[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostałem oficjalnie przedstawio-ny pasażerom przybyłym w Southampton, złożyłem trzy pocałunki na rękach ministrowej R.,pani Walasiewicz i panny Dodge, skłoniłem się głęboko księdzu biskupowi i zasiadłem za ka-pitańskim stołem.Podano przekąski i wódki, potem jakąś zupę, potem ryby i pieczyste.Rozmawiałempo angielsku z miss Dodge, która po polsku mówiła słabo, i spoglądałem w fiołkowe oczypani ministrowej, która uwodziła biskupa, ale uśmiechała się zachęcająco także do mnie.Obiezresztą były nudne i dość ograniczone.Pani R.opowiadała stare dowcipy, panna Dodge wy-pytywała mnie, kogo przedstawiają portrety wiszące na ścianie obok naszego stołu i ustawicz-nie myliła Rydza-Śmigłego z Mościckim czy też ze Sławkiem.Co się tyczy mrs.Walasie-wicz, to nie było z nią kłopotu, bo przez cały czas pochłaniała ogromne ilości jadła i trunków,co z kolei całkowicie pochłaniało jej uwagę.Tak dotrwaliśmy do indyka z borówkami, przyczym stewardzi napełnili kielichy rubinowym burgundem.Wtedy po raz pierwszy (ale nieostatni) dane mi było zapoznać się z krasomówstwem mego kapitana.Już od paru minut zauważyłem, że nos mu czerwienieje, a na wysokie czoło występująkrople potu.Ruszał przy tym wąsiskami i straszliwie marszczył brwi rozglądając się po sali,jakby w poszukiwaniu ofiary, którą zamierzał schrupać zamiast indyczej nogi spoczywającejprzed nim na talerzu wśród wzgórz borówek i frytek.Nagle wstał, ujął łyżeczkę i energiczniezadzwonił w szklankę od wody mineralnej.Raz, drugi, trzeci! Gwar przycichł, wszyscy spo-glądali ku nam, a on zadzwonił jeszcze, dłużej i donośniej, jakby chcąc zagłuszyć szmer po-wstały wskutek odsuwania krzeseł przez tych, którzy odwracali się, aby go lepiej widzieć.Wreszcie, gdy już nic nie mąciło napiętej ciszy, ogarnął władczym spojrzeniem biesiadników,stewardów, stoły, ściany i sufit, po czym przenosząc kolejno wzrok na osoby, do których sięzwracał, zagrzmiał potężnym głosem:„Przewielebny księże biskupie, kapelanie morski, zastępco Chrystusa Pana tu, na tympokładzie! My queens, pani ministrowo R., mrs.Stanley Walasiewicz i miss Mary Dodge!Moi kochani panowie oficerowie! Piękne panie (tu wzniósł oczy ku sufitowi przybierając natwarz wyraz nieopisanej błogości), cudowny bukiecie kwiatów tak starannie pielęgnowanychna tym wspaniałym statku-pałacu pływającym, i moi kochani pasażerowie!” Skłonił się doko-ła, nabrał tchu i wypinając pierś mówił dalej: „Jeżeli Linia Gdynia - Ameryka pozwala nampowinszować was i podziękować was za to, że na tym pięknym pływającym statku-pałacuprzysparzacie nam pracy i opieki, to, proszę kochanych państwa, jest to zaszczyt jednościi miłości Boga!”Wygłosiwszy to zdumiewające zdanie, łypnął ku mnie swymi okrągłymi oczyma,z widocznym zadowoleniem i dumą podkręcił wąsa i zwracając się to na lewo, to na prawo,zadudnił, wytrzymując pauzy:„Wy - moja kochana załogo, wy - panowie oficerowie, wy - marynarze, stewardzi,strażacy, stewardesy i wy - innej płci! I ty - kochany mój dyrektorze Jacyniczu, i ty - dostojnaściano z portretami naszych wodzów, i ja - Kapitan Siedmiu Mórz, jesteśmy szczęśliwi, żemożemy was, kochani pasażerowie, przewieźć wygodnie i bezpiecznie z powrotem ze staregodo nowego kraju!”Na sali rozległ się szmer uznania, obfite łono miss Dodge zafalowało wzruszeniem jakZatoka Biskajska podczas sztormu, mrs.Walasiewicz oderwała wzrok od talerza z indycząpiersią i uśmiechnęła się rzewnie, a pani ministrowa trąciła kolanem biskupa, który miał łzyw oczach.Tymczasem Kapitan Siedmiu Mórz przechodził sam siebie.Głos jego podnosił sięi opadał, zdania toczyły się coraz wspanialsze i coraz bardziej pozbawione sensu, a drama-tyczne pauzy wywoływały dreszcz wśród oczarowanych słuchaczy.On zaś, upojony własnąretoryką, tokował jak głuszec na wiosnę, póki przypadkiem nie spotkał mego zdumionegospojrzenia.Musiałem mieć niesłychanie głupią minę, bo utknął na chwilę, a potem z wyrazempolitowania potrząsnął głową i zaraz znów zwrócił się ku sali.„Bóg i ojczyzna patrzą na nas! - zawołał i natychmiast uzasadnił to twierdzenie: - Bojeśli kula ziemska w dwóch trzecich jest pokryta wodą, a tylko w jednej trzeciej lądem, toprzecież żaden z kapitanów na tych wszystkich oceanach nie może być tak szczęśliwy jak ja,ponieważ żaden nie ma tak pięknego bukietu pięknych pań, jak właśnie ja, Captain of SevenSeas!”Sypnęły się brawa, miss Dodge ścisnęła mnie za rękę i szepnęła: „He is wonderfull”,biskup wycierał nos.Gdy ten gwar ucichł, mówca ujął kielich i przystąpił do finału.„Wimieniu mego kochanego rządu i mego ukochanego zarządu Linii Gdynia-Ameryka składamwam, kochani pasażerowie i wszyscy wymienieni, serdeczne życzenia wesołej zabawy pod-czas podróży na tym pływającym statku-pałacu, który pod opieką Boga i naszej banderyświadczy o mocarstwowym stanowisku Rzeczypospolitej w drodze błękitnej wstęgi Atlanty-ku.Niech żyje!”Nie wiedziałem, kto mianowicie ma żyć, ale wrzeszczałem wraz z innymi i biłem bra-wo, aż trzeszczało.Mój zapał tak go ujął, że wstał i obszedł stół dookoła, żeby trącić się zemną kielichem, po czym przycisnął mnie do piersi lub, ściślej mówiąc, do brzucha, bo głowąnie sięgałem mu nawet ramion.Ten gest wywołał nową burzę oklasków, po której w podnio-słym nastroju spożyliśmy indyka, deser i kawę.Była już noc, gdy zaczął się dansing.Przewi-dywałem, że nie wymigam się od przetańczenia przynajmniej po jednym fokstrocie ż każdą„królową”, lecz niespodzianie przyszedł mi w sukurs ksiądz biskup.Nie tańczył, rzecz prosta,tylko czuł się nieszczególnie, może z powodu dość silnego kołysania się statku, a może dlate-go, że wypił sporo i był senny.Trzeba było odprowadzić go do kajuty.Skorzystałem z tegoi zaofiarowałem mu się na przewodnika, a następnie wyszedłem na pokład, żeby odetchnąćświeżym powietrzem, Rzeźwy, chłodny wiatr przejął mnie na wskroś.Morze szumiało długą,atlantycką falą, a statek kołysał się miarowo pod niebem, po którym płynęły gęste obłoki.Niezanosiło się na sztorm, ale postanowiłem zajrzeć do sterowni, żeby mieć czyste sumienie.Wachtę pełnił trzeci oficer, Wojdyło.Poinformował mnie, gdzie jesteśmy i jaką mamyprędkość, po czym dodał, że nasz radiotelegrafista przejął depeszę o pojawieniu się kilku czynawet kilkunastu gór lodowych na południowy zachód od Islandii.Nie przejąłem się tym ostrzeżeniem, bo nie mogło ono dotyczyć naszej trasy: połu-dniowe wybrzeża Islandii nie sięgają nawet sześćdziesiątego trzeciego równoleżnika, a mynie mieliśmy przekroczyć pięćdziesięciu stopni szerokości północnej.Powiedziałem to Woj-dyle, który zgodził się ze mną, że nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, jakkolwiek owegóry dość szybko spływają ku południowi.Według ostrzeżenia, były widziane przez załogikutrów rybackich na pozycji 59°30’N i 25° W.Rozmawialiśmy jeszcze o tym, gdy z mrokuwyłoniła się potężna postać Torkowskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]