[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ośmiu na jednego!.Przypomniał sobie Dicka; gdyby ten samochwał był równiemocny w pięści jak w gębie, szanse zwycięstwa wzrosłyby pokaznie.Niestety, pomoc Dickabyła nader platoniczna; zdopingowany okrzykami Anity ruszył na odsiecz Grantowi, lecznatychmiast osadził go w miejscu bosman Saprisa.- Zarżnę cię, jak kurczę! - ryknął,potrząsając nożem.- Zmiało, Dick!.Walcz z nim.Masz nóż także.Dick Marston uczuł żal do Anity; łatwo to krzyczeć: walcz z nim, ale w praktyce rzecznie jest tak prosta ani bezpieczna.Marynarze, zwłaszcza tego pokroju co Saprisa, celują wwalce na noże, wiadomo, a on nie ma o tym zielonego pojęcia.Poza tym on ma tylko dużyscyzoryk, a tamten.och, Dickowi zrobiło się niedobrze na samą myśl, jakby to szerokie,zardzewiałe żelazo gładko pruło wnętrzności.- Kamieniem w niego, Dick.Hm, kamieniem, myśl niezła, tylko tu akurat pod ręką nie ma odpowiednegokamienia.Ten głaz za ciężki, tamten również, niedaleko by nim dorzucił.ale tam leży całakupa.Zrozumiał też, że dalsza bezczynność pogrzebie go całkowicie w oczach Anity,zwłaszcza w zestawieniu z nadludzkim męstwem Granta.Uchwycił więc pierwszy momentnieuwagi bosmana i rzucił się pędem w stronę sterty kamieni.Ale Saprisa równieżzmiarkował, że nagły odwrót tchórzliwego przeciwnika nie jest ucieczką, puścił się w pogoń idopadł Dicka w momencie, kiedy ten wybierał właśnie najodpowiedniejsze pociski.Przewrócił go w rozpędzie, runęli obaj na ziemię i Dick Marston w obronie własnej skórymusiał naśladować Granta, co prawda w dużo korzystniejszych warunkach.Anita śledziła przebieg zaciekłych zapasów w naprężeniu tak wielkim, że zapomniałao własnym bezpieczeństwie; nie przypuszczała zresztą, że na górny taras można się wedrzećtakże inną drogą oprócz owych schodów.O Dicka była na razie spokojna, zle by o nimświadczyło, gdyby się pozwolił pokonać jednemu przeciwnikowi, ale sytuacja tamtegoprzedstawiała się niewesoło.Grant słabł widocznie, może był ranny, dość że liczba jegoprześladowców nie zmniejszyła się w ciągu kilkunastu sekund długich jak wieczność.ADick się tak guzdrał haniebnie.- Prędzej, darling - krzyczała, złożywszy dłonie w trąbkę przy ustach - skończ go ibiegnij na pom.- głos uwiązł jej w gardle z przerażenia.Jakieś długie stalowe szponypochwyciły ją z tyłu pod pachami i dzwignęły w górę jak piórko.- Mam ją! - Tryumfalny okrzyk Lampela zagłuszył jej rozpaczliwe wołanie o pomoc.- Hurrra!.- Niech żyje Lampel!.- Ratunku!.Dick!.Grant!.- Trzymaj ją, stary.- Nie bójcie się.Zwiążcie mi tych dwóch duchem, urządzimy im widowisko.- Czym związać?- Paskiem.Cóż z tego, że cię portki oblecą.- Cha, cha, cha, cha.- Grant.na pomoc!.Dick!.Przenikliwy krzyk Anity przedarł się poprzez wściekłą wrzawę i dotarł doświadomości Granta.Nie widział sceny podstępnego napadu palacza, ale zrozumiał co zaszło,posłyszawszy te wrzaski.I oszalał.Zarzucił dotychczasową metodę przezorności.Niezasłaniał się już przed uderzeniami.Nie, to strata czasu.Tylko walił, prał, gryzł, wierzgał,ryczał jak furiat przy nakładaniu kaftana bezpieczeństwa.Oto czyjaś gęba wykrzywiona wgrymasie wściekłości.Lu w nią żelaznym kułakiem, aż chrząstki palców zatrzeszczały!.Otobrzuch napięty w przechyle ciała.Paf w tarczę brzucha stopą nogi na chwilę niebaczniewypuszczonej z uścisku!.Oto ślepia wybałuszone, błyszczące.Ciach w nie szponamizgiętych palców, wydrzeć je, wyłupać!.Chybił.Głupstwo!.Za to z rozbitego nosatrysnęła ciepła, czerwona fontanna.- Puść, łotrze!.Grant, na pom.Svehson rozwścieczony oporem, dobył noża; za jego przykładem trzej inni; widząc, żenie zdołają tego osiłka wziąć żywcem, postanowili zrobić nareszcie koniec wyczerpującejwalce.Kit Phipps, mający jeszcze stare porachunki, nie pozwolił się uprzedzić kolegom; jakburza runął na leżącego na wznak Granta i ciachnął na oślep.Ale tamten miał sto oczu wczasie walki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]