[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było rzeczą niemożliwą do niej dotrzeć, nie mówiąc już o tym, że z całą pewnością niedałaby się namówić na tak daleką i ciężką wyprawę, by odebrać poród.Na szczęście pani Moffatt zachowywała się bardzo dzielnie i oznajmiła spokojnie -zapewne jej spokój był bardziej niż pozorny - że przecież urodziła już dwójkę dzieci,uczestniczyła w kilku innych porodach, i zna się na rzeczy.Oświadczyła, iż poradzi sobiesama, jeśli tylko gospodyni dostarczy jej niezbędnych akcesoriów.Godzina była jużpózna, więc poprosiła domowników, by udali się na spoczynek, a ona postara się niezakłócać im snu zbyt głośnymi krzykami,Julian natychmiast wyobraził sobie, jak nieszczęsna niewiasta krzyczy w straszliwejudręce i bólu.Debbie popatrzyła na nią oczyma wielkimi jak spodki.- Jeśli jest pani tego pewna - mruknął Bertie i zbladł jak papier.- Henry, najpierw połóżmy dzieci do łóżek - zwróciła się pani Moffatt do męża, - Apanią, pani Simpkins, zawołam natychmiast, jak już będzie po wszystkim.Twarz pani Simpkins przybrała chorobliwie zielonkawy odcień.I wtedy do sprawy włączyła się Verity.- Z całą pewnością nie zostawimy pani samej - oświadczyła zdecydowanie, po czymzwróciła się do jej męża: - Pastorze, niech będzie pan łaskaw sam położyć dziś dziecispać.Chłopcy, pocałujcie mamusię na dobranoc.Niewątpliwie z rana czeka was ogromnaniespodzianka.Im szybciej zaśniecie, tym szybciej dowiecie się, co to takiego.PaniLyons, proszę przypilnować, by na piecu czekał sagan z gorącą wodą.A pani, paniSimpkins, niech przygotuje czyste, lniane prześcieradła.Debbie.- Blanche, ja nie.- zaprotestowała rozpaczliwie dziewczyna.- Będziesz mi potrzebna - odrzekła nie zrażona jej odmową Verity i przesłała Debbie31uspokajający uśmiech.- Masz tylko wycierać pani Moffatt twarz szmatką zmoczonym wchłodnej wodzie.Nic więcej.Mogę na ciebie liczyć, prawda? Resztą zajmę się ja.Resztą.Odebraniem porodu.Julian ze zdumieniem i fascynacją spoglądał na Blanche.- Czy już to kiedyś robiłaś? - zapytał, gdy opuściło go pierwsze osłupienie.- Naturalnie - odparła żywo dziewczyna.- W parafii.aaa.zazwyczaj pomagałamodbierać żonie wikarego porody.Dokładnie wiem, co należy robić.Nie ma powodów doobaw.Kim, do licha, jesteś.Blanche? - pomyślał zdziwiony.Co córka kowala mogła robić wparafii? Liczyła się grać na szpinecie bez nut? Odbierać porody?Wszyscy bez reszty podporządkowali się jej zarządzeniom.Niebawem w salonie zostalitylko trzej mężczyzni, trzej nieprzydatni do niczego mężczyzni; przerażeni, poruszeni dożywego.Nieoczekiwanie z trzaskiem otworzyły się drzwi.Trzy pobladłe oblicza z malującym sięna nich wyrazem strachu odwróciły się w tamtą stronę.Debbie miała zaczerwienione policzki, włosy w nieładzie, i owinięta była w fartuchuszyty chyba dla olbrzyma.Na ramiona spadał jej niesforny pukiel mokrych od potuwłosów.Ale jej twarz promieniała radością, która nadawała jej urodzie nowy blask.- Już po wszystkim, proszę pana - zwróciła się bez zbędnych wstępów do pastora.- Mapan nowe dziecko.Nie powiem jakiej płci.Pańska żona oczekuje pana.Pan Moffatt stał przez chwilę jak słup soli, po czym na sztywnych nogach opuścił salon,- Bertie - Debbie zwróciła wypełnione łzami oczy na młodego dżentelmena - szkoda, żecię tam nie było, kochanie.Dziecko wyszło prosto w ręce Blanche.Cudowne, śliskiestworzenie.nowy człowieczek.Och, Bertie, kochanie.- Z głośnym szlochem rzuciła musię w ramiona.Bertie nieudolnie zaczął ją uspokajać, rzucając przy tym błagalne spojrzenia na Juliana.- Nigdy jeszcze w życiu nie doznałem większej ulgi - oświadczył.- Ale jestem rad, żemnie tam nie było.Najlepiej, jak natychmiast pójdziemy do łóżka.Nie jesteś już tupotrzebna, prawda?- Blanche pozwoliła mi iść spać.Wszystkim się zajmie.%7ładna akuszerka nie poradziłabysobie lepiej.Gdyby nie ona, pani Simpkins i ja wpadłybyśmy w panikę.Pani Moffatt również ani na chwilę nie straciła spokoju.Cały czas przepraszała nas za kłopot, jaki sprawia.Dzielna kobieta.Nigdy nie czułam się tak.uhonorowana.Bertie, kochanie, mnie, DebbieMarkle, prostej, choć uczciwej ladacznicy pozwolono w tym wydarzeniu uczestniczyć.- Daj spokój, Debbie.Chodzmy na górę.Bertie objął ją i wyprowadził z salonu.Kilka minut pózniej Julian również opuścił salon.Nie miał pojęcia, która jest godzina.Zapewne jakaś nieludzka, zapewne za oknem wstawał już brzask.Wszedł po ciemku poschodach, W jego sypialni służba rozpaliła ogień w kominku.Julian stanął przy oknie izaczął wyglądać przez okno.Znieg przestał padać, niebo zrobiło się bezchmurne.Popatrzył na nie i zrozumiał, że sięmylił.Do świtu było jeszcze bardzo daleko.Wciąż jeszcze stał przy oknie, gdy w jakiś czas pózniej do pokoju weszła Verity.Odwrócił głowę i zerknął za siebie przez ramię.Była potargana, zmęczona, lecz bardzo piękna.- Nie musiałeś na mnie czekać - powiedziała cicho.- Chodz tu - odrzekł, przywołując ją ręką.32Podeszła i śmiertelnie zmęczona oparła się o jego tors.Julian zamknął ją w objęciach.Dziewczyna ciężko westchnęła.- Popatrz - powiedział, wyciągając rękę.Przez długą chwilę oboje milczeli.Na niebie świeciła jasno bożonarodzeniowa gwiazda,symbol nadziei, znak dla wszystkich poszukujących mądrości i sensu życia.Julian niewiedział jeszcze, czego nauczyły go te święta, ale czegoś z pewnością nauczyły.Niepotrafił tego w tej chwili wyrazić w słowach, ułożyć w zrozumiałą całość.Czegośniewątpliwie się nauczył.Coś zdobył.- Boże Narodzenie.W tych dwóch słowach zawierało się wszystko.- Tak - odrzekł Julian, odwrócił głowę i pocałował ją w potargane, tycjanowskie włosy.-Tak, Boże Narodzenie.Czy pastorowi urodziła się córka?- Córka.Nigdy jeszcze nie spotkałam tak szczęśliwych ludzi jak oni, mój panie.BożeNarodzenie.Czyż mogli otrzymać piękniejszy dar?- Chyba nie - przyznał Julian i zamknął oczy.- Trzymałam to dziecko na rękach - mówiła cicho Verity.- Najpiękniejszy dar.- Blanche, gdzie znajdowała się plebania, o której mówiłaś? Blisko kuzni?- Tak.- I chodziłaś tam do szkoły? - dopytywał się.- I nauczyłaś się gry na szpinecie orazodbierania porodów?- T-tak - odparła niepewnie.- Blanche, nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, że jesteś największą kłamczuchą podsłońcem.Dziewczyna nic nie odpowiedziała.- Idz i przygotuj się do snu.Nie wiem, jak to powiedzieć, ale jest już bardzo pózno albobardzo wcześnie.Verity uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.- Tak, mój panie.Cierpiętnica postanowiła być dzielna.Kiedy w śnieżnobiałej koszuli nocnej i z upiętymi do snu włosami wróciła z gotowalni,on leżał już w łóżku.- Wchodz pod kołdrę - powiedział, odsuwając przykrycie i klepiąc zachęcająco dłoniąpoduszkę.- Tak, mój panie.Gdy już się położyła, otulił ją szczelnie kołdrą i przytulił do siebie, by ogrzać jejzziębnięte ciało.Następnie odnalazł ustami jej wargi i zatonął w długim pocałunku.- A teraz śpij - szepnął po długiej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]