[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Samir - zagadnąłem, a gdy nie usłyszał, dodałem: - Turek? Co się stało?Samir nie odpowiedział, lecz z jego ust dobył się odgłos przypominający jąkające się ptbulptbul" zatkanej rury.Kiedy przekręciłem go na plecy, zobaczyłem dlaczego milczy.Dolna część jego twarzy zamieniła się w krwawą maskę.Usta otwierały się, a kiedypróbował przemówić, między wargami wił się niczym wąż kikut języka.ROZDZIAA 16Poczułem to na długo przed dotarciem do schodów.Strachostwór przebudził się i ucztował.Przypominało to niemal smak w powietrzu, ostry i metaliczny, od którego kłuło w gardle iłzawiły oczy.Co ważniejsze, ów smak budził we mnie nieprzepartą ochotę, by uciec jaknajdalej.Musiałem się zmuszać do każdego kroku, jakbym przebijał się przez potężną ścianęgrozy.Każdy ruch był jak owa chwila, kiedy w dzieciństwie po raz pierwszy zeskakujemy ztrampoliny - gdy docieramy do jej końca i przez chwilę nie możemy zmusić ciała, by zrobiłocoś równie głupiego i niebezpiecznego.Zacisnąłem palce na gładkim pudełku w kieszeni, przypominając sobie w duchu, żejestem uzbrojony i niebezpieczny.Nie byłem tu ofiarą, lecz myśliwym, a ten rozdęty pająksiedzący w mroku pośrodku niewidzialnej sieci wkrótce dowie się, że nie wszystkie muchy sąsobie równe.Niestety, wszelkie przechwałki wyleciały mi z głowy, gdy dotarłem na szczyt schodówi zobaczyłem kolejnych dwóch egzorcystów Gila McClennana, próbujących odczołgać się wbezpieczne miejsce.Porównanie z muchami powróciło gwałtownie, bo tak właśnie wyglądali:jak konające muchy pełznące na oślep, próbujące uciec przed trucizną, która je zabija, bezpowodzenia, bo tkwiła już w nich samych.Nie wiem skąd wziął się ten pomysł.Zwolniłem tak bardzo, że niemal sięzatrzymałem, z całych sił walcząc z instynktem nakazującym zawrócić na pięcie i umknąć,tak silnym, że niemal blokował mi mięśnie.Zejście po owych schodach stopień za stopniemprzypominałoby wspinaczkę na Everest bez tlenu.Pozwoliłem zatem nogom zatrzymać się -bez trudu, bo tego właśnie pragnęły najbardziej na świecie - i wychyliłem się daleko nadprzepaść zatrutego powietrza.Spadanie bez zrobienia sobie krzywdy to szczególna umiejętność: trzeba wcisnąćgłowę w ramiona, skupić swój ciężar i pochylając się, zacząć spadać tak, że upadek zmieniasię w kontrolowane turlanie.Nie zrobiłem nic z tego, bo mój umysł wrzeszczał i miotał się wczaszce, niczym kot w pudełku, z powodu bliskości epicentrum psychicznego frontuburzowego.Na dole schodów, wbrew sobie znów podniosłem się z ziemi.Leżały tu kolejne ciała,niektóre się poruszały, inne nie.Postąpiłem krok naprzód, potem kolejny.Dość blisko.Musiało wystarczyć, bo trzeci krok przerastał moje możliwości.Z rękami i nogami szarpiącymi się i podskakującymi, niczym oderwane kończynyjednej z żab signora Galvaniego, starałem się wyciągnąć pudełko z kieszeni.To była mojakotwica, mój as w rękawie, mój Graal.To pokaże stworowi w mroku, kto jest tu szefem.Nacisnąłem niewielki włącznik i wrzuciłem pudełko przez otwarte drzwi prowadzącedo szatni i znajdującego się dalej basenu.Przeturlało się z łoskotem i zatrzymało.I nic się niestało.Caldessa nie nakręciła sprężyn.Z głębi gardła wydarł mi się cichy jęk.Rzuciłem je dobre dziesięć stóp dalej.By jeodzyskać, będę musiał przejść dziesięć stóp w stronę basenu.Dziesięć stóp w samo sercecyklonu grozy.Poszukajmy jednak także jaśniejszych stron - moje oszalałe serce zapewne eksploduje,nim pokonam połowę tego dystansu.Znów próbowałem upaść, lecz tym razem się nie udało.Po prostu opadłem na kolana,nie posuwając się nawet o cal naprzód.Nie mogłem nawet rzucić się płasko na ziemię.Mojeciało buntowało się staw za stawem, ogłaszając niepodległość.O ironio, to Juliet dodała mi sił.Jej obraz pojawił się nagle w mym umyśle, widziałemją taką, jaka była w tym samym miejscu poprzedniej nocy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]