[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu zawisłam na ramieniu Marcina, a on wziął mnie na ręce.Kuchnia zawirowała mi przed oczami i przez chwilę miałam wrażenie, że podłoga znalazła sięnad moją głową.Marcin zaniósł mnie do sy pialni i ułoży ł na łóżku.Usiadł obok. Dobrze, nie zadzwonimy na policję powiedział. Ale w takim razie co zrobimy ?Milczałam, gapiąc się w sufit. Co proponujesz? zapy tał ponownie.Mówił zimny m głosem, z pretensją.Najwy razniej oczekiwał, że postąpię zgodniez kodeksem moralny m, który w takiej sy tuacji nakazy wał przy znać się do nieumy ślnegozabójstwa.A ja chciałam, żeby mój mąż mnie zrozumiał, żeby przy znał mi rację.Uniosłam sięna łokciu. Nie poradzę sobie z kolejny m procesem powiedziałam. Sły szy sz? Nie poradzę sobie.Ty nie wiesz, jak to wy gląda, ale ja tak.To przesłuchiwanie, w kółko te same py tania& Traktującię jak mordercę.%7ładnego szacunku, ty lko wrogość i pogarda. Oskarżony oznacza winny ,przekonałam się o ty m na własnej skórze.Wszy scy mieli mnie za morderczy nię: sąsiedzi,znajomi, rodzina.Nawet Gabry sia na początku uważała, że chciałam zabić jej ojca.Teraz będzietak samo.Ja sobie z ty m nie poradzę.Pomy ślałeś, jak zareagują twoi rodzice? Sy nowazabójczy ni.Przecież twoja matka zejdzie na serce! Ledwie zdąży ła się pogodzić z faktem, żejestem stara i rozwiedziona.Aż strach pomy śleć, gdy się dowie, że zabiłam człowieka! Boże, nieda ci ży ć& Znowu będzie codziennie dzwonić i straszy ć, że umiera.Zamęczy cię.A co powiedzątwoi znajomi? Jak im to wy tłumaczy sz? Czy naprawdę wierzy sz, że będą wy rozumiali?A Gabry sia? Głos mi się załamał.Opadłam na poduszkę. O nią boję się najbardziej ciągnęłam. Wiem, że będzie przy mnie, będzie mnie wspierać, ale przeży je to ciężko.Jest takawrażliwa! A co, jeżeli i ona sobie z ty m wszy stkim nie poradzi i wpadnie w depresję? Powinnamją chronić, powinnam zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa&Marcin wpatry wał się w piec, ja w sufit.Milczeliśmy.Wiedziałam, że my ślimy o ty msamy m, ale żadne z nas nie ma odwagi powiedzieć tego na głos.Chciałam, żeby to on zaczął,a wtedy by m przy taknęła.Czekałam. Masz jakiś plan? odezwał się w końcu. Taki sam jak ty wy szeptałam.Znowu milczenie, mój wzrok utkwiony w sufit, jego w piec.Ile już czasu minęłood zabójstwa? Dwie, trzy godziny ? Nie można dłużej tkwić w bezruchu, trzeba działać.Usiadłamna łóżku. Co robimy ? powiedziałam w kierunku pleców Marcina.Od kilkunastu minut unikałam tego py tania, a teraz postawiłam je sama, z nadzieją, że to mójmąż wy powie słowa, który ch nie by łam w stanie zwerbalizować.Wiązały sięz odpowiedzialnością za czy n straszny, obrzy dliwy.Wy starczy, że zabiłam człowieka, niech ktośinny podejmie decy zję o pozby ciu się jego zwłok. Konrad przy wiózł cegły ? zapy tał, nie odwracając się. Tak, zaniósł je do piwnicy. A więc po części sam przy gotował sobie grób&Wszy stko by ło jasne.Marcin wstał. Sam się ty m zajmę.Nie wy chodz z sy pialni powiedział i ruszy ł do drzwi.Zawołałam go, zanim zdąży ł przekroczy ć próg.Odwrócił się.By ł blady.Chciałampocieszy ć go, że nikt się o ty m nie dowie, że jeżeli ktoś w ogóle odnajdzie zwłoki, to dopieroza pięćdziesiąt lat, kiedy nas już nie będzie, ale nie wy powiedziałam ani jednego słowa.Gestemnakazałam, żeby już poszedł.Skuliłam się, obejmując ramionami kolana.Miałam napiętewszy stkie mięśnie, od zaciskania bolały mnie szczęki.Marcin ponownie pojawił się w drzwiach.Dlaczego się wrócił? Czy żby się rozmy ślił? Kurwa, jaki on ciężki! oznajmił. Musisz mi pomóc.Nie zareagowałam.Gapiłam się nieruchomo na kraciasty koc zwisający z poręczy krzesła.Mój mąż podszedł i położy ł mi dłonie na ramionach. Musisz mi pomóc zanieść go do piwnicy powtórzy ł.Wstałam posłusznie.Gdy weszłam do kuchni, mój wzrok przy ciągnęły trzy stojące na stolebutelki.W jednej zostało jeszcze sporo piwa.Kto wie, może gdy by Konrad zdecy dował się na tekilka ły ków więcej, ocaliłby ży cie? Spojrzałam na ciało; rozciągnięte na podłodze wy dawało sięogromne.Marcin pochy lił się nad nim i zaczął przeszukiwać kieszenie trupa.Boże, dlaczego on torobi? To obrzy dliwe! Będziesz okradał zwłoki? Jak hiena cmentarna? Beata, puknij się w łeb! Chcesz go zakopać z komórką?W dłoni trzy mał kluczy ki od dżipa.Zamachał nimi przed moimi oczami i rzucił je na stół.Następnie wziął Konrada pod pachy i uniósł nieco. Wez go za nogi! rozkazał.Złapałam za dżinsy i szarpnęłam.Materiał wy sunął mi się z dłoni. Nie za nogawki, za nogi pouczy ł Marcin.Pochy liłam się ponownie i ty m razem złapałam powy żej kostek. Teraz! zakomenderował.Dzwignęłam.Podnieśliśmy go! By ł ciężki.Na kory tarzu nie wy trzy małam, wy puściłamnogi z uchwy tu.Buty huknęły o drewnianą podłogę. Przepraszam powiedziałam.Marcin podciągnął zwłoki ku otwarty m drzwiom do piwnicy, a do mnie dopiero teraz dotarło,że musimy je znieść po stromy ch stopniach.Nie ma mowy, błędnik mi na to nie pozwoli!Otworzy łam usta, żeby o ty m powiedzieć Marcinowi, ale z mojego gardła nie wy doby ł się żadendzwięk.Nie zdąży łam się odezwać, bo w tej samej chwili usły szeliśmy dzwonek do drzwiwejściowy ch.To policja!, przemknęło mi przez głowę.Policja, na pewno! Zobaczy łam, jak oczy mojegomęża powiększają się z przerażenia, a jego policzki zaczy nają drgać.Ten widok mnie otrzezwił.Tonie może by ć policja, przecież nikt nie wie, że zabiłam Konrada! To ktoś przy padkowy, możesąsiad albo listonosz.Ten ktoś na pewno zaraz sobie pójdzie.Ponowny dzwięk dzwonka, teraz bardziej natarczy wy.Dwoje ludzi próbujący ch ukry ć trupai niespodziewany gość; scena jak z niskobudżetowego filmu.Zaczęłam chichotać.Marcinbezszelestnie zbliży ł się i złapał mnie za ramię. Spokojnie, spokojnie szeptał. Proszę, opanuj się.Dlaczego on próbuje mnie uspokoić? Przecież jestem opanowana, to on się denerwuje.Całatwarz mu drga, dobrze, że nikt go teraz nie widzi!Znów dzwonek. Trzeba otworzy ć wy szeptałam. Zwariowałaś? Ale oni wiedzą, że jesteśmy w domu.Przecież na podwórku stoi nasz samochód.O Boże!I jeszcze dżip Konrada!Marcin głośno przełknął ślinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]