[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W korytarzu spotkał się ze starym Szają Mendelsohnem, prawdzi-wym królem bawełnianym, którego nazywano krótko Szaja.Był to wysoki, chudy %7łyd, o wielkiej białej, iście patriarchalnejbrodzie, ubrany w długi zwykły chałat, który mu się tłukł po piętach.Szaja zawsze bywał tam, gdzie przypuszczał, iż będzie Bucholc,jego największy współzawodnik w królestwie bawełnianym, najwięk-szy fabrykant łódzki i do tego osobisty nieprzyjaciel.Zagrodził drogę Borowieckiemu, który uchylając kapelusza chciałprzejść dalej.Witam pana.Nie ma dzisiaj Hermana, dlaczego? zapytał ohydnąpolszczyzną. Nie wiem odparł krótko, bo nie cierpiał Szai, jak go nie cierpia-ła cała nieżydowska Aódz.%7łegnam pana rzucił sucho i pogardliwie Szaja.Borowiecki nicnie odpowiedział i poszedł na pierwsze piętro, do jednej z lóż, w którejbył cały bukiet kobiet, pomiędzy nimi zastał Moryca i Horna.W loży było nadzwyczaj wesoło i bardzo ciasno. Nasza mała ślicznie gra, prawda, panie Borowiecki? Tak, i bardzo żałuję, że nie zaopatrzyłem się w bukiet. My go mamy, podadzą jej po drugiej sztuce. %7łe jest ciasno beze mnie i wesoło beze mnie, że panie mają jużasysitę wychodzę. Zostań pan z nami, będzie jeszcze weselej prosiła go jedna zkobiet, w liliowej sukni, z liliową twarzą i z liliowymi oczami. Weselej to pewnie nie, ale że ciaśniej, to z pewnością zawołałMoryc. To wyjdz, będzie zaraz więcej miejsca. %7łebym mógł iść do lożyMullerów, to bym wyszedł. Mogę ci to ułatwić. Ja wychodzę i zaraz zrobi się więcej miejsca zawołał Horn, alepochwyciwszy proszące spojrzenie młodej dziewczyny, siedzącej nafroncie loży, pozostał. Wie pani, panno Mario, ile się taksuje panna Muller? Pięćdziesiąttysięcy rubli rocznie!Mocna panna! Ja bym się puścił na ten interes szepnął Moryc. Przysuń się pan bliżej, to coś opowiem szepnęła liliowa i po-chyliła nisko głowę, tak że jej ciemne, puszyste włosy dotykały skroniNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG38nachylonego do niej Borowieckiego.Zasłoniła się wachlarzem i szepta-ła mu długo do ucha. Nie spiskujcie! zawołała najstarsza w loży, zupełnie w stylu ba-rocco, piękna, czterdziestokilkoletnia kobieta, o cerze olśniewającej,siwych zupełnie włosach nadzwyczaj obfitych, czarnych oczach ibrwiach i o majestatycznej, imponującej postaci, która przewodniczyłacałej loży. Pani Stefania opowiadała mi ciekawe szczegóły o tej nowej baro-nowej. No, nie powtórzyłaby tego przy wszystkich szepnęła barokowa. Panna Mada Muller raczy nas lornetować, o! Wygląda dzisiaj jak młoda, tłuściutka, oskubana z piórek gęś,okręcona w nać pietruszki. Pani Stefania udaje dzisiaj złośliwą szepnął Horn. Albo tamta, Szajówna, cały magazyn jubilerski ma na sobie. Przecież stać ją nawet na dwa sklepy jubilerskie wtrącił Moryc,wpakował binokle na nos i patrzył na dół w lożę Mendelsohnów, gdziesiedziała z ojcem jego najmłodsza córka ubrana z niesłychanym prze-pychem z jakąś drugą panną. Któraż kulawa? Róża, ta po lewej stronie, ruda. Wczoraj była u mnie w sklepie, przerzuciła wszystko, nic nie ku-piła i poszła, ale miałam czas się Jej przyjrzeć, jest zupełnie brzydka mówiła pani Stefania. Ona jest prześliczną, ona jest anioł, co to anioł, ona jest cztery al-bo piętnaście aniołów wykrzykiwał Moryc przedrzezniając staregoSzaję. Do widzenia paniom, chodz, Moryc, pan Horn zostanie przy pa-niach. Może panowie przyjdą do nas na herbatę po teatrze? prosiławszystkich liliowa patrząc na Borowieckiego. Dziękuję bardzo, ale przyjdę jutro, dzisiaj nie mogę. Czy jesteś pan zamówiony do Mullerów? szepnęła trochęcierpko. Do Grand-Hotelu.Dzisiaj sobota, przyjeżdża Kurowski, jak zwy-kle, a ja mam z nim do obgadania niesłychanie ważne rzeczy. To załatw się pan z nim w teatrze, musi przecież być. On przecież nie bywa w teatrze, nie zna go pani? Ukłonił się iwyszedł, przeprowadzany dziwnym spojrzeniem pani Stefanii.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG39Akt dosyć dawno się już ciągnął, więc przesuwał się do swojegomiejsca i siadł, ale nie słuchał, bo naokoło szeptano coś nader tajemni-czo.Zdziwił wszystkich fakt, ze w czasie sztuki wywołano z łoży Knol-la, zięcia Bucholca, który siedział samotnie w loży na wprost Zukerów,a potem, że wyniósł się z teatru cichaczem Grosglik, największy ban-kier łódzki.Przynieśli mu depeszę, z którą poleciał do Szai.Szczegóły te po-dawane sobie szeptem, obleciały niby błyskawica teatr i wzbudziły ja-kiś ciemny, niewytłumaczony niepokój w przedstawicielach różnychfirm. Co się stało? zapytywano nie znajdując odpowiedzi na razie.Kobiety słuchały sztuki, ale większość mężczyzn z parteru i z lóżprzypatrywała się z niepokojem królom i królikom łódzkim.Mendelsohn siedział zgarbiony, z okularami na czole, gładził chwi-lami brodę wspaniałym ruchem i szczerze zdawał się być pochłoniętyprzedstawieniem.Knoll, wszechpotężny Knoll, zięć i następca Bucholca.także słu-chał z uwagą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]