[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy mężczyzni wiedli honorując Aowczego, który zmuszony był usiąść nałóżku, nie mając w pokoju dość krzeseł dla tylu gości.Posiadali też natłomokach, na stopniach od okien, gdzie kto mógł i kieliszki nalano.Aowczy się rozpasał, bo mu strasznie dokuczało gorąco; zdjął kontusz i takjeszcze przebyli godzinkę na miłej pogadance.A że już i północ nadchodziła,jeszcze raz pożegnawszy się, wszyscy odeszli, został tylko Marek. A niechże cię nie porwą! zawołał, ocierając pot, Aowczy. Coś ty michłopcze narobił, coś ty mi narobił! Niepokoju tyle, kłopotu! Podróż.wszystkoto fraszki, to nic, ale w com ja tu wpadł! Wszystko z twojej przyczyny.TaStarościna.ja myślałem zawsze, że to diabeł, a to gorzej, bo czarownica, co mana zawołaniu siłę nie jednego, ale wszystkich szatanów! I uwzięła się na mnie,czy kpić, czy mnie podejść, czy.Ja tam nie wiem; ale wielkie szczęście, żejutro rano fugas chrustas, bo stary jestem, a dalipan rzekł, zniżając głos,Aowczy już bym za siebie ręczyć nie mógł.Jak się baba na człeka uwezmie,nie ma ratunku, tylko dać drapaka! To bezpieczniej, niż się spuszczać na rozum,bo ona ci pierwej rozum ten bierze, a potem omackiem traf że bez latarki!!Aowczy mówił i wzdychał, i myślał, podparłszy się na łokciu.Marek stał cicho. Cóż aspan na to? rzekł Aowczy. A cóż mam powiedzieć? Albo mi to wolno. Mów! Mów! To szatan nie baba.Patrzajże asindziej, jeden wieczór, a takmnie miodem wysmarowała, że.Tfu! Powiadam.człek zgłupiał i jakby takdłużej, jak ci powiadam, ja za siebie nie ręczę.Chodzę zle, nogi na nic się niezdały, to prawda, temu nie przeczę, ale siła jest.Ludzie u nas w daleko siępózniejszych latach nieraz żenili, młodnieli i Pan Bóg im potomstwembłogosławił.Aowczy był widocznie pod wrażeniem i oczów, i wina, nie pijany, ale dobrzerozmarzony.Zadarł czupryny i pokręcał wąsa. A to by była ciekawa dopiero rzecz, gdybym ja się osmarował i ożenił.Cóżby to w domu powiedzieli: oszalał? Nie; niech sobie plotą, ale ja sam na drugidzień bym nie wierzył.Cóż ty na to? spytał znowu Marka.Marek uśmiechnięty rzekł: Niech się Aowczy żeni, jeśli ma ochotę. Ale bo to by była żonka i do Boga, i do ludzi, mospanie, z głową i z buzią.Aadna! O, ładna! I tu (uderzył się w czoło) jest! Młodszych tylu zkwitkiem odeszło, a tu stary Aowczy, celibatowi oddany, odsądził smarkaczów ina kobierzec! A wszelako byłoby srogie głupstwo dodał po chwili tojuż nie ma co i mówić.Co aspan na to?! Ale kiedy ochota jest! rzekł Marek. Ochota! Mało do czego bierze ochota? A zawsze trzeba patrzyć końca. A kiedy to i koniec. rzekł Marek. To waćpan byś może ożenił się, hę? zapytał stary. Dlaczegóż nie?Aowczy jął głową kiwać: Consilium a nocte petendum dodał idz no spać.Konie na piątą żebybyły gotowe.Kawy, jeśli nie dadzą, pojadę bez niej; w Maczkach mi każeszzrobić; półtorej mili, powietrze świeże, nie zaszkodzi ujść na czczo; a teraz:dobranoc! Idzże i o koniach pamiętaj.Marek się pokłonił. Czekaj no? A coś to ty, słyszę, tutaj także w amory popadł? Panna piękna,nie ma co mówić, ale nie trzeba się śpieszyć.Kto ją wie, czy nie taka bałamutka,jak cioteczna siostrzyczka; więc ostrożnie, cunctando lepiej; dobranoc.Tak się tedy rozeszli.Aowczy począł pacierze wieczorne i wkrótce położył siędo łóżka ze snami o pięknej Starościnie.Głowa go nieco bolała, bo nie był dotakiego węgrzyna starego zwyczajny, a doleli mu bez litości. Trzeba uciekać!" było ostatecznym wyrokiem.Z tym zasnął.Nazajutrz stało się, co łatwo było przewidywać można; z koni Aowczego,wczoraj zdrowiuteńkich, jeden okulał, dwa okazywały znaki ochwatu, w wozieoś była naruszona i niepewna, w bryce koło się rozsypało.Pomimoniecierpliwości starego, usilnych pomocy pana Węża, lataniny Marka, dośniadania ściągnął się wyjazd; po śniadaniu mowy o nim nie było, a po obiedzieAowczy siedział w cztery oczy ze Starościną w bokówce i rozmawiali ze sobąpoufnie w najlepszej w świecie komitywie.Zauważano i to, że stary, któremu dotąd ciężko było chodzić bez pomocyczyjejś, z laską tylko, odpychając ręce usłużne, wyprostowany, choć usta z bóluzagryzał, dygocąc na nogach obrzękłych i suwając nimi po trosze, przenosił sięz miejsca na miejsce.Z Markiem i Krukiem nie mówił nic, był zamyślony.Po wieczerzy pan Marek pierwszy spostrzegł z ogłupieniem prawie, że Aowczymiał na małym palcu u lewej ręki (od serca) zatknięty do pół ów znany mupierścień z zielonym szmaragdem.Starościna swojego triumfu używała skromnie, była niby wstydliwą, cichą iskromną dzieweczką.Gdy przeszli do sypialnego pokoju i zostali sam na sam z Markiem, Aowczypodparł się znowu na łokciu i zadumał smutnie. Już jak tam sobie chce rzekł do Marka niech się ludzie śmieją, ja o nichnie dbam; człowiekowi należy się choć odrobina szczęścia na tej ziemi;postanowiłem ożenić się ze Starościną, proces tym sposobem ukończę.Głupiludzie będą nie wiedzieć co wygadywali; ja to wiem, ale nimi gardzę.Ja wiem,co robię.Mówią, żem stary, ale nie jestem zniszczony; życie prowadziłemskromne, a te nogi? No, to nogi te doktor wykuruje; przypadkowa rzecz.odejdą. Cóż aspan na to?Marek się uśmiechnął. A cóż ja mam powiedzieć? Co pan Aowczy postanowił, niech się stanie. Masz rozum; ja wiedziałem, że ty jesteś poczciwym chłopcem.Ale coludzie powiedzą? Niech gadają, co chcą! Masz rozum; niech gadają, co chcą.Każdy wie, co robi.I taki to najlepszysposób ukończenia procesu.To kobieta rozumna, no, i caceczko! Zlicznotka.JakBoga kocham, że takich rączek jeszcze, jakem żyw, nigdy nie widziałem.Teróżowe paznogietki.A! Niech ją wszyscy, mospanie, diabli.nie biorą,wyglądają jak cukierki! Nóżka to jak u dziecka.Westchnął Aowczy. Jeszcze wczoraj byłem uprzedzony i zaślepiony, dziś dopiero mi się oczyotworzyły.No, tak.Cóż aspan na to? Wasanu ślinka idzie do ust, ale ja ci niebronię także się ożenić.Marek się skłonił. Byle panna za mnie wyszła. Jak nie ma wyjść? My to ze Starościną spreparujemy.To kobieta z głową i zsercem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]