[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hodgarthy, znajdujący się wówczas w stanie skrajnej apatii,mógł przystąpić do klubu w nadziei, że ponoszone ryzykoporuszy go niejako i wyrwie z fatalnego stanu nerwów.Mógłteż w ogóle się nad tym nie zastanowić z powodu zobojętnienia,w jakim właśnie tkwił.Brent spojrzał na przyjaciela i potrząsnął głową.- Nie jestem Duchem Zwiętym, więc nic nie mogę tutwierdzić na pewno.To, co powiedziałem, to tylkoprzypuszczenia, które mi się nasunęły w oparciu o teżyciorysy.Rzeczywiste motywacje mogły więc być trochęodmienne.Ale sam mechanizm funkcjonowania klubusamobójców musiał być właśnie taki, jaki ci przedstawiłem.- Czy przypuszczasz, że Andrews jezdził do każdego z tychpięciu i osobno namawiał go na przystąpienie do tej imprezy? -spytał Kevel z powątpiewaniem.- Nie, nie sądzę.Na pewno wyglądałoby mocno podejrzanie,gdyby Andrews aż do tego stopnia zabiegał o zorganizowanieswego stowarzyszenia - odparł James.- Myślę, że raczej zrobiłon wszystko, aby jego koledzy uznali tę propozycję zaspontanicznie zrodzoną przez chwilę.Przecież żaden z nich niemógł się zorientować, że były dowódca ma już wszystkoprzemyślane i ułożone, bo wtedy, pomimo całego prestiżu,jakim Andrews cieszył się w tym gronie, rzecz stałaby się conajmniej niewyrazna.Dlatego jestem raczej skłonnyprzypuszczać, że propozycja Andrewsa została zgłoszona najakimś koleżeńskim spotkaniu w tym składzie.Nie tak trudnobyło Andrewsowi wytworzyć właściwy nastrój.Na przykładmógł powiedzieć, że czasy powojenne nie przyniosły żadnemu znich tych złotych gór, które jeszcze w niebezpiecznychwojennych dniach spodziewali się znalezć w pełnymszczęśliwości świecie, jaki nastanie po zawieszeniu broni.Przecież zawsze można znalezć powód, żeby sobie ponarzekać izarazić innych swoim pesymizmem.Andrewsowinajwidoczniej się to udało i jego pomysł został przez wszystkichprzyjęty.A potem.Potem nikt już nie chciał się wycofywać.Stało się to sprawą honoru.Nadinspektor z przerażeniem popatrzył na przyjaciela.- Zwięty Boże! Jak ty na to wpadłeś, Jim?! Rzeczywiścietrzeba mieć wyobraznię autora powieści kryminalnych, żebywymyślić coś podobnego.Przy czym, niestety, wygląda na to,że masz rację.Jednakże ten Andrews.Wiesz, wprawdziejestem policjantem od tylu lat i z tego tytułu z niejedną jużzbrodnią się spotkałem, ale postępowanie tego typa wydaje misię szczególnie odrażające.Jak on mógł w celu zdobyciapieniędzy narazić na pewną śmierć właśnie te osoby, z którymiwspólnie przeżył niejedno zagrożenie?- Jak widać, istota zwana człowiekiem jest wciąż pełnanieoczekiwanych możliwości - uśmiechnął się gorzko Brent.-Między innymi z tego powodu będzie mi bardzo przykro, gdy otej sprawie dowie się cała Anglia.Ale właśnie to, co ciebie imnie tak oburza, dla Andrewsa mogło stanowić argumentwręcz odwrotny.Przecież kiedyś właśnie tym samym pięciuludziom uratował życie w sytuacji, zdawałoby się.beznadziejnej.Mógł więc uważać, że w pewnym sensie żyjąoni z jego łaski i wobec tego ma większe prawo dysponowaćwłaśnie ich osobami.- Rozumiem - Kevel ciężko westchnął.- A powiedz mi, Jim,w jaki sposób Andrews zabezpieczył się przed naznaczeniemjego samego na samobójcę? Jakie masz na to dowody?Brent wyjął worek z kulami z aktówki ChristopheraHodgarthy'ego i podał go nadinspektorowi.- Dowody trzymasz właśnie w ręce - powiedział.Stanley Kevel popatrzył zdumionym wzrokiem na skórzanąsakiewkę.Rozwiązał plecionkę, którą była ściągnięta, i pochwili sześć kul leżało przed nim na biurku.- Jakieś kule! Jedna czarna i pięć białych.Co to jest, Jim? -nadinspektor podniósł wzrok na przyjaciela, ale ten milczał.- No, zastanów się dobrze, Stan - rzucił wreszcie z lekkimuśmiechem.- Czekaj! - wykrzyknął w podnieceniu nadinspektor.- Kiedytu byłeś poprzednio i rozmawialiśmy o klubie, powiedziałeś, żeprawdopodobnie samobójcę wybierano rokrocznie drogąlosowania.Czyżby to były losy klubu samobójców?! Jest ichsześć.To zgadzałoby się z pierwotną liczbą członków.A kulaczarna mogłaby być właśnie losem śmierci.- Oczywiście, masz rację - pokiwał głową Brent.- Ten worekznalazłem w bibliotece Christophera Hodgarthy'ego podczasmojej pierwszej bytności w Timbergate.Właściwie znalazła gotam moja żona.Zastanawialiśmy się nad jego znaczeniem, alenie mogliśmy nic wymyślić.Wtedy za mało jeszczewiedziałem.Dopiero wczoraj zrozumiałem, do czego onsłużył, i dlatego zabrałem go z Timbergate, podczas gdy typrzesłuchiwałeś Maureen Denverley.- Ale co znaczą te numery na białych kulach? Tego nierozumiem.- Ja też nie mam co do tego stuprocentowej pewności.Aleprzypuszczam, że w tym samym losowaniu samobójcywybierali również spadkobiercę, który miał podjąć sumęubezpieczeniowej polisy.Może więc ponumerowali kule, abybyło wiadomo, kto ma być spadkobiercą?- Hm, to prawdopodobne - przyznał Kevel.- Jednak nadal niewiem, jakim sposobem Andrews oszukiwał swoich towarzyszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]