[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Senorito - zaczął z emfazą don Sebastiano, przysuwając się do wozu - czemu unikasz mnie?Czemu jesteś zimna i nieczuła na błagalne jęki mojej duszy? Czyż moja wierna i niezachwiana miłość niezdoła wzruszyć twego serca, czy nie zdoła stopić lodowego pancerza na twej piersi?Marquita odpowiedziała mu z gniewną ironią:- Unikam cię, senor, gdyż twoja powierzchowność wywołuje we mnie mdłości.Tak, jestem zimna inieczuła na jęki twej duszy i nic mnie nie obchodzi twoja wierna i niezachwiana miłość.Przyjmij dowiadomości, że moje serce pozostanie niewzruszone, a lodowaty pancerz na piersi nie stopnieje.A terazgdy odpowiedziałam już na wszystkie twe pytania, racz senor uwolnić mnie od obecności twej.osoby!Pijacka twarz hacjendera posiniała z wściekłości.Szczęki zawarły się kurczowo, a na skroniachwystąpiły fioletowe żyły.- Szydzisz ze mnie, Marquito? - warknął.- Naigrawasz się z najbardziej wpływowego obywatelaokolicy?- Znam bardziej wpływowego od ciebie, senor! - odparła zimno.- Kto taki? Kogo masz na myśli?- Zorrę!.- Zorrę?.- Tak, gdyż tylko on potrafił odpowiednio wpłynąć na ciebie za pomocą swego bicza!Tego było już za wiele dla don Sebastiana.Wydał głuchy pomruk i wyciągnął ramię.Chwycił Marquitę wpół, szarpnął usiłując wciągnąć ją na swoje siodło.- Będziesz moja, chcesz czy nie chcesz! - wrzeszczał.- Zamknę cię w swej hacjendzie aż do chwili,gdy kapłan udzieli nam ślubu!.Marquita zaczęła wydzierać się przerazliwie, wzywając ratunku.- Jesteśmy na pustkowiu -triumfował don Sebastiano, przerzucając ją przez swoje siodło.- Nikt nie dosłyszy twoich krzyków, mojadzika kózko!.Wtem, tuż za nimi, rozległ się spokojny głos:- Ale ja dosłyszałem, senor! Dosłyszałem i biegnę na pomoc!Don Sebastiano odwrócił głowę, z przekleństwem na ustach.Ujrzał otyłego młodzieńca, któryświdrował go małymi, żywymi oczkami.W prawym ręku trzymał zwykły kij służący do podpierania siępodczas uciążliwego marszu.- Kto jesteś? - warknął hacjendero.- I jakim prawem wtrącasz się do spraw, które ciebie niedotyczą?- Nazywam się Hektor Mondevi de Malibran - odpowiedział tłuścioch.- A jako hidalgo poczuwamsię do obowiązku bronienia słabej płci.- Precz! - ryknął don Sebastiano.- Nie radzę ci się wtrącać, młodzieńcze.To jest mojanarzeczona!.- Kłamstwo! - krzyknęła Marquita, wydzierając się rozpaczliwie.- Ratunku! Przysięgam, że nicmnie nie wiąże z tym człowiekiem.- To mi wystarczy - oświadczył Malibran.- Zaraz uwolnię cię, senorito!Don Sebastiano wbił ostrogi w bok konia, lecz Malibran z żywością, której by nikt w nim niepodejrzewał ze względu na jego tuszę, skoczył naprzód i chwycił za cugle.- Ani kroku naprzód, kobyłko - zawołał do konia.- Pozwól, że wpierw porozumiem się z twympanem!Hacjendero chwycił za pistolet.W tejże samej sekundzie na jego rękę spadł kij Malibrana.- Aj, aj! - wrzasnął don Sebastiano, wypuszczając broń z ręki.- Bodaj cię piekło pochłonęło.Złamałeś mi rękę!.- Ty zaś zadręczasz tę biedną senoritę! - odparł tłuścioch i zadał drugi, nie mniej potężny cioskijem.Don Sebastian o zachwiał się na siodle.- Trzymaj się mocno łęku siodła, senorito! - zawołał Malibran, okładając gęstymi razami donSebastiana.- Nie chciałbym, ażebyś spadła razem z nim na ziemię!.Przestraszony wierzchowiec miotał się na wszystkie strony, stając dęba i przysiadając na zadzie.- Spokojnie, spokojnie, Rosynancie* (Imię szkapy Don Kichota.Tu iron.) - przemawiał łagodnieMalibran.- Nie przeszkadzaj nam w rozmowie!.Nie przestawał jednocześnie okładać kijem don Sebastiana, który daremnie usiłował zasłonić sięprzed bolesnymi razami.Wreszcie celny cios w głowę zwalił go z konia na ziemię.- Gdybyś się wcześniej zgodził opuścić senoritę, nasza rozmowa byłaby zupełnie zbyteczna.To mówiąc, pomógł Marquicie zsiąść z siodła.Na pięknej twarzy dziewczyny nie było widać aniśladu lęku.Odwrotnie, czyniła największy wysiłek, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.- Uśmiechasz się, piękna senorito? - zdumiał się tłuścioch.- Cóż widzisz w tym śmiesznego?Marquita wybuchnęła srebrzystym śmiechem.- Jesteś nadzwyczajny, senor! - zawołała.- Masz niezwykły dar wymowy, skoro potrafiłeśprzekonać don Sebastiana w tak krótkim czasie!.- Zawsze mi mówiono, że urodziłem się na wybitnego mówcę - zauważył skromnie i dodał: - Tak,tak, właśnie na wybitnego, to chyba najwłaściwsze określenie!Zakochany tłuściochMalibran towarzyszył Marquicie aż do Huesco, a gdy - dziewczyna załatwiła wszystkie sprawunki,powrócił z nią do domu.Przed młynem pożegnał się i w zadumie skierował się do hacjendy AnzelmaCortiego.Zefirio siedział w patiu i ziewał potężnie.Nudził się.Znużenie emanowało z jego twarzy i z całejpostaci.Naprzeciw siedział generał Borrago d'Artad i głośno czytał %7ływoty sławnych ludzi Plutarcha.Malibran wszedł do patia i usiadł w kącie pod kolumienką.W ślad za nim wsunął się Porfirio.Miałwidocznie coś ważnego do zakomunikowania młodemu Cortiemu, gdyż stanął za plecami generała i dawałmu jakieś tajemnicze znaki porozumiewawcze, wskazując jednocześnie na Malibrana.Zefirio odwrócił głowę i spojrzał na swego grubego przyjaciela.Okrągłe oblicze Malibrana miałowyraz niezwykle przygnębiony.Od czasu do czasu potężna jego pierś wydawała ciężkie westchnienie.Zefirio zdziwił się.- Co mu się stało? - rzekł głośno.Generał uniósł głowę znad książki.- Komu? - zapytał sądząc, iż pytanie zostało doń skierowane.- Aleksandrowi Macedońskiemu?Zefirio powstał i zbliżył się do Malibrana.- Czy jesteś chory, przyjacielu? - zapytał troskliwie, kładąc mu rękę na ramieniu.Malibran westchnął, ale nie odpowiedział.Zefirio przyłożył dłoń do jego czoła.- Nie masz gorączki - orzekł.- Puls również bije równomiernie.- wzruszył ramionami.- Nic nierozumiem!.- Melancholia - podpowiedział Porfirio.- Malibran popadł w czarną melancholię!.- Ha! - rzekł Zefirio.- Wobec tego należy go rozerwać nieco.- Ale jak? - zapytał Porfirio.- Mam kilka nowych sztuczek magicznych, które powinny wprawić go w zachwyt!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]