[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiatłokrzesanego ognia wydobyło jego twarz z mroku.- Zapomnij, jeśli chcesz&choć ja tego nie potrafię& co się stanie, jeśli ludzie się dowiedzą, kim jesteś.Zapomnij, \e się od ciebie odwrócą, \e będą cię obmawiać za plecami.- Ci ludzie nie są warci, aby się o nich troszczyć - odparła, sztywniejąc.- Mo\e i nie - odrzekł Colin, krzy\ując ramiona i spoglądając na niątwardo.- Ale to będzie bolało.Nie spodoba ci się to, Penelope.Mnie te\ nie.Konwulsyjnie przełknęła ślinę.Dobrze.Mo\e wreszcie do niej dotrze.- Ale zapomnij o tym - rzekł.- Spędziłaś całe dziesięć lat na obra\aniuludzi.Ura\aniu ich.- Mówiłam równie\ wiele miłych rzeczy - zaprotestowała.Jej oczybłyszczały od łez.- Oczywiście, \e tak, ale to nie są ludzie, o których się musisz martwić.Mówiłem o tych osobach, których obraziłaś, rozgniewanych.- Podszedł ichwycił ją za ramiona.- Penelope - rzekł z naciskiem - będą tacy, którzy zechcącię skrzywdzić.- Te słowa miały ją przerazić, ale to on poczuł ucisk lęku.Usiłował sobie wyobrazić \ycie bez niej.Niemo\liwe.Zaledwie parętygodni temu była& Znieruchomiał, zamyślił się.Kim\e była? Przyjaciółką?Znajomą? Kimś, kogo znał, ale nie zauwa\ał? A teraz była jego narzeczoną,wkrótce zostanie \oną.I mo\e& mo\e łączy ich coś jeszcze.Coś głębszego.Cenniejszego.- Chciałbym tylko wiedzieć - rzekł, umyślnie wracając do poprzedniegotematu, aby jego umysł nie wędrował po niebezpiecznych manowcach -dlaczego nie wykorzystujesz doskonałego alibi, jeśli chcesz pozostawaćanonimowa?- Bo nie o to chodzi! - krzyknęła.- Chcesz, \eby cię zdemaskowano? - Wytrzeszczył oczy.- Nie, oczywiście, \e nie - odparła.- Ale to moja praca.Dzieło mojego\ycia.To wszystko, czym się mogę w \yciu pochwalić, a skoro ja nie mogęzebrać jego owoców, to niech mnie piorun strzeli, jeśli pozwolę na to komuśinnemu.Bridgerton otwarł usta, aby odpowiedzieć, ale ku swemu zdziwieniuodkrył, \e zabrakło mu słów.Dzieło \ycia.Penelope miała dzieło swojego \ycia.A on nie! Niemogłaby zapewne podpisać swej pracy, ale kiedy była sama w pokoju, mogłaoglądać poprzednie wydania, mówiąc do siebie: "Oto moje dzieło".Dla tegowarto było \yć.- Colinie? - wyszeptała, widocznie zdziwiona jego milczeniem.Była niesamowita.Nie wiedział, dlaczego nie zauwa\ył tego wcześniej,skoro wiedział, \e jest inteligentna i miła, pomysłowa i dowcipna.Ale wszystkiete określenia, pomijając całą listę tych, na które do tej pory nie wpadł, nie byływ stanie opisać jej we właściwy sposób.Była zdumiewająca.A on& Dobry Bo\e, on był o nią zazdrosny!- Pójdę ju\ - rzekła cicho.Odwróciła się i skierowała w stronę drzwi.Przez chwilę nie reagował.Jego umysł był jak w hibernacji, pękał odnadmiaru odkryć.Kiedy jednak zobaczył jej rękę na klamce, zrozumiał, \e niemo\e pozwolić jej odejść.Nie dziś.Nigdy.- Nie - zaprotestował chrapliwie, trzema wielkimi krokami pokonującdzielącą ich odległość.- Nie.Chcę, \ebyś została.Podniosła na niego wzrok.Okrągłe, zdumione oczy.- Ale powiedziałeś&Czule ujął jej twarz w dłonie.- Zapomnij, co powiedziałem.Wtedy zrozumiał, jak mądra była Daphne.Jego miłość nie była gromem zjasnego nieba.Zaczęła się od uśmiechu, od słowa, \artobliwego spojrzenia.Narastała z ka\dą wspólnie spędzoną sekundą, a\ dotarł do tego miejsca i do tejchwili.Teraz wiedział.Kochał Penelope.Wcią\ był na nią wściekły o publikację tej ostatniej gazetki, wstydził sięswej zazdrości o to, \e ona odnalazła cel swojego \ycia, ale i tak ją kochał.A jeśli teraz pozwoliłby jej odejść, nie wybaczyłby sobie nigdy.Mo\e zatem to była definicja miłości.Kiedy kogoś potrzebujesz, kogośpragniesz, podziwiasz i adorujesz, choć równocześnie jesteś wściekły i maszochotę tę osobę przywiązać do łó\ka tylko po to, \eby nie narobiła więcejkłopotów.To była ta noc, ta chwila.Przepełniła go miłością, którą musiał wyznać,którą musiał okazać.- Zostań - wyszeptał i przyciągnął Penelope do siebie, bez przeprosin czywyjaśnienia.- Zostań - rzekł znowu, prowadząc ją ku ło\u.A kiedy nieodpowiedziała, powtórzył po raz trzeci: - Zostań.Skinęła głową.Wziął ją w ramiona.To była Penelope i to była miłość.18W chwili kiedy Penelope skinęła głową - a właściwie nawet na ułameksekundy wcześniej - wiedziała ju\, \e zgadza się na coś więcej ni\ pocałunek.Nie była pewna, co sprawiło, \e Colin zmienił zdanie - czemu w jednej chwilibył tak wściekły, a w drugiej taki zakochany.Nie była pewna, lecz szczerzemówiąc, niewiele ją to obchodziło.Wiedziała tylko, \e nie całowałby jej tak gorąco, aby ją ukarać.Niektórzymę\czyzni mogliby wykorzystać po\ądanie jako broń, pokusę lub zemstę, leczColin do nich nie nale\ał.Pomimo niesfornego, zawadiackiego zachowania, skłonności dozłośliwych \artów i przekomarzań oraz ciętego języka był godnym iszlachetnym człowiekiem.Będzie równie\ godnym i szlachetnym mał\onkiem.Była o tym przekonana, mogła za to ręczyć jak za siebie.A jeśli całował ją namiętnie, układając ją na ło\u, pochylając się nad nią,to tylko dlatego, \e jej pragnął i troszczył się o nią na tyle, aby pohamować swójgniew.Troszczył się o nią.Penelope ochoczo oddawała pocałunki, wkładając w nie całą swą duszę.Ośmielała ją miłość, którą od lat darzyła tego mę\czyznę, i jeśli nawet niedostawało jej umiejętności, nadrabiała to \arliwością.Wsunęła palce we włosyukochanego i tuliła się do niego, zapominając o jakimkolwiek wstydzie.Nie byli w powozie ani w salonie jej matki.Nie musieli się obawiaćodkrycia ani pamiętać, by w ciągu kilku minut doprowadzić się do porządku.Tej nocy będzie mogła okazać mu wszystko, co do niego czuła.Odpowiepragnieniem na pragnienie, zło\y milczące śluby poświęcenia, wierności imiłości.A kiedy noc dobiegnie końca, Colin dowie się o jej miłości.Mo\e nieusłyszy słów - mo\e ona nie zdoła ich nawet wyszeptać - lecz będzie wiedział.A mo\e ju\ wie.Zabawne, tak łatwo było zataić jej sekretne \ycie jakolady Whistledown, a tak niewiarygodnie trudno ukryć wyzierającą z jej oczumiłość.- Kiedy zacząłem cię tak bardzo pragnąć? - wyszeptał, lekko unoszącgłowę nad jej twarzą.Musnął nosem jej policzek, jego oczy, ciemne i przepastnew świetle świec, a w jej pamięci tak zielone, wpatrywały się w nią intensywnie.Gorący oddech, gorące spojrzenia sprawiły, \e równie\ Penelope zapłonęłamiłosnym \arem.Colin przesunął dłonie na jej plecy i z wprawą począł rozpinać guzikisukni.Po chwili Penelope poczuła, jak miękki materiał zsuwa się z jej ramion,gorsu, by ostatecznie opaść a\ do talii.- Bo\e - wyszeptał Colin niemal bezgłośnie - jakaś ty piękna.Po raz pierwszy w \yciu uwierzyła, \e to mo\e być prawda.Było coś niepokojącego i dra\niącego w takim obna\eniu się przed drugąludzką istotą, lecz Penelope nie czuła wstydu.Colin spoglądał na nią tak czule,dotykał jej z takim szacunkiem, \e nie miała wątpliwości, i\ zdą\a kunieuniknionemu przeznaczeniu.Jego palce prześliznęły się po wra\liwej skórze jej ramienia, delikatniedra\niąc ją paznokciami.Błąkały się przez chwilę, jakby szukając drogi, i znówspoczęły na jej szyi.Penelope nie umiałaby powiedzieć, co było tego przyczyną, czy sposób, wjaki Colin na nią patrzył, czy mo\e jego dotyk, lecz jedno wiedziała - nie byłaju\ sobą.Czuła się obco, dziwnie.Cudownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]