[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj nasza kompania niepotrzebna.Na co nam w oczy lezć.gardzicielom, co wcaleinszej przyjazni i sławy żądają? Znajomych nam, chwała Bogu, nie zabraknie.Policzki jej i nawet czoło zachodziły sinym prawie rumieńcem, z oczu sypały się iskry.Dziadka, który w chwilach przytomności posłusznym był jej jak dziecko, ku drzwiomuprowadzając, jeszcze mówiła: Jedno wschodzi, drugie zachodzi! Nas już tu nie potrzebują.Tu już dobre przy lepszymstaniało.To i chwała Bogu! Owszem! Aby tylko wszyscy na tym handlu dobrze wyszli, bowiadoma rzecz, że kto wiele ściga, mało dogoni.Dobranoc państwu! Zdrowia i dobregoweselenia się życzymy!I gniew nieposkromiony, i ambitna obraza, i łkania z całej siły tłumione odzywały się w jejgłosie.Dziadka do sieni wysunęła, flakowaty i zabłocony ogon sukni dla łatwiejszego przejściaprzez próg w garść zebrała i z głośnym stukiem drzwi za sobą i dziadkiem zamknęła.Po wyjściu tych dwojga ludzi pozostali przez parę minut nie mówili nic.Jan pierwszyśmiechem parsknął. Ot, języczna!  zawołał. No, ależ zła! Ja i nie spodziewał się nawet żeby aż taka była!Może komu taka szparkość i języczność upodobać się może, ale już mnie to  bynajmniej!Anzelm nie zapytywał o nic i żadnej uwagi synowcowi nie uczynił.Widać było jednak, żezmarkotniał, nad czymś zastanawiał się i czegoś żałował.Ale Jan po wybuchnięciu śmiechemtrochę zmieszany do ciemnej bokówki wyszedł, a wkrótce raznie już do świetlicy wracajączawołał: Może panna Justyna chce z bliska popatrzeć, jaka zaraz na Niemnie śliczna iluminacjabędzie? Jacicę łapią?  zapytał Anzelm. A jakże! tylko co z ogniami wypływać zaczęli.*A l t e r o w a ć s i ę  martwić się.181  Już mnie i do domu pora!  wstając rzekła Justyna. Ja panią odprowadzę, bo na dworze zupełnie ciemno. Pójdę z państwem i ja  powoli wymówił Anzelm; powoli z zydla wstał i Antolce, która zdzbankiem pełnym mleka do świetlicy weszła, powiedział, aby mu czapkę z bokówki przyniosła. Stryjka spacer po nocy sfatyguje  zauważył Jan. Nie bój się.Choć i po nocy, kiedy zechcę, jeszcze prędzej od ciebie iść potrafię zażartował Anzelm.W świetlicy zrobiło się trochę ruchu.Za Antolką wszedł Michał w kanarkowym ubraniuswym, uświetnionym jeszcze z powodu niedzieli szafirowym, w kształcie motyla związanymkrawatem.Nie dokazywał jak wczoraj, ale owszem, z powagą ukłonił się i wszystkim:  Dobrywieczór państwu! powiedziawszy, z jedną ręką u zaostrzonego wąsika, a drugą na kłębiezłożoną w kącie izby stanął i ciekawie na Justynę patrzał.Antolka z dzbanka do szklanki ciepłe jeszcze mleko nalewała. Może Justynka świeżego mleka wypije? proszę, bardzo proszę!  zapraszała.Anzelm swoją wielką baranią czapkę na głowę kładnąc, powolnym szeptem do synowcamówił: Czy sfatyguję się, czy nie, a żeby panna z twojej przyczyny na ludzkie języki padła, nieprzystanę.Już niedobrze, że na Mogiłę popłynąć nie mogłem, a nocne spacery we dwojeodbywać i jej za dobroć złością płacić nijak nie wypada.Jan objął go nagle, okręcił się z nim w kółko i z głośnym śmiechem w oba policzki gopocałował. Każdy młody głupi!  otulając się kapotą i trochę na synowca rozgniewany sarknął Anzelm.Wieczór był ciemny, bo trzępiaste, wieloramienne, do rozwiewających się dymów podobneobłoki tu i ówdzie zasłaniały niebo i gwiazdy. Jeżeli pani chce dobrze widzieć, to trzeba aż pod topolę zejść  ozwał się Jan.Justyna prędko zbiegła; Jan stryjowi zstępować z góry pomagał.Spod topoli widać było długi szlak Niemna, z jednej strony, naprzeciw Korczyńskiego dworu,za wysoki brzeg skręcający, z drugiej niknący w przestrzeni za dalekimi piaskami.Justynaczwarty już raz dnia tego widziała go w coraz innej postaci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •