[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wszystko w porządku - odparła.- A co z tobą?- Też nic wielkiego.Po krótkiej szamotaninie na korytarzu policjanci zdołali powalićdwóch napastników na ziemię.Obezwładnieni leżeli na brzuchu, klnącniemiłosiernie.Maggie przez lata pracy stykała się z przeróżnymiludzmi i miała niejedną przygodę, ale takich wiązanek jeszcze niesłyszała.RLT- Dobrze, że nie dałam sobie wydrzeć torby.- Niech to diabli, Maggie! - Jego oczy rozbłysły złością.- Niepowinnaś z nim walczyć.Mógł ci zrobić krzywdę.- Wyobrażasz sobie, co by się stało z lekarstwami? Sprzedaliby jeulicznym dilerom, a potem rozpowiadali na lewo i prawo, jak je zdobyli.Skoro raz się udało, tacy jak oni zaczęliby napadać na ratowników.Niewolno dać się sterroryzować.- Ale nie można ryzykować zdrowiem.- Już po wszystkim, Joe.Lepiej pomóż mi wstać.Chwycił ją podłokciami i z całej siły podciągnął do góry.W pozycji stojącej poczułagwałtowny ból biodra, zachwiała się w jego stronę, po czym oparła się oniego całym ciałem.Dobrze, że nie pozwolił mi upaść, pomyślała zulgą.- Może lepiej usiądz?- Ciekawe gdzie? - Rozejrzała się z odrazą. Daj mi chwilę.Jak ro-zruszam staw biodrowy, będę mogła chodzić.Policjanci skuli kajdankami zatrzymanych i kazali im wstać.- Wezwiemy patrol, żeby zabrał tych dżentelmenów na posterunek.Jak się ich pozbędziemy, wrócimy na górę, żeby wam pomóc -powiedział Pruett.- Albo, jeśli dacie radę sami go znieść - pokazał cho-rego na noszach - idzcie na dół za nami.- Zniesiemy go - powiedziała Maggie.- Poczekamy na was - równocześnie odparł Joe.- Najważniejsze jest dobro pacjenta - dodała. Nie będziemyczekać.Ruszymy za wami, bo straciliśmy dużo czasu.Na pewno sobieporadzimy.RLTDokuczał jej ból biodra i czuła, jak tam rośnie ogromny krwiak.Wiedząc, że dolegliwość nie ustąpi, lecz przeciwnie, będzie się nasilać,chciała ruszyć jak najszybciej, póki jeszcze adrenalina tłumi ból.- A więc spróbujcie - wtrącił się Krom. Jeśli pozbędziemy siętych dwóch, a was jeszcze nie będzie na dole, przyjdziemy wam pomóc.- Dobry pomysł - Maggie odparła z ulgą, ale Joe ściągnął brwi.- Nie powinnaś znosić żadnych ciężarów, a tym bardziej nieprzy-tomnego człowieka.Co by było, gdybyś.- Dam radę, wiem, co mówię - przerwała mu.- Przecież Martin niejest grubasem, a ja nie będę go dzwigać sama.W jego stanie nie powi-nien czekać, trzeba go szybko odwiezć do szpitala.Uwierz mi ciągnęła,bo Joe wciąż nie sprawiał wrażenia przekonanego.- Znam siebie i jes-tem pewna, że dam radę.- Skoro nalegasz, ruszajmy.- Joe dał za wygraną.Maggie nie po razpierwszy decydowała się zrobić coś na granicy wytrzymałości, a przy jejkontuzji znoszenie ciężkiej torby i chorego na noszach było bardzotrudne.W połowie drogi między drugim i pierwszym piętrem poczuła,że za chwilę jej mięśnie mogą odmówić posłuszeństwa.Nie zatrzymałasię jednak, bo wiedziała, że potem nie będzie już w stanie ruszyć, lecztylko trochę zwolniła.- Wszystko w porządku? - Joe spytał przez ramię.- Tak - odparła, mając nadzieję, że jej uwierzy.Dobrze, że on idzie przodem i nie widzi jej twarzy.Ale w chwilę pózniej, gdy już docierała do podestu na piętrze, spodjej stopy coś nagle czmychnęło, a ona zachwiała się niebezpiecznie.Za żadne skarby nie wolno jej upaść ani puścić noszy! Zanimzdołała odzyskać równowagę, minęła zaledwie sekunda, ale jej sięwydawało, że to działo się w zwolnionym tempie.W ciągu tej sekundyRLTmusiała do granic możliwości wytężyć siły, by zapobiec katastrofie - niewypuścić noszy z rąk i nie przewrócić się na betonową podłogę.Gdy wreszcie znalazła się na podeście, musiała zaciskać powieki,by nie płakać z bólu, który przeszywał jej lewą nogę od biodra przezkolano aż po stopę.- Maggie? - Głos Joego powoli docierał do jej świadomości.- Co cijest? Maggie, słyszysz mnie?Przełknęła ślinę, walcząc z mdłościami.- O mało nie nadepnęłam na mysz powiedziała z trudem.- Nic minie jest, tylko.- Poczekaj, położę nosze.Ale ty tego nie rób, ja ci pomogę.Nieschylaj się i nie ruszaj.- Nie rób tego - zdołała powiedzieć, z bólu zaciskając zęby.- Mu-simy go jak najszybciej znieść.Dam radę.Naprawdę.Joe zaklął pod nosem.- Okej, ale pod warunkiem, że nie będziesz się spieszyć.Idzostrożnie i powoli.Ostrożnie i powoli, powtórzyła w duchu.Dopóki może zginać nogęw kolanie, będzie w stanie iść.Rzeczywiście lepiej, żeby to trwało paręminut dłużej, niż narażać pacjenta na niebezpieczeństwo, że ona upad-nie.Joe, choć jest bardzo silny, nie zdoła sam dotaszczyć chorego.Schodziła więc stopień po stopniu, a każdy krok przyprawiał ją ostraszliwy ból.Joe przystawał co jakiś czas, mówiąc, że musi złapaćoddech.Ale to nie była prawda, zatrzymywał się ze względu na nią.- Już prawie jesteśmy na dole - dodał jej otuchy.Gdy wreszcie zobaczyła oznaczającą parter literę P, miała wrażenie,że to jakieś najpiękniejsze na świecie arcydzieło malarskie.Po ułożeniuRLTMartina w karetce za wszelką cenę próbowała nie okazywać swegoszczęścia, ale nie umiała powstrzymać westchnienia ulgi.- Dasz radę prowadzić? - spytał Joe.- Jeśli nie, usiądz z tyłu.- Przecież się nie połamałam.- Pozwoliła sobie na uszczypliwość,ale jego troska sprawiła jej przyjemność.- Poprowadzę, a ty siadaj przychorym.Gdy dojechali do szpitala, Martin wciąż nie odzyskał przytomności.- Dziękuję, zwrócę na to uwagę - zapewnił ją lekarz dyżurny, gdymu wspomniała o krwiaku na potylicy chorego.- Jak zrobimy mutomografię głowy, dowiemy się, co mu jest.- Prosimy o wiadomość - wtrącił Joe.- I ktoś musi też przebadaćmoją partnerkę.Ma obrażenia biodra.- Ale mogę chodzić - dodała Maggie.- Zaraz to obejrzymy.- Lekarz przywołał pielęgniarkę z wózkiem.- Nie ma potrzeby.- zaczęła Maggie.- Jeśli to nic poważnego, tym lepiej.Ale to trzeba sprawdzić -przerwał jej Joe.- O Boże! Już nieraz w życiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]