[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez sekundę pomyślałem, że mi wierzy.- Skąd ten zwariowany pomysł? - zapytała.Przełknąłem kłębek waty, który utkwił mi w gardle.- Phillip mi o nich opowiedział.Mówi, że.- To ma być żart?- Nie! Miałem ci nic nie mówić, ale.Inaczej cię nie przekonam do wyjaz-du.Proszę cię, Christine, błagam na kolanach.Uciekajmy.Natychmiast, w tejchwili.Kiedy znajdziemy się daleko stąd, wszystko ci wyjaśnię.Przystanęła przy schodach i podniosła klucze do domu, leżące wśród innychdrobiazgów na trzecim stopniu.- Mówiłeś o tym Jessice?- Oczywiście, że nie!Nagle poczułem się kompletnie wyczerpany.Opadłem ciężko na sofę.Niewiedziałem, skąd miałbym wziąć siły na ucieczkę.Przypomniałem sobie słowaPhillipa: Wiesz, że Neil Farris wcale nie poszedł pobiegać.Chciał stąd odejść,tak jak wielu innych.Nie pozwolili mu.115Wzdrygnąłem się.- Wątpię, żeby Jessica tak się wczoraj wystraszyła tylko dlatego, że naoglą-dała się kretyńskich kreskówek.- Christine! Sugerujesz, że miałem z tym coś wspólnego?!Podeszła do drzwi.Jessica zerwała się z fotela i stanęła przy drzwiach z dru-giej strony, wpatrując się w nas szeroko otwartymi, zatroskanymi oczami.Christine pokręciła gwałtownie głową.Widziałem, że jest przerażona.- Idz do gabinetu, przyjmij pacjentkę.To ci dobrze zrobi.My poszukamyPage'a, a ty się zastanów, co mówisz.Mam nadzieję, że kiedy wrócimy, będzieszmiał lepsze wytłumaczenie swojego zachowania.Do zobaczenia.I wyszła.Drzwi zatrzasnęły się z niezamierzonym łoskotem.Frustracja zwyciężyła.Zachichotałem, a potem wybuchnąłem histerycznym,niepohamowanym śmiechem.Strach wywołuje czasem u ludzi reakcje irracjo-nalne, nawet - powiedziałbym - absurdalne, i mnie też się to przytrafiło: śmia-łem się jak wariat.Po minucie udało mi się opanować i podszedłem do okna.Moja żona i córka szły po podjezdzie, trzymając się za ręce, i nawoływały psa,który miał już nigdy nie wrócić do domu.Na ten widok znowu zacząłem się śmiać.Jeszcze głośniej niż przed chwilą.21.Kiedy atak śmiechu wreszcie ustąpił, poszedłem do kuchni i odgrzałem so-bie śniadanie.Zjadłem, popiłem letnią kawą i od razu poczułem się lepiej.Do-tarło do mnie, że z punktu widzenia Christine zachowuję się jak czubek.Niewiedziała o moim spotkaniu z Lauren Hunter, nie miała pojęcia o moim śnie,który chyba jednak nie był snem.Poza tym sama przeżyła wczoraj ciężkiechwile, ale nawet jeśli była trochę wstrząśnięta, zdrowo przespana noc przywró-ciła jej równowagę.Zrównoważonej i spokojnej Christine musiałem się wydaćwariatem.Przypomniałem sobie o zakrwawionej pościeli pod łóżkiem.Bojąc się, żeznów o niej zapomnę, zniosłem ją pospiesznie na dół i włożyłem do pralki, za-cierając w ten sposób ślady nocnej przygody.Dopiero wtedy poczułem, że116naprawdę wracam do rzeczywistości, i mimo że wciąż dręczyła mnie świado-mość, że muszę się spieszyć, postanowiłem zapomnieć o wszystkim, co nad-przyrodzone, i przeżyć ten dzień zwyczajnie, jakbym stoczył zwycięską bitwę isprawa została zamknięta.Cokolwiek by powiedzieć, Michael, w końcu złożyłeś ofiarę.Jesteś wolny.Możesz przeżyć resztę życia jak każdy inny przeciętny człowiek.Złożyłeś hołd;nie wracaj do tego.O dziwo, ta myśl przyniosła mi ulgę - chociaż wiem, że brzmi to makabrycz-nie.Może teraz wszystko się zmieni; może uda mi się przeżyć resztę życia wspokoju.Włożyłem talerz do zlewu, wyjrzałem przez okno i pomyślałem o Chri-stine.Odkąd powiedziała mi o ciąży, łatwo się irytowała i traciła cierpliwość, aprzy tym oddaliła się ode mnie i na każdym kroku podkreślała swoją niezależ-ność.Dawniej, gdybym przyszedł do niej z jakąś sprawą, wysłuchałaby mnieuważnie i udzieliła jakiejś przemyślanej rady.Ostatnio jednak coraz częściejmiałem wrażenie, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i prowokuje kłótnie,żeby nie musieć ze mną rozmawiać.Tak jak dziś rano.Mój oczywisty strach iirracjonalne troski zaniepokoiłyby nawet obcego człowieka, a co dopiero tro-skliwą żonę, tymczasem Christine zbyła mnie jak głuptasa, żartownisia, i poszłasobie dalej napawać się swoją niezależnością.Coś mnie nagle uderzyło.Lauren Hunter.Umierając, wykrztusiła imię mojej żony.Odsunąłem od siebie tę niepokojącą myśl.Próbowałem sobie wmówić, że te-raz już wszystko będzie dobrze.Christine rozchwiana emocjonalnie, ale w swo-im czasie wróci na ziemię.Wyjrzałem na boczne podwórko.Diabelnie trudnobyło mi uwierzyć, że dzień wcześniej zmarł na nim człowiek.Słońce dumniewspięło się na niebo, wiatr niósł zapach kwiatów rosnących przy domu - świeżą,orzezwiającą woń.Lato na dobre się zadomowiło, a ja doszedłem do wniosku, żepowinienem się z tego cieszyć.Zamartwianie się przeszłością nie miało sensu,groziło mi natomiast kompletnym załamaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]