[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Gdybym nie znał prawdy, byłbym skłonny uwierzyć, że puściły jejnerwy i wyrzuciła to, co w jej mniemaniu stanowi przyczynę ich kłopotów.– Czarna Kobra lubuje się w łamaniu ludzi, mężczyzn i kobiet,terroryzowaniu ich, aż wreszcie każdy robi dokładnie to, czego on sobieżyczy.Dlatego jej wybieg ma sporą szansę odnieść sukces.– Del wycelowałlunetę w ukrytą w żywopłocie tubę.– Ferrar przywykł, że ludzie dają muwszystko, czego się od nich domaga.– A oto Jack i Tristan.– Lucyfer Cynster wskazał dwóch członkówobstawy, widocznych przez chwilę, kiedy pokonywali wzniesienie, zdążającna północ śladem powozu.– Gdziekolwiek przyczaił się Ferrar, nie powinien ich przeoczyć –skomentował Diabeł.TL R– W istocie.– Royce znów skierował lunetę na interesujący ich odcinekżywopłotu.– Ferrar wie zatem tyle, ze tuba czeka sobie spokojnie, aż poślekogoś, by mu ją przywiózł.Nawet jeśli ma jakieś wątpliwości, nie sądzę, żebyją zostawił.Pragnienie zdobycia jej, przekonania się, czy zawiera kopię, czyoryginał, ani chybi okaże się zbyt wielkie, by człowiek jego pokroju zdołał sięoprzeć.– Zawsze dostawał to, czego chciał – prychnął Del.– Nie oprze siępokusie.Musimy tylko poczekać.Roderick i Daniel, ukryci w gęstwie drzew na wzniesieniu na wprostodcinka drogi, który został uznany za idealne miejsce do przeprowadzenia473ataku, ze zdumieniem przyglądali się przez lunety, jak Emily wpycha tubę wżywopłot.Za ich plecami członkowie kultu, wszyscy w siodłach, pełni zapału,czekający tylko na rozkaz do ataku, niecierpliwili się coraz bardziej.Pobrzękiwała uprząż, konie dreptały w miejscu.Wreszcie dowódca ośmielićsię spytać:– Sahibie, powóz.?Roderick nie oderwał wzroku od żywopłotu.– Mniejsza o niego – rzucił i dodał obojętnie: – Stąd do Bury jeszczedługa droga.Co myślisz? – mruknął do Daniela.– To oczywiście pułapka – prychnął Daniel, opuszczając lunetę.– Taprzeklęta kobieta gnała jak sam diabeł, żeby przewieźć list z Puny i przekazaćgo Delboroughowi.A potem dołączyła do Hamiltona, bez wątpienia pragnącpomścić MacFarlane'a.Czemu więc teraz miałaby się nagle poddać, porzucićlist?– Ponieważ znalazła się u granic wytrzymałości – odparł rzeczowymtonem Roderick.– Nie pierwszy taki przypadek.Atakujemy raz za razem, bezTL Rustanku, aż wreszcie ofiara się załamuje.Dotarli niemal do kresu podróży, takniewiele brakuje, żeby byli bezpieczni.W dodatku to akurat ona wyrzuciłatubę.Gdyby zrobił to Hamilton albo jeden z jego ludzi, miałbym podejrzenia.Co więcej, ci dwaj, ich obstawa, także nas minęli.– Roderick opuścił lunetę i uśmiechnął się do Daniela.– Jeśli więc to pułapka, kto pozostał, by ją za nami zatrzasnąć?– A co z tymi, którzy zaczaili się na Larkinsa w katedrze? – spytałDaniel, nieprzekonany.– Są gdzieś z okolic Cambridge.– Roderick machnął ręką na północnyzachód.– Zauważylibyśmy ich, gdyby nadjechali tu galopem.474Daniel nie był tego aż tak pewien, kiedy jednak czas upływał, a tubanadal tkwiła w żywopłocie w bladym świetle zimowego popołudnia,zrozumiał, że pozostawienie jej tam nie wchodzi w rachubę.– Co proponujesz? – spytał.– Wyślę po nią człowieka, będziemy go stąd obserwować.Jeśli niezdarzy się nic podejrzanego, przywiezie mi tubę, a ja wezmę jej zawartość ipojadę do Bury.– Roderick zerknął na Daniela.– Polną dróżką.Jeśli czekajągdzieś z przodu, na głównej drodze, aż nadciągnę dumnie z listem w dłoni, tosię zawiodą.Właśnie tego Daniel najbardziej się obawiał.Zdawało się, że Roderickrozwiązał ów problem, ale.Daniel nadal czuł niepokój.– W porządku.– Złożył lunetę i upchnął ją w sakwie.– Pojadę przodemi opowiem Aleksowi o twoim nieoczekiwanym sukcesie: jak odzyskałeś list,nie tracąc kolejnych ludzi.– Istotnie – mruknął Roderick.– Alex będzie pod wrażeniem.Daniel wskoczył na siodło i zebrał wodze.Roderick pochwycił jegowzrok.TL R– Przy okazji, kiedy już będziesz omawiał sprawy z Aleksem, możeszmu napomknąć, że ucieszyłoby mnie godne powitanie.Powiedziałem, że nas ztego wydobędę, i to właśnie robię.Alex, a czasem, niestety, również i ty,Danielu, zdajecie się zapominać, kto z nas trzech jest prawowitym synemShrewtona.Daniel spojrzał w lodowate oczy Rodericka.Najwyraźniej on i Alexmylili się, sądząc, że przyrodni brat jest nieświadom stosunku, jaki mają dojego osoby.Zaiste, była to kwestia warta przedyskutowania: jeśli Roderickodzyska wszystkie cztery listy, zacznie się puszyć i spróbuje stać się475niepodzielnym władcą w królestwie Czarnej Kobry.A to nie wróżyło dobrze –nie Roderickowi.Teraz jednak Daniel tylko skinął głową, nie dając po sobie poznać, oczym myśli.– Alex i ja będziemy czekać na ciebie w Bury.– Już miał ruszać, alewstrzymał się i dodał: – Pamiętaj, żeby wejść od tyłu.Roderick zbył go machnięciem ręki, na powrót skupiony na tkwiącej wżywopłocie tubie.– Bez obaw, przyjdę od strony ruin.Daniel przyglądał mu się przez chwilę, dumając nad zmianą, jakanastąpiła w relacjach między nimi, odkąd oni trzej stanęli na angielskiej ziemi.Potem zawrócił konia i skierował go na boczną dróżkę wiodącą na północ, doBury.Z gęstwy drzew na północ od ich stanowiska, w miejscu, skąd zdaniemDemona atak na powóz wydawał się najbardziej sensowny, wyłonił sięczłonek kultu.Bez pośpiechu, przeczesując wzrokiem puste pola i pobliskie zagajniki,TL Rmężczyzna podjechał do miejsca ukrycia tuby, nachylił się w siodle i wydobyłją z zarośli.Wetknął zdobycz za pazuchę płaszcza, wyprostował się i bacznierozejrzał.– Zamienili turbany na kapelusze – mruknął Del.– Zachowali jednak czarne jedwabne chusty.– Gabriel z uwagąprzyglądał się mężczyźnie.– Ma też przy sobie sporo broni i wygląda na to, żedobrze o nią dba.– Do tej pory natykaliśmy się przeważnie na piechurów, niezbytwprawnych w walce, ale Ferrarowi ani chybi towarzyszy jego osobista straż,476elita kultu – rzekł Del
[ Pobierz całość w formacie PDF ]