[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sarenka, przed chwilą jeszcze tak zręczna w pierwszejpołowie skoku, w drugiej jego połowie wyniezgrabniała nagle w powietrzu i spadła na dno kotliny, nibypłaszcz rzucony, który natychmiast krwią się suto zabarwił.Podbiegłem do niej.Tylko oczy jej żyłyjeszcze.%7łycie trwało w nich przez okamgnienie, podobne do zbytecznej i niezrozumiałej modlitwy.Pochwili zaszły bielmem, przez które z lekka przeświecały czarne, rozszerzone śmiercią zrenice.Wzruszyła mię śmierć sarenki, lecz po upływie pewnego czasu przyłapałem siebie na gorącym uczynkurozmyślania o tym, że mam teraz możność zaspokojenia dręczącego mię głodu.Tymczasem noc jużzapadła.Gwiazdy ukazały się na niebie u wylotu kotliny.Ochłodzone powietrze szerokimi falamiwpływało mi do piersi.Księżyc wynurzył się spoza obłoków i rozjarzył kotlinę.Diamenty dziko i zimnopołyskiwały w świetle księżycowym.Stalowe ich błyski tajemniczo i złowieszczo pełzały i pląsały pokotlinie.Uczułem nagle, że pokład diamentowy, na którym stoję, zaczyna się poruszać i zachwiewać pod moimistopami.Po chwili całe dno kotliny zachwiało się w swych posadach.Jednocześnie posłyszałem jakieśpokątne syki i ujrzałem znienacka atłasowopołyskliwe, ozdobione pręgowatym ornamentem łby wężówjadowitych, które się społem i kolejno wysnuwały z dna kotliny, spod natłoku rozjarzonych w księżycudiamentów.Widok ów przejął mnie dreszczem wstrętu i zgrozy.Wyznam szczerze: zbladłem istruchlałem.Cofnąłem się ku skalnym ścianom kotliny i szczęśliwym trafem wykryłem w nich grotę,przywaloną olbrzymim głazem.Uczyniłem wysiłek nadludzki, aby nieco uchylić głazu i przeniknąć downętrza groty.Gdym był już we wnętrzu i gdy głaz na nowo wejście do groty szczelnie przesłonił,odetchnąłem radośnie, dziękując Allachowi za nagłe zbawienie.Ciekawość jednak kazała mi z lekkauchylić głazu, aby spojrzeć na okropne węże przez szczelinę, której zbytnia wąskość wzbraniała wężomdostępu.To, com ujrzał, przeszło wszelkie moje oczekiwania.Ujrzałem cud, ale cud potworny istraszliwy! Tłum wężów, jaskrawo oświetlonych blaskiem wylękłego księżyca, snuł się po dnie kotlinyunosząc ku górze łby i prostując smukłe, na kształt potwornych łodyg, tułowie.Zdawało się, iż dnokotliny porosło nagle tysiącem żywych, ruchomych, sprężystych badyli, które miarowo chwiały się nawietrze.Przyglądając się uważniej spostrzegłem, że owe dziwaczne, wzwyż na ogonach klęczące wężeprzystrojone są w szereg obcisłych pierścieni i sygnetów.Cały tłum wężowy, wsparty na diamentach,zdawał się kołysać rytmicznie.I były chwile, gdy wszystkie na raz węże nieruchomiały niby przedmiotystrojne, lecz martwe; i wówczas dzięki smukłości tych przedmiotów zdawało mi się, że mam przed sobąjakiś zbytecznie gęsty las fletów, pionowo w ziemi utkwionych.Zrobiłem właśnie owo spostrzeżenie,gdy nagle posłyszałem wyraznie, że z gardzieli nieruchomych wężów dobywają się zwolna dzwiękifletowe.Wkrótce cały chór wężów zabrzmiał rozgłośnie i przysiągłbym, że to śpiewały żywe, zaklęte iponętnie śpiewne, choć z pewnością jadowite i drapieżne flety.Nie mogłem, mimo wysiłków, pochwycićdziwnej, zawiłej i przenikliwie czarującej melodii.W takt tej melodii węże poczęły wyginać tułowie ipobrzękiwać pierścieniami i sygnetami.Pobrzękując w ten sposób, jęły pląsać po jarzących się wksiężycu diamentach.Po raz pierwszy w życiu widziałem taniec wężów, taniec dziki, rozszalały, upojonyksiężycem, roziskrzony natłokiem potrącanych co chwila diamentów.Jeden z wężów - najgromniejszy inajbardziej do fletu podobny - stanął nagle na przedzie rozpląsanego tłumu i głosem nie-zaprzeczeniefletowym zaśpiewał pieśń dziwną i niezrozumiałą:- Chwała Kotlinie Diamentowej! Chwała dnu Kotliny Diamentowej! Chwała królewnie, której boskiżołądek z taką łatwością trawi diamenty! Co dzień ptak Rok zlatuje na dno kotliny, aby zdobyć nowezasoby najsłodszych i najpożywniej szych diamentów.Nie możemy wzbronić mu tego połowu, gdyż wdzień morzy nas drze-mota niepokonana i dopiero w nocy budzimy się ze snu kamiennego.Bracia-Węże, tańczcie! Bracia-Węże, pląsajcie! Bracia-Węże, pamiętajcie o tym, że ojcowie i praojcowie nasiwierzyli tylko w potęgę fletu, modlili się do fletu, klękali przed fletem i składali krwawe ofiary fletowi,bo z niego powstała pieśń, a z pieśni - taniec, a z tańca - błysk w ślepiach, a z błysku w ślepiach -diamenty, a z diamentów - dno Kotliny Diamentowej, którą odwiedza ptak Rok, odwieczny narzeczonykrólewny, której boski żołądek z taką łatwością trawi diamenty.Tak śpiewał wąż-przodownik, podczas gdy jego dziwacznie cętkowani towarzysze pląsali, upojniewsłuchani w tę pieśń, której treści zrozumieć nie mogłem.Zapamiętałem tylko, że Rok ma zwyczajcodziennego odwiedzania Kotliny Diamentowej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]