[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasz koniec był kwestią minut.A raczejsekund. Ruszać, chłopcy! cienkim, wręcz kobiecym głosem krzyknął Lobelin iklasnął. Koniasz z Henvissem kryją boki, Nood pilnuje tyłów warknął Bakly.Musimy dotrzeć do zachodniej ściany i wziąć inną broń.Te wasze zabawki długo niewytrzymają. Ruszać, ruszać! radował się Lobelin i klaskał do rytmu, który słyszał tylko onsam.Połyskujący żelazem śmiercionośny mur tarcz i mieczy naprzeciw nas ruszył.Bakly wswoim dzikim szale nie czekał i wybiegł im naprzeciw.My, sprzedawczyki śmierci, poszliśmy zajego przykładem.Bakly niedbale machnął ręką, zębata kula przeleciała tuż ponad pierwszą tarczą, łańcuchzaczepił o jej krawędz, kula gwałtownie zmieniła kierunek lotu i żołnierz zawył z bólu.Wykorzystałem wyrwę w ludzkim murze, uderzyłem, wolny kontratak odwróciłem sztyletem idzgnąłem.Rozpętało się piekło.Walczyłem jak szalony, atakowałem ręce, nieosłonięte nogi,robiłem uniki przed ostrzami i tarczami, a przy tym wszystkim starałem się nie tracić kontaktuz Baklym, który przy pomocy kiścienia i bijaka przedzierał się przez rzędy ludzi coraz dalej.Był nie do zatrzymania.Większość ciosów odparł, przed większością tych, których nie odparł,uchylił się, a pozostałe za pomocą swego pancerza i mocnej budowy ciała po prostu wytrzymał.Nie musiał brać zamachu jego ciosy i tak były śmiertelne, kiścień rozdzierał tarcze,napierśniki, stawy pod naramiennikami, żelazna kula z grotami miażdżyła czaszki tak, jakpałeczka miażdży jajka w mozdzierzu. Wymieńcie broń! wrzasnął ktoś, a ja uświadomiłem sobie, że przebiliśmy sięprzez pierwszy oddział ludzi Lobelina i stoimy przy ścianie ozdobionej bronią.Sztyletu nie straciłem, ale z miecza pozostała mi tylko resztka.Pamiętałem, jakrozpłatany koniec złamanego ostrza wbiłem w twarz jednego z wystraszonychżołnierzy.Na chwilę w sali zapanowała cisza.Na podłodze leżeli pierwsi martwi,marmur sczerwieniał od krwi.Lobelin na swoim podium skakał z radości. Dziewiętnaście, dwadzieścia! wykrzykiwał, Bóg raczy wiedzieć dlaczego zentuzjazmem, klaszcząc swoimi grubymi rączkami.Wyrzuciłem nieużyteczne resztki broni i zdjąłem ze ściany dwuręczny miecz z dużą osłonąi rękojeścią zakończoną ośmioboczną gałką i ostrzem o długości prawie metr pięćdziesiąt.Byłzadziwiająco lekki.Mistrzowska sztuka z warsztatu mistrza.Henviss, którego odciążona broń również nie wytrzymała morderczego naporu, uzbroił sięw parę blizniaczych mieczy.Kiedy wypróbowywał wyważenie ostrza, najego twarzy pojawił się uśmiech rozkoszy.Nie wyglądało na to, żeby walka wnajmniejszym stopniu go podniecała.Był zimny jak śmierć i tak samo niemiłosierny.Bakly odrzucił bijak, którego główka tymczasem zmieniła się w obtłuczoną bryłę żelaza iwziął ze ściany nowy.Był uosobieniem boga walki: nie do zatrzymania, niszczący wszystko, comu stanie na drodze.Nood wymienił swoją rozłupaną tarczę.On był jak los: nieprzewidywalny, obojętny iśmiertelny.Nie miałem pojęcia, co robię między nimi.Mur stali znów się zbliżył. Ja z Koniaszem biorę lewą stronę, wy dwaj prawą! rozkazał Bakly i wpozornie samobójczym ataku rzucił się do przodu.Miałem co robić, żeby za nimnadążyć.Każdy jego cios przeciwnika odrzucał, okaleczał lub zabijał.Ze swoim długim ostrzemuważałem, żeby nie nadziewać na niego zbyt wielu ludzi naraz.Miażdżyłem tarcze,przetrącałem ręce, rozbijałem czaszki. Do mnie, do mnie! Naprzód, naprzód! Wycofać się! grzmiał na przemian Bakly i starałsię nas utrzymać razem, Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści! krzyczał ktoś entuzjastycznie kobiecym głosem.Zepchnąłem czyjąś głowę z ramion, uderzeniem klingi rozciąłem drugiemu mężczyznieklatkę piersiową, przełożyłem dłonie na rękojeści i człowiekowi, który niespodziewanie pojawiłsię przede mną, wcisnąłem obramowanie jego własnej tarczy w miejsce, gdzie jeszcze przedchwilą miał nos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]