[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z okna sypialni w swoim domu obserwował ich wyjścia i powroty, bardzo tym zasmucony, żebyużyć łagodnego określenia.Przypomniał sobie, że raz porównał wysokiego, szczupłego Andrew do cedrulibijskiego, a siebie, skromnego wiejskiego pastora — do zwykłej sosny.Kto jednak zdobył rękę pięknej panny?— Miałem okazję spędzić dość dużo czasu z twoją lokatorką — wyznał Andrew.— Przez kilkaostatnich dni mieszkała w Wesley, czekając na firmę przeprowadzkową, i kilka razy odwiedziła sklep.Robi wrażenie bardzo dociekliwej, jeśli chodzi o Fernbank.Chciała wiedzieć, co zostało sprzedane z domui tak dalej.Mówiła, że bardzo interesują ją stare domy.— Tak, wspominała mi o tym.— Poprosiła mnie, żebym powiedział jej dokładnie, co kupiłem od ciebie, i bardzo ją interesowało,czy nic nie zostało na strychu.Wyjaśniłem, że nie, wszystko zostało usunięte i sprzedane.Pytała, czykrewni coś zabrali, i odparłem, że naprawdę nie wiem.— Ciekawska.— Tak mi się wydaje — zgodził się Andrew.— A tak na marginesie, nic tu nie płacisz.Żona Andrew dołączyła do nich z kuchni.Wyglądała na podekscytowaną i szczęśliwą.— Proszę to schować, proszę to włożyć z powrotem — poprosiła Anna, wskazując na portfel.Był zdania, że włoska małżonka Andrew, którą poślubił dwa lata temu i która przyjechała do nich zmiasteczka Lucera, jest uderzająco podobna do Sophii Loren.— Ale.— To nasz prezent dla ciebie, nasz pożegnalny prezent — nalegał Andrew.— W takim razie dziękuję.Tak bardzo ci dziękuję! Mitford wiele ci zawdzięcza.Panna Sadiebyłaby dumna, widząc Fernbank pełen światła i śmiechu.Anna, Andrew — do zobaczenia.— Ciao! — zawołała Anna, zarzucając mu ramiona na szyję i całując w obydwa policzki.Kochał Włochów.— Bóg z tobą!— Ojcze!To Tony, młodszy brat Anny i szef kuchni w Lucerze, nadbiegł z jej wnętrza w białej czapce ipochlapanym fartuchu.— Grazie al cielo! Myślałem, że ojciec już pojechał!Tony objął go mocno, pocałował w obydwa policzki, następnie wyprostował się i uścisnął muramiona.Ojcu Timowi wydawało się, że to najprzystojniejszy mężczyzna w Mitford.— Ciao! — pożegnał się Tony.Jego ciemne oczy pojaśniały ze wzruszenia.— Bóg z tobą!— I z tobą, przyjacielu.— Ciao! — zawołali z samochodu do Andrew i Anny.Ich gospodarze wyszli na ganek w chwili, gdy oni oddalali się od Fernbank, od wspaniałego staregodomu, który rozpoczynał nowe wspaniałe życie.T L RJechał ulicą Parkway, z opuszczonym dachem, gdy spojrzał we wsteczne lusterko i zobaczyłswojego buicka jadącego za nim.Kim był kierowca? To Dooley, a na siedzeniu obok niego siedział Barnaba, patrząc prosto przedsiebie.Dooley uśmiechał się od ucha do ucha, widział go wyraźnie.Gdy jednak spojrzał ponownie,samochód zniknął.Obudził się, wpatrując się w ciemność.Druga nad ranem, według zegara przy ich łóżku.Westchnął.— Nie śpisz? — zapytała Cynthia.— Śniło mi się coś.— Co?— Dooley.Jechał moim buickiem.— Och.Nie mogę zasnąć, zawsze źle sypiam przed długą podróżą.Westchnęła, a on wyciągnął rękę i poklepał ją po ramieniu.— Może mógłbym dać Dooleyowi buicka za rok.Mógłby mi coś zapłacić, jakieś dwa, trzy tysią-ce.— Uhm — szepnęła.Nagle przyszedł mu do głowy cudowny pomysł.Nie każdy był w stanie obudzić się w środku nocy itak sprawnie myśleć.— Wiesz co? A może tobie dam buicka, a ty weźmiesz kilka tysięcy od Dooleya za mazdę.Wydajemi się, że bardziej podobałby mu się twój samochód.Jest nowszy, ma bardziej.młodzieżową stylistykę.— Za nic w świecie — zaprzeczyła.— Może jestem żoną kaznodziei, ale nie składałam ślubówubóstwa.— Cynthia, ten buick chodzi jak poezja.— Marz sobie — odparła.Jego żona była uparta jak osioł.— Jest bezawaryjny.— Ma czternaście lat, wypłowiały lakier i rdzewieje mu prawy błotnik.Tapicerka na fotelukierowcy jest w strzępach, a klimatyzacja pracuje gorzej niż elektryczny wiatrak w kościele i śmierdzistęchlizną.Westchnął.— A poza tym wszystko w porządku, szanowna pani? Zachichotała.Przysunął się do niej i spoczęli w ulubionej pozycji zwanej kołyską, którą ktoś kiedyś nazwał„podstawową pociechą łoża małżeńskiego".Gdy tak leżała w jego ramionach, czuł jej ciepło i miękkość.— Słuchaj — powiedział.T L R— Co takiego?— Coś usłyszałem przed chwilą.Wydaje mi się, że to muzyka.Leżeli bardzo cicho.Ledwie słyszalne dźwięki pianina dobiegły ich przez okno.— Pianino — powiedział.— Chopin — szepnęła.Kilka chwil później usłyszał jej świszczące chrapanie, które uspokoiło go, a potem zasnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]