[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po-łówka drzwi uciekła w tył, jakiś olbrzym wkroczył do jadalni i zawarłdrzwi za sobą. Sen, czy jawa? pomyślałam, cisnąc dłoń do serca,które waliło oszalałym rytmem.Tajemniczy osobnik nadsłuchiwałprzez chwilę, podszedł do środkowego okna, podniósł storę i patrzył wdal.Struga księżycowego światła wpadła do pokoju i oblała intruzamleczną jaśnią; poznałam.Boba.To był mój czarny lokaj, ten sam,który wywołał dzisiaj taki zachwyt z ust Rebeki, kiedy nam przyniósłpodwieczorek do pracowni Andrzeja.Po co on tu przyszedł? Czego szu-kał po nocy? Czy może przyszedł ukraść srebro? Nie, to podejrzenie niemiało najmniejszego sensu.Bob ani nie spojrzał w stronę kredensu, obokktórego siedziałam, zmartwiała ze strachu.Ale początkowy i całkiem142zrozumiały przestrach ustąpił szybko miejsca zdziwieniu i ciekawości.Pytanie, w jakim celu on tutaj przyszedł, nie dawało mi spokoju.Tym-czasem Bob zaniechał dalszych obserwacji.Upewnił się widać, że wparku nie ma nikogo, bo nagle podniósł rękę, odemknął okno ostrożnei. Dokąd on się wybiera? powiedziałam półgłosem, zapominająco ostrożności.Murzyn drgnął silnie, obejrzał się, zobaczył moją skuloną sylwetkę izrobił taki ruch, jakby zamierzał przesadzić parapet okna.Chciał uciec;przeraził się, że ktoś widział jego poczynania, więc nie miał czystegosumienia.Ale to wahanie trwało moment tylko.Pomyślał.sobie za-pewne, że lepiej udawać niewiniątko, niż ucieczką potwierdzić uspra-wiedliwione domysły i podejrzenia.Zmiałym, pewnym krokiem ruszyłw moją stronę.Zatrzymał się przede mną w odległości może dwóchkroków.Ach, cóż to za olbrzym! Nie wiem, czemu wydał mi się nagle ude-rzająco podobnym do owego centaura, o którym śniłam przed chwilą, iprzyszło mi od razu na myśl, że z równą łatwością porwałby mnie naręce, jak tamten.Wzrok mój padł na jego dłonie, zaciśnięte w potworne kułaki.Jednouderzenie takiej pięści rozbiłoby chyba czaszkę ludzką, jak czerep gli-niany.Nieśmiało ślizgałam się spojrzeniami coraz wyżej i wyżej aż dojego kwadratowego łba, osadzonego za pomocą krótkiej, grubej szyi, natrójkątnej podstawie nieludzko rozrośniętego tułowia. Jakiż on jestpiękny w swej brzydocie , przemknęło mi przez myśl i zachwyt mójwzrastał z każdą sekundą, aż zgasł nagle, kiedy dostrzegłam wyraz jegotwarzy.Teraz dopiero zrozumiałam, co znaczy pośpieszne falowaniejego potężnej klatki piersiowej.Bob był zły, wściekły, gotowy do wal-ki.Do walki? Czy o tym można było w ogóle marzyć? Dzwignąłbymnie, jak piórko, wysoko ponad swą kołtuniastą czuprynę i z tej wyso-kości cisnąłby ten minimalny, jak na jego siły, ciężar o ziemię, po czymmoje ciało przedstawiałoby tylko bezkształtną, skrwawioną masę.Alejaki był powód tego gniewu?Ten chyba, że go zaskoczyłam w momencie, kiedy sądził, że jest samzupełnie, że nikt go nie widzi.W tym wielkim łbie kotłowały zapewne143myśli, jak się tu pozbyć najlepiej niewygodnego świadka.Przeczuwa-łam to natychmiast kobiecym instynktem, zrezygnowałam na teraz zwszelkiej indagacji na temat, po co tu przyszedł, czego szukał, i posta-nowiłam uprzedzić spodziewany wybuch. Bob powiedziałam łagodnie.Więcej nie mogłam wyksztusić zzaciśniętej krtani.Ton mego głosu musiał go uspokoić, bo wyraz barbarzyńskiej dzi-kości ustąpił z jego twarzy, a zaciśnięte dłonie rozwinęły się i zwisływzdłuż potężnych konarów jego nóg.Odetchnęliśmy prawie jednocześnie. Pani być bardzo blada.Bob przynieść woda oświadczył, leczruchem ręki powstrzymałam go w miejscu. Nie trzeba odparłam. Dostałam zawrotu głowy i nie mogłamsię dowlec do sypialni. Czy Bob pomóc? spytał.Nie czekając przyzwolenia, ująłmiękko a przecież mocno moją dłoń i podniósł mnie z krzesła.Staliśmy teraz naprzeciw siebie i tak blisko siebie, tak bardzo blisko.Bez wysokich obcasów, w zwykłych pantoflach sięgałam mu głowązaledwie do piersi, i moje oczy, patrzące poziomo, mierzyły w niemympodziwie kolosalną szerokość jego klatki piersiowej.Miał na sobietylko jasne, bawełniane spodenki i wspaniały tors błyszczał lśniącąskórą w smudze księżycowego światła.Głową zdawał się dosięgaćsufitu.Był olbrzymi, mocarny, niezwyciężony, czarny, jak heban, a japrzy nim taka maleńka, taka słaba, bezbronna.taka jasna bielą mejskóry i złotem zwichrzonych włosów. Pójdziemy.Odprowadzisz mnie wyszeptałam drżącym gło-sem, czując, że sytuacja staje się nie do zniesienia.Postąpiłam jeden krok, zachwiałam się, gdyż nogi moje były, jak zgalarety, jak bez jednej kostki.Byłabym upadła na podłogę, gdyby niejego silne ramiona, które mnie szybko objęły i podtrzymały ochoczo. Sypialnia być daleko wyszczerzył zęby, jak śnieg białe i lśnią-ce. Pani nie zajść tam.Bob zanieść panią, jak małe baby.Przymknęłam oczy, aby nie widzieć, jak podłoga wiruje pod stopa-mi, a z nią ściany, okna, drzwi, meble, wszystko, wszystko prócz niegoprócz tego siłacza, co stał pewnie na rozkraczonych nogach i nie dał się144porwać w oszalały pląs swego otoczenia Dobrze.Zanieś mnie, Bob powiedział ktoś we mnie i za mnie.Nie ja! Ja?.Nigdy!.A może ja tego chciałam już wtedy? Przed sobąkłamać nie mam żadnej potrzeby.A potem wszystko snem było.Dalszym ciągiem sennego widzenia opięknych efebach i silnym centaurze.Mój centaur porwał mnie, jak piórko, na ręce, przycisnął do siebie iniósł, niby łup, niby zdobycz, upolowaną na trudnych łowach.Takimmusiał być nasz praojciec, człowiek pierwotny, kiedy po zwycięskiejwalce z sąsiednim plemieniem niósł porwaną brankę do swej jaskini,aby z niej uczynić swoją małżonkę i matkę swego potomstwa.Aoskot zatrzaśniętych drzwi skłonił mnie do otworzenia oczu.Uczyniłam to niechętnie, bo było mi błogo, jak nigdy w czasie tej po-wietrznej podróży na rękach siłacza, bo nie chciałam przerwać swychrozmyślań o jaskiniowym człowieku.W ciszy, jaka zapanowała poowym łoskocie, zabrzmiał charakterystyczny szelest prującego się je-dwabiu.Zrozumiałam od razu, co zaszło.Zatrzaskując nogą drzwi,przymknął Bob kraj mego kimona, i słaba materia rozdarła się w oka-mgnieniu, pękła z żałosnym sykiem, obnażając mnie niemal całkiem.Nic nie dzieliło teraz moich białych ramion i piersi od czarnego torsuBoba.Nasze serca biły zgodnym rytmem, jedno tuż obok drugiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]