[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I przecież w tym była także mojazasługa.To była mo j a córka! Moja wspaniała córka, jakże lepsza, wewnętrznie piękniejsza ode mnie.A przed chwilą rozmawiałam z moim mężem! Mężczyzną, którego kochałam ponad wszystko.Kochałam za to, jakim był, i nie pragnęłam nigdy go zmieniać.Byłam z niego dumna i cieszyłomnie, że jest wykształcony, ogólnie szanowany, mądry; że mimo tych godności, jakie piastuje,zachował tyle młodzieńczej świeżości, jakąś ładną nonszalancję, żywość usposobienia iniezależność.Naturalną niezależność charakteru, własne zdanie, twardy kark, którego nie zginałmimo zakrętów kariery, z którą przecież różnie bywało w tych poplątanych powojennych latach.Najlepsze cechy Adama odnajdowałam w Dorocie; a i jego wady  upór, kozli upór, którygdy się objawiał, nie było na niego rady, także porywczość,.objawy gniewu podobne wichurze,pewien egocentryzm i zarozumiałość.Dostrzegałam te wady, czułam je niejednokrotnie nawłasnej skórze; nie, nie byli aniołami ani łatwymi we współżyciu, ale kochałam ich ślepo i za tenbrak układności.Utrudniał życie, ale należał do nich, razem z innymi  dobrymi i złymicechami  tworzył taką, a nie inną osobowość.Niepowtarzalną.Robiłam wszystko, aby im dorównać, żyć z nimi, a nie obok nich.Może to zle, że żyłam tylkonimi, tak bez reszty oddana i wciąż w nich zapatrzona& Może przez to teraz tak strasznie sięboję? Jeśli oni odejdą, dla mnie skończy się świat.Siedziałam w fotelu z książką w ręku, pogrążona w tych myślach i nie wiedząc, co czytam,gdy nagle jak burza wpadła Aniela; bez słowa rzuciła się do telefonu. Pogotowie milicji? Ady biją naszego lokatora, a my kobity same, chuligany biją, takabezkarność, żeby pod spokojnym domem w eleganckiej dzielnicy&  grzmiała na jednymoddechu, aż widocznie przywołana do porządku po tamtej stronie przewodu, nieco przytomniejpodała numer naszego telefonu, adres i nazwisko. Kogo, gdzie biją?!  nie bardzo rozumiałam. Omerowicza biją, ot!, pod naszą bramką& a kogo by  dyszała Aniela. Dorota, zanim zdążyłam ją powstrzymać, wybiegła z mieszkania tak jak stała; a myprzerażone podążyłyśmy za nią. Aobuzy, oprawcy, zaraz tu będzie milicja!!!  nieprzytomnie krzyczała moja córka,biegnąc przez ogród.U Winiarskich otworzyło się okno, trzasnęły drzwi, wybiegł Michał.Po płytach chodnikazabębniły kroki  ktoś uciekał, i wszystko ucichło.Po chwili nadjechał milicyjny radiowóz, ale spod parkanu zbierał się już tylko samotny,pokrwawiony Omerowicz. W którą stronę uciekli, kto z państwa widział?  dopytywał się sierżant.Dorota wskazałakierunek.Sierżant wsiadł do radiowozu i odjechał w pościg.Pozostał plutonowy.Michał Winiarski z milicjantem pomogli dzwignąć się Omerowiczowi, kazałam gowprowadzić do biblioteki.Wyglądał okropnie, ale był przytomny.Zciągnęłam z niego ubranie, był bardzo pobity, ależadnych złamań nie stwierdziłam.Ciemne, olbrzymie sińce rozpływały się po jego ciele fioletowa plama zalewała splot słoneczny.Opatrywałam mu rozbite wargi, podpuchnięte oczy  gdy na to weszła Dorota.Ze ściągniętątwarzą; rozszerzonymi oczyma, wpatrywała się w Omerowicza.Nie ruszyła palcem, aby pomóc,opadła na fotel jak ścięta.Pomagała Aniela  Może pan mówić?  plutonowy cierpliwiesiedział z notatnikiem w ręku.Plastyk skinął głową, ale nie umiał nic powiedzieć na tematwyglądu napastników.Zaatakowało go dwóch mężczyzn, rzucili się na niego niespodziewanie z tyłu, był w tymmomencie na wysokości naszego domu.Niewiele widział w cieniu drzew ogrodu.Dostał w kark,potem bykiem w brzuch, i wtedy upadł. Mówili coś?  zapytał milicjant. Tak& ty skurwysynu  skrzywił się nasz lokator. Zwięzle  mruknął plutonowy. Nic więcej?  nie, więcej nie padło ani jedno słowo. Ma pan jakieś porachunki, naraził się pan jakiejś szpanie? Panie!  oburzył się Omerowicz  jestem plastykiem, a nie żadnym lumpem! Zamiastszukać chuliganów, napadających spokojnych ludzi, urządza mi pan przesłuchanie, jakbym to jabył przestępcą.I wtedy poraziło mnie to podejrzenie! Otóż i ów niezawodny sposób Banaszczaka.Czyżby to było bicie z jego ręki? A może on sam był pod naszym domem i dlategoOmerowicz nie określił rysopisów?Chociaż nie sądzę& Banaszczak nie ryzykowałby zatargu z milicją, na którą zawsze możnasię przecież natknąć.Kiedyś, w czasach, o których nie chciałam pamiętać, do flekowania miałzawsze specjalnych żuli.A więc w ten sposób broni mojej córki? Mrowie przeszło mi po grzbiecie na myśl, comogłoby się wydarzyć, gdyby ten bandzior któregoś dnia wystąpił przeciwko Dorocie& Boże!Niech on nie śmie tknąć mego dziecka, bo& czerwona mgła przysłoniła mi oczy.Zastanawiałam się, czy porozmawiać z Banaszczakiem o pobiciu malarza.Nie! Nic mnie niepowinny obchodzić ich porachunki.Mógłby uznać, że za wiele wiem lub wtrącam się w nieswoje sprawy.%7ładnych rozmów z Lametą!Następne wydarzenie wytrąciło mnie z równowagi i zmieniłam moje postanowienie.W kilkadni pózniej ktoś wybił szybę w pokoju Adama.Okna parteru chroniły kraty, natomiast piętro niebyło zabezpieczone, bo i po co?Tak na oko nie było widać śladów kradzieży, zresztą nie było tam żadnych kosztowności pozacennym księgozbiorem fachowej literatury. Przyglądając się bliżej, zauważyłam jednak ślady bobrowania wśród książek.Pokój Adamabył starannie sprzątany, ale w taki sposób, aby wszystkie przedmioty pozostały na swoimmiejscu, to znaczy tam, gdzie położył je gospodarz.Przywykłyśmy do tego od lat i szanowałyśmy jego obyczaje.Doszłyśmy do takiej perfekcji wporządkowaniu, że żadne pismo, żadna fiszka, ba! żaden ołówek nie został nigdy przesunięty iżaden  ślad nie zdradzał naszej obecności w jego pokoju.A teraz na regale z książkami widać było wyraznie, że ktoś tam szperał.Przecież nikt zdomowników  pomyślałam od razu o Omerowicza  nie wybijałby szyby, aby się dostać dopokoju, którego nigdy nie zamykano na klucz.Ktoś wszedł przez okno? Ale w jakim celu, czego właśnie t u t a j mógł szukać? Wdrapywaćsię po murze do pokoju, w którym można ukraść kodeks karny? Nic mi tu nie pasowało.Szczególną uwagę zwróciłam na półkę, gdzie stały stare, posiadające wartość zabytkówpublikacje z dziedziny prawa karnego; były tu i bibliofilskie rzadkości, grube foliały drukowanegotykiem, tłoczone na Welinie, oprawne w safian, płótno, z ozdobnymi inicjałami.Adam był dotych książek szczególnie przywiązany.Chlubił się niezwykłymi nabytkami.Wzięłam skorowidz, aby sprawdzić zawartość półki; gdy przełożyłam pierwszy z brzegu tom,wypadła przeciążona i być może od dawna już nadwerężona deska, a może puściły uchwyty iksiążki runęły na podłogę.Zbierałam je jak relikwie, pieczołowicie oglądałam każdą, czy aby się nie uszkodziła  tobyłby cios dla Adama.Ale na szczęście żadnej nic się nie stało.Sprawdziłam wreszcie wedługkatalogu  niczego nie brakowało. Ruszałaś coś na tej półce?  zawołałam Anielę. A niech pan Bóg broni! Co to ja nie znam naszego pana? A szybę jaka szkacina wytłukła?Musi ktoś zostawił otwarte okno  pokiwała ze zgorszeniem głową.Gdy weszłam do pokoju, okno było zamknięte, ale pozostawiłam Anielę w przeświadczeniu,że to powiew wiatru wytrącił szybę.Dorota po obejrzeniu urwanej półki wzruszyła ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •