[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczynała wierzyć, \e jej synkowie powrócą zdrowi, jak itamci dwaj, których dopiero co gościła polewką.Iskierka owa krzepiła starą, sił dodawała jej rękom.Zaczęła tedy wzagrodzie i w chacie robić porządki, wylepiła gliną klepisko podłogi, wymościła kamieniami przedpro\e, podparławalący się płot.- Niechaj wszystko obaczą w porządku, kiej wrócą moi synkowie - powiadała sama do siebie i tymrazniej krzątała się po zagrodzie, \e czas ciepły i pogodny nastał, jak rzadko.Dnia któregoś naniosła mchu z puszczy igacić poczęła nim obórkę dla kóz, tu\ koło chaty.Cicho było, spokojnie na świecie, dzięcioł kuł tylko na starej jodle idzwonki jak zawsze brzękały na szyjach kóz.Nagle w tej ciszy zadudniły kopyta końskie po mostku na Rydzej, potembli\ej, tu\.tu\."Mo\e to oni? Synkowie moi?" - przemknęło w myślach Rzepuli.Rozpromieniła się cała, wybiegłaszybko z obórki, rada powitać, utulić przybyłych.Nie zobaczyła jednak\e swoich synów ani zdobycznych koni.Naskraju łąki, gdzie pasły się kozy, stał jezdziec w spiczastej czapie i w ko\uchu włosem na wierzch wywróconym.Błysnęły w słońcu okucia na jego kołczanie z czerwonej skóry, błysnął grot długiej włóczni.Koń jego, mały i krępy,o sierści kosmatej, po same boki nurzał się w trawie.Rzepula poznała od razu najezdzcę.Tatar to był! Zamarudził,widać, gdzieś po drodze, odstał od swoich, a teraz, przynęcony brzękaniem dzwonków na szyjach pasących się kóz,przyszedł po łup do leśnej zagrody.Rzepula wtuliła głowę w ramiona, stanęła za pniem starej sosny i nie spuszczałaoczu z okrutnego jezdzca.Tatar tymczasem mniemając, \e ludzi nie stało w zagrodzie, poczuł się całkiem bezpieczniei zaczął odwijać wielki sznur, który miał przytroczony u siodła z jukami razem."Aowić chce moje kozy! - o mało niewykrzyknęła Rzepula.Ja tobie zaraz, odmieńcu, ja zaraz." - Mamrotała dr\ąc od wzburzenia i strachu.Jakby jej latubyło, skoczyła z powrotem do obórki i pochwyciła grabie najtę\sze, jakie stały w obejściu.Potem, schylona,przemknęła się przez zarośla brzegiem łąki pod wielki krzak głogu i skryła się za nim.W owej chwili właśnie Tatarodwinął swój sznur i ruchem tak szybkim, \e go ledwie dostrzegła, zarzucił pętlę na szyję kozła, który pasł sięnajbli\ej.Wiedział rabuś, \e skoro złowi przewodnika, to stadko samo pobiegnie jego śladem.Kozioł jednako\, zdbałością największą w zagrodzie Rzepuli chowany, tyle\ był wielkim, co przebiegłym osiłkiem.Czując pętle na szyi,widząc obcego na koniu, zaparł się w miejscu czterema nogami i łeb rogaty do przodu wystawił.Rogi zaś ostre miał idługie jak szable.Uląkł się Tatar, \e cap rogami bok przebodzie koniowi, popuścił więc sznura na chwilkę małą, awtedy kozioł, jakby obłędem jakim nagle tknięty, począł się szarpać z nie widzianą siłą, skakać i miotać łbem, \eledwie rabusia nie ściągnął z konia.Stadko rozpierzchło się w gęstych zaroślach, jakby wiatrem zmiecione zpastwiska.W tej\e chwili Rzepula wybiegła zza głogowych zarośli i przyskoczyła do najezdnika godząc weń swąwcale nie błahą, gospodarską bronią.- Zrzucę cię z konia, zbóju! - krzyknęła.- A cap mój rozporze ci \ywot.Wracaj mi, skąd\eś przyszedł, ty robierzu! I nim Tatar zrozumiał, co się dokoła dzieje, starucha ugodziła weńgrabiami.Pośliznęła się jednak na wilgotnym mchu i zamiast razić samego najezdzcę, trafiła zębcami od grabi wpękaty mieszek przytroczony tu\ za nim u siodła.Wystraszył się kudłaty wierzchowiec, uskoczył w bok wielkimsusem.Wrzasnął Tatarzyn wylękły i puścił z rąk sznur.Kozioł tymczasem dopadł go z przodu, z nastawionymirogami.Rzepula godziła znowu od boku grabiami.Zwisnął więc na konia i jął uciekać przez łąkę na most, potemprzepadł gdzieś w puszczy.Kiedy uciekał, z rozdartego mieszka sypało się na łąkę, nie znane Rzepuli, brunatne ziarno.Nie baczyła wtedy jednak na nie.Zdyszana stała na mostku z grabiami w ręku i pozierała długo za najezdnikiem,gładząc swego kozła po rogatym łbie.Prawdę mówili wojowie o Tatarów odwrocie.Zacichło o nich niebawem wziemi śląskiej.W czas jakiś powrócili do zagrody synowie Rzepuli.Pszenica kłosić się właśnie zaczynała na polu,dojrzały w puszczy jagody.Zastali ład w domu i matkę zdrową.Spokojnie minęły jesień i zima.Latem rokunastępnego Rzepula idąc łąką dostrzegła za chatą jakieś nie znane sobie ziele, rosnące w wielkiej obfitości.Kwitłobiało, pachniało słodko miodem, łody\ki miało czerwonawe, listki zaś jego podobne kształtem były do grocikówtatarskich strzał.- Co te\ to jest? - zdumiał się młodszy z synów, kiedy Rzepula przyniosła gałązkę tego ziela dochaty.- Poczekaj, a\ dostoi z niego nasienie, to obaczymy - odrzekł roztropnie starszy.Z końcem lata w miejscebiałego kwiecia pojawiły się ziarnka brunatne, tak liczne, jak bywa proso.Uwarzone w kociołku, smak miałypodobny do jagieł.- Toć przecie kasza! - powiedziała wtedy Rzepula.- Pomnę teraz! Z mieszka Tatarzyna sięwysypała, kiedym to w piekielnika grabiami mierzyła.Od Tatara nam przyszła, tedy\ i zwijmy ją tatarką.Od tegoczasu siewają ludzie z ochotą na śląskiej ziemi czarną kaszę tatarczaną albo pogankę, jak równie\ się zwie.Słychać,\e póki rośnie na polu, kozy, jeśli się znajdą w pobli\u na paszy, skubią czerwonawe łody\ki i jedzą z największymsmakiem - trzeba więc dobrze strzec przed nimi pola
[ Pobierz całość w formacie PDF ]