[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy mówią, że Aleksei związał mu ręce i utopił go w wannie z kwasem solnym.Inni twierdzą, że odciął mu głowę siekierą.Jednakże w opinii tych, którzy Sachę znali, żyje on za granicą pod innym nazwiskiem i ma się całkiem dobrze.Dla ludzi takich jak Aleksei istnieją na świecie bezsprzecznie jedynie dwie kategorie ludzi - nie są nimi bogaci i biedni, dobrzy i źli, ludzie czynu i pustych słów, lecz zwycięzcy i przegrani.Orzeł bądź reszka.To w jego najgłębszym przekonaniu jedyna i powszechna zasada.W lepszych, normalnych okolicznościach nie rozmyślałbym o przeszłości.Niechciałbym zastanawiać się, co mogłoby stać się dziecku takiemu jak Mickey Carlyle lub innym zaginionym dzieciom, z których losem spotkałem się w moimzawodowym życiu policjanta.Odkąd jednak budzę się w szpitalu, nie mogę oprzeć się pokusie powrotu do tego, co się stało na łodzi, i przywracania godzin pełnych koszmarnych wyobrażeń, któreuszły mojej pamięci.Widzę pod mostami Tamizy pełno ludzkich ciał, umykającychna widok statków turystycznych.Widzę krew i tonące w mule rzecznym rewolwery.Patrzę na zegarek, jest piąta rano.Czas, kiedy drapieżniki wyruszają na łowy, a policjanci pukają do drzwi przestępców.Jest to godzina ludzkich słabości.Ludzie budzą się, zastanawiają i otulają kołdrami.Aleksei wspomniał o okupie, a Keebal o diamentach.Musiałem tam być, w miejscu, gdzie złożono okup.Nie kontynuowałbym śledztwa bez bezspornych dowodów, żeMickey żyje.Musiałem więc mieć absolutną pewność.W nocnej ciszy zaczyna się jakiś tumult; ludzie biegają i krzyczą.Słyszę sygnałalarmu przeciwpożarowego.W drzwiach pojawia się Maggie.69- Gaz się ulatnia, ewakuujemy szpital.Idę po wózek.Nie wiem, ilu pacjentówjeszcze zostało.- Mogę iść sam.Maggie zgadza się.- Najpierw bierzemy ciężko chorych.Proszę na mnie zaczekać, wrócę - obiecuje.Znika.Za oknami słychać syreny wozów strażackich i policyjnych.Po chwili giną w turkocie pędzących po korytarzach wózków ewakuacyjnych i krzyczących ludzi.Po dwudziestu minutach hałas cichnie, czas zaczyna płynąć wolniej.Możezapomnieli o mnie? Już raz w życiu zostawiono mnie - na szkolnej wycieczce dozatoki Morecambe.Ktoś chciał wówczas sprawdzić, czy odważę się przejść dziesięć kilometrów po przybrzeżnej równinie błotnej z Arnside do Kents Bank.Tam często tonęli ludzie zaskoczeni przypływami morskimi we mgle.Oczywiście, nie byłem na tyle naiwny, aby ulec pokusie takiego wyzwania.Podczas gdy reszta klasy wędrowała, obserwując brodźce i inne gatunki dzikiegoptactwa, ja objadałem się lodami w przydrożnej kawiarni.Potem przekonywałemwszystkich, że bez trudu pokonałem tę drogę.Miałem wówczas czternaście lat i omalnie usunięto mnie ze szkoły w Cottesloe, lecz wśród kolegów do końca moich szkolnych dni uchodziłem za bohatera.Moje aluminiowe kule są tuż za drzwiami.Zsuwam nogi z łóżka, idę ostrożnie,chwytam palcami uchwyty, po czym ramiona wkładam w plastikowe rękawy.Wychodzę z pokoju, rozglądam się po korytarzu, widzę oszklone drzwi, dalej kolejny korytarz, idący w głąb budynku.Czuję zapach gazu.Kierując się znakami ewakuacyjnymi, idę w stronę schodów, patrzę na puste pokoje ze stosami porozrzucanej w nieładzie bielizny pościelowej.Mijam porzucony wózek ze sprzętem do sprzątania.Wszędzie widać szczotki i zmywaki do podłogi.Oparte o ściany szczotki i miotły przypominają czupryny gwiazd rockowych z latsiedemdziesiątych.70Na schodach jest ciemno.Rozglądam się za poręczą, spodziewam się także spotkać Maggie idącą na górę.Odwracam się i zauważam na końcu korytarza, skądprzyszedłem, poruszające się światło.Może szukają mnie - pomyślałem.Idę dalej, kulą otwieram drzwi.- Halo? Słyszy mnie pani?Za zieloną szybą z pleksiglasu znajduję salę operacyjną i zakrwawione, pogniecione papiery na stole operacyjnym.Pokój pielęgniarek jest pusty.Na ladzie leżą otwarte segregatory, stygnie kawa w kubku.Zza przepierzenia dochodzi jęk.Na podłodze leży bez ruchu Maggie zpodwiniętymi nogami.W ustach i nosie ma pełno krwi, krew sączy się także napodłogę.Badam jej tętno.Żyje.Nagle na dźwięk stłumionego głosu odwracam się.- Hej, człowieku, co tu jeszcze robisz?W drzwiach pojawia się strażak w kominiarce.Pojemnik z tlenem na jego plecachsprawia, że wygląda jak przybysz z kosmosu, w ręku trzyma gaśnicę.- Jest ranna.Szybko proszę coś zrobić - mówię.Klęka przy Maggie, palcamisprawdza tętnicę szyjną.- Co pan jej zrobił?- Nic.Znalazłem ją w takim stanie.Widzę jego zmęczone oczy za okularami, lecz patrzy na mnie wzrokiem pełnym nieufności.- Nie powinien pan tutaj przebywać.- W tym całym zamieszaniu zostawili mnie - odparłem.Patrząc na mnie, szybkowstał i ruszył w kierunku wyjścia.- Przyprowadzę wózek inwalidzki - powiedział.- Mogę iść o własnych siłach - odparłem.Chyba mnie nie słyszał.Po niecałej minucie wrócił przez obrotowe drzwi., - A co z Maggie? - pytam.'ts - Wrócę po nią.j';i- Jest ranna.- Nic jej nie będzie.71Kule położyłem na kolanach i obniżyłem wózek.Strażnik, pchając wózek, ruszyłwzdłuż korytarza, najpierw skręcił na prawo, potem na lewo w kierunku wind.Miałna sobie nowy kombinezon, ciężko stąpał w gumowych buciorach po świeżowypolerowanej podłodze.Nie zauważyłem natomiast, aby korzystał z maskitlenowej.- Nie czuję już gazu - zauważyłem.Nie zareagował.Skierowaliśmy się w stronę głównego korytarza.Na jego końcu są trzy windy.Środkowa jest otwarta, pali się nad nią żółte światło sygnalizacyjne.Strażakprzyspieszył kroku i wózek zaczął się trząść i podskakiwać na linoleum.- Nie sądzę, aby bezpiecznie było jechać windą.- Nie odpowiedział na moją uwagę i nie zwolnił.- Może powinniśmy skorzystać ze schodów - zasugerowałem wprost.Przyśpieszył kroku, zaczął biec w stronę otwartych drzwi windy.Zobaczyłem szyb, który jawił się niczym otwarta paszcza potwora.W ostatniej chwili podniosłem aluminiowe kule i zablokowałem nimi drzwi dowindy.Kule uderzyły mnie w piersi, przygniotły żebra.Siła uderzenia sprawiła, że odchyliłem się gwałtownie do tyłu i wypadłem z wózka.Strażak zwinął się z bólu, uderzywszy się jego uchwytem w pachwinę.Resztkami siłpodniosłem się i wepchnąłem jego rękę w koło wózka.Wystarczyłby niewielki ruch, a złamałbym mu rękę.Młócąc powietrze, usiłuje zadać mi cios drugą ręką.Staram się od niego uwolnić,oddziela nas tylko przewrócony wózek.- Kim jesteś? Dlaczego to robisz? - pytam.Podczas szamotania zaczyna się zsuwać jego kominiarka.Nagle zmienia kierunekataku i pięścią uderza w moją zranioną nogę, rozszarpuje knykciem bandaże.Odczuwam niewiarygodny ból, a przed oczami widzę latające czarne punkty.Skręcam gwałtownie wózkiem i usiłuję uciec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]