynęły fragmenty pieśni z rytuału ognia starej DrogiKojota:Będę szedł przez miejsca, gdzie runą na mnie czarne chmury.Będę szedł przez miejsca, gdzie spadnie na mnie deszcz.Będę szedł przez miejsca, gdzie zajaśnieje mi błyskawica.Będę szedł przez miejsca, gdzie ciemne mgły mnie ogarną.Będę szedł tam, gdzie płyną tęcze i huczy grom.Wśród rosy i pyłku będę szedł.One są na moich stopach.Są na moich nogach.Kiedy dotarł do miejsca gdzie, jak mu się zdawało, widział zwierzę, w gasnącymświetle dnia szybko zbadał grunt i wydawało mu się, że znalazł odcisk łapy.Zresztą,nieważne.To miało jakieś znaczenie.Nie wiedział, jakie.Idzie przez wodę.Szlakiem za górami.Magia jest gotowa.To jego woda,woda białego kojota.Magia jest gotowa.Gdy mijał kanion Wielu Czereśni był pewien, że Kot wyruszył już w drogę.Niechtak będzie.Rzecz była mu przeznaczona, jeśli nie z Kotem za plecami, to w jakiś innysposób.Wszystko teraz wyglądało inaczej.Zwiat przesunął się lekko, rozogniskował.Ciemność, ciemność.Oczy przystosowały się i widział niezwykle wyraznie.Ominiegrotę Błękitnego Byka.Pójdzie dalej.Posili się w marszu.Nie będzie odpoczywał.Położy kolejny fałszywy trop w kanionie Podwójnego Szlaku.Pózniej jeszcze bardziejzamaskuje swoją ścieżkę.Pójdzie dalej.Będzie szedł przez wodę.Chodz za mną, Kocie.Aatwa część dobiega już końca.Słaby błysk.Woda i wiatr pochłaniają huk grzmotu.Zmieje się, a twarz ma mokrą.Czarna magia unosi mnie w swej dłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]