[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Park! Czuję się dobrze"  udało mi się w końcu wydusić.  Nic mi nie jest.Ale powiedzcie mi.gdzie jest ten Park?"Odpowiedział mi Fred.Na jego twarzy, kiedy na mnie patrzył, dostrzegłem zrozumienie. Tego właśnie poszukujesz, prawda?" Nie wiem.Ale wydaje mi się, że tak".Wskazał ręką znajdujące się za nim drzwi. Po prostu wyjdz, skręć w lewo i podążaj ścieżką przez las.To niedaleko".Byłem głęboko wdzięczny. Dziękuję  dziękuję wam obu.Być może zobaczymy się jeszcze, choć nie jestem lekarzem".George poklepał mnie po ramieniu. Wróć, kiedy będziesz miał okazję.A jeżeli znajdziesz jakiegoś samotnego lekarza, tosprowadz go także".Wyszedłem na zewnątrz i skręciłem w lewo.Rzeczywiście znajdował się tam las wysokichdrzew, w większości wyglądających znajomo.Ruszyłem ścieżką prowadzącą ku wąskiej przecince.Chociaż pragnąłem pognać nią jak na skrzydłach, to postanowiłem nie przyspieszać kroku.Wrażeniedotykania liści i trawy moimi stopami było niezwykle rzeczywiste.Moje stopy były bose!Maszerowałem, a głowę i piersi owiewał mi delikatny wiaterek.Czułem go! Czułem powiewytak samo, jak pod gołymi stopami liście i trawę! Mijałem dęby, topole, białe orzechy, jawory, kasztany,sosny i cedry, nawet dziwaczne w takim otoczeniu palmy oraz drzewa, o których nie sądziłem nawet,że mogą istnieć.Zapach kwiecia zmieszany z głębokim aromatem gleby był wprost cudowny.Mojepowonienie działało bez zarzutu!No i ptaki  przeszło połowa to gatunki, jakich nigdy przedtem nie widziałem! Zpiewały,ćwierkały, szczebiotały, przelatywały od drzewa do drzewa prawie tuż nad moją głową.Całe setki.Isłyszałem je.Zdumiewając się niezwykłością tego wszystkiego zwolniłem.Moja dłoń  tak, ponownie mojadłoń fizyczna  sięgnęła w stronę jednej z niższych gałęzi klonu i zerwała liść.Sprawiał wrażenieżywego i elastycznego.Włożyłem go do ust.Był lekko wilgotny i smakował tak, jak liście klonuzapamiętane z dzieciństwa.Nagle wiedziałem już co się stało  co prawdopodobnie wciąż zachodziło.Otaczał mniewytwór człowieka! Wielu z tych, którzy wędrowali tą ścieżką, tworzyło i dodawało do tego lasu swojewłasne, ulubione ptaki i drzewa.Były to żywe twory, stworzone przez istoty ludzkie! Nie byłystandardowymi reprodukcjami na modłę zachodzącą w Ziemskim Systemie %7łycia, który tak naprawdęnie jest wytworem człowieka, lecz planem Kogoś innego.Także i cała reszta, którą w swoichposzukiwaniach pozostawiłem za sobą, była tym samym  wytworem ludzkiego umysłu-świadomości. Raj lekarzy, laboratorium Agnewa, pokój mojego ojca oraz chatka Charlie-go nad brzegiem oceanu.Przypomniałem nawet sobie Charliego demonstrującego, jak ją poskładał!Wszystko ludzką kreacją! Podstawa! Wiedziałem o istnieniu naszego Stwórcy, ale czy mywszyscy rzeczywiście jesteśmy twórcami ulepionymi z tej samej gliny? Czy moja Rdzenna Jazń, którązaakceptowałem właściwie przypadkowo, jest jedynie maleńką repliką lub klonem Oryginału? Jakdaleko możemy posunąć tę zaledwie częściowo wyrażoną myśl?Jak gdyby na dowód rzeczywistości otaczającego świata ponad moim ramieniem przeleciaładuża, pomarańczowa papuga, upuszczając prosto na moją dłoń białą kroplę.Roztarłem ją palcami iroześmiałem się, czując jej ciepłą konsystencję.Z całą pewnością była prawdziwa!Szedłem dalej, zdumiewając się jak wielu było w tym lesie stworzonych przez człowiekaprzyjaciół, gdy nagle dotarłem do zakrętu ścieżki i drzewa skończyły się.Przede mną był Park.Taki sam jak wtedy, gdy odwiedzałem go po raz pierwszy, z krętymi ścieżkami i dróżkami,ławeczkami, kwiatami i drzewami, różnokolorowymi trawnikami, grupami dostojnych drzew, niewielkimistrumykami i fontannami oraz ciepłym słońcem pomiędzy drobnymi, pierzastymi chmurkami.SamPark rozciągał się we wszystkich kierunkach po lekko pofałdowanym terenie tak daleko, jak mogłemsięgnąć okiem.Schodząc ze zbocza w stronę najbliższej ławeczki zastanawiałem się, jaki człowiek lubgrupa ludzi stworzyła taki kompleks.Była to bowiem wspaniała kreacja jak na skromne zdawałoby sięmożliwości człowieka.Wiedziałem jednak, iż w taki właśnie sposób musiała zostać powołana doistnienia.Nie myślałem o tym podczas mojej poprzedniej wizyty lata temu.Teraz przypomniałem sobie wiedziałem  dlaczego to tutaj jest.Na mój widok z ławki podniosła się kobieta.Była średniego wzrostu, szczupła, o dużych,brązowych oczach i kasztanowych, lekko wijących się włosach, które opadały jej na ramiona.Jej twarzbyła gładka i pokryta delikatną opalenizną, rysy zaś wskazywały na subtelną mieszankę Orientu,rockowego Wschodu i Europy.Ubrana była w luzne, ciemne spodnie i długą do bioder kurtkę.Mogłamieć równie dobrze trzydzieści pięć, jak i pięćdziesiąt lat.Wydawała się znajoma  musiałem ją jużgdzieś spotkać.Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Nareszcie tu jesteś! Witaj z powrotem, Ashaneen".Ashaneen  moje imię zapamiętane z innego wcielenia.Dużo mi to powiedziało.Ująłem jej dłoń, którabyła na tyle rzeczywista, że mogłem ją poczuć.Kobieta zaprowadziła mnie do ławeczki i usiedliśmy.Mijały nas inne osoby, wszystkie dorosłe, poubierane w najprzeróżniejsze stroje.Niektóre z nichspoglądały na nas ciekawie.Zastanawiałem się dlaczego, dopóki nie zrozumiałem, że mogądostrzegać subtelną różnicę pomiędzy moją a ich własną tutaj obecnością.Pochwyciłem spojrzeniesiedzącej obok kobiety.Ponownie się uśmiechnęła.Zaczęły powracać wspomnienia. Ta kurtka, którąmasz na sobie.""Miałam ją na sobie, kiedy byłeś tu ostatnim razem.Pomyślałam, że może ci to pomóc wprzypomnieniu sobie". Skinąłem głową, lecz moje wspomnienia nie były dostatecznie przejrzyste.Znajdowała siępośród tuzina ludzi, których spotkałem ostatnim razem, tego byłem pewny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •