[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postarajcie się znalezć jakieś plany tego obiektu.Zabezpieczcie wszystkiewyjścia.Przekażcie Brixowi, żeby nikt nie wchodził, dopóki wszystkiego niesprawdzimy.Pierwszy z funkcjonariuszy wyglądał na nieprzekonanego. Jeśli zaczekasz chwilę, sam mu to powiesz. Tam jest moja córka! krzyknął Jarnvig.Lund ruszyła w dół, z pistoletem przed sobą, nasłuchując.Pachniało tujak w wielkim gnijącym grobowcu, powietrze było zatęchłe.Strange szybko ją dogonił.Prawie biegiem pokonali pierwszy odcinekschodów i zatrzymali się na dole.Tu wszystko było inaczej.Podłogamiejscami popękana i wilgotna.Zciany jak wyciosane w skale.W równychodstępach znajdowały się drzwi, które musiały prowadzić do podziemnychbiur, koszar, magazynów. Jak to jest wielkie? spytała, gdy Strange poszedł do przodu, patrzącna prawo i lewo. Bóg raczy wiedzieć mruknął. Jak, u licha.?Dzwięk w oddali.Kroki, głośne i szybkie, trudne do zlokalizowania, boodbijały się echem od ścian.Strange rozejrzał się, nasłuchiwał, wskazał na prawo i ruszyli biegiem.*Raben zszedł do wnętrza podziemnego obozu, sprawdzając kolejnodrzwi.Na razie wszystkie były otwarte.Aż nagle natknął się na zamknięte.Na czerwonej farbie widniał numer 44.Podparł je zdrowym ramieniem, poczuł, że stare żelazo skrzypnęło, poczym ustąpiło pod jego ciężarem.Wszedł z pistoletem w ręku, trzymanym nisko, w gotowości.Natknął się na kolejny sektor, pokoje i korytarze.Ukryta falawściekłości, która miała runąć na rosyjskie wojsko.Ale ono nigdy nienadeszło.Z niedaleka dobiegł go jakiś dzwięk.Jej głos.Krzyczała z bólu i strachu.Raben oparł się o wilgotną ścianę, ceglaną, nie skalną.Potem przesuwałsię powoli, cicho do przodu, dotarł do końca, zobaczył jasne światła zaczymś, co wyglądało jak szerokie pomieszczenie po prawej.Krótka chwila na rozeznanie.Wyjrzał za drzwi, cofnął głowę.Zobaczył ich w następnym pomieszczeniu.Louise na kolanach, zezwiązanymi rękoma.Bilal przykładał jej pistolet do głowy.W pomieszczeniuznajdowała się siłownia.Wielkie archaiczne generatory stały wzdłuż jednejściany.Dużo miejsca, żeby podbiec i się schować.To co prawda nie wchodziło w grę.Bilal też był dobrym żołnierzem.Wchwili gdy Raben wystawił głowę zza drzwi, wiedział, że został dostrzeżony.Po chwili Bilal wrzasnął nerwowo: Wyjdz tak, żebym cię widział!Raben nie ruszył się z miejsca. Wyłaz albo odstrzelę jej łeb.Raben wyszedł z rękoma wzdłuż boków, z pistoletem wymierzonym wpodłogę.Louise podniosła na niego zmęczone, przerażone oczy.Nos miałazakrwawiony i posiniaczony.Bilal wplótł palce w jej włosy, przytknąłpistolet do czaszki.Said Bilal nie wydawał się przerażony.Krótkie ciemne włosy,chłopięca twarz, przepisowy mundur.Wzór żołnierza. Odłóż broń rozkazał. Rzuć ją!Raben natychmiast przykucnął, położył czarny pistolet na posadzce,potem pchnął go po podłodze tak mocno, że zatrzymał się przed stopą Louise. Gdzie Arild? spytał Bilal. Mówiłem, że macie mnie nie szukać. Czasami nie wszystko nam się udaje odparł Raben, wzruszającramionami. Puść ją.Masz teraz mnie.Czegokolwiek chcesz, wez mnie.Niemoją żonę.Pistolet oderwał się od jej głowy, a skierował prosto w twarz Rabena. Gdybyś tylko trzymał tę swoją cholerną gębę na kłódkę! To wszystkoby się nie zdarzyło. Ale się zdarzyło. To nie byli cywile, tylko talibscy informatorzy! Finansowali tychłajdaków. Dzieci tego nie robiły. Nie gadaj mi o dzieciach! Nie.Rabenowi stanęło serce.Ręka Bilala, trzymająca pistolet, byłanieruchoma jak skała.Nagle dobiegł ich odgłos zbliżających się kroków.*Lund dotarła pierwsza.Podeszła do Rabena.Widziała, jak pistoletBilala kieruje się na nią. Przestań powiedziała, siląc się na spokój. Odłóż broń.Puść ją.Niemożesz.Jego palce jeszcze mocniej chwyciły tłuste czarne włosy Louise.Pistolet skierował się na jej głowę.Krzyknęła z przerażenia i bólu. Nie! wrzasnęła Lund, stanęła przed Rabenem z bronią wyciągniętąprzed siebie, obie ręce na rękojeści, mierzyła w mężczyznę w mundurze.Wyjdzmy stąd.Możemy to obgadać.Chcę usłyszeć. Nie jesteś z wojska wypalił do niej. Co Louise ma z tym wspólnego? krzyknęła Lund. Wypuść ją. Nie jesteś z wojska! Ja tylko wykonywałem obowiązki.Robiłem to,co mi kazano.Jeszcze jeden krok w jego stronę.Broń nieruchomo.Kiepsko strzelała.Może on o tym wiedział. Wierzę ci, Bilal.Mogę ci pomóc.Ale musisz wypuścić Louise.Kolejny krok, Raben też się przesuwał w jego stronę.Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Strange z podniesioną bronią,twarzą spiętą i zdeterminowaną.Bilal spojrzał w lewo, spojrzał w prawo, na chwilę podniósł wzrok i wkońcu spojrzał na Lund.Palce we włosach Louise zwolniły chwyt.Kolanempchnął ją do przodu. Idz! rozkazał.Lund nie patrzyła, jak kobieta wstaje z trudem z podłogi, po czymwpada w ramiona męża.Coś się tu nie zgadzało. Wynoś się, Raben rozkazała. Zabierz ją na górę i.Bilal się pocił.I płakał.Strange wysunął się, cały czas trzymając brońw gotowości.Ani na chwilę nie spuszczając wzroku, przysunął się do Lund. Wykonywałem tylko obowiązki powtórzył młody oficer, stającwyprostowany przy zabytkowym generatorze. A co dokładnie? spytała Lund. Nie jesteś z wojska powiedział znowu, ale tym razem łagodniej.Pistolet trzymał swobodnie u boku.Nie stanowił prawdziwegozagrożenia.Lund podeszła bliżej. To były tylko drobiazgi, Bilal.Skasowałeś komunikaty radiowe.Ktości kazał.Kim był ten oficer? Co było w komunikacie?Nieproszony pochylił się i rzucił pistolet na podłogę.Potem znowustanął wyprostowany. Dobrze.Już nie słuchał.Patrzył prosto przed siebie.Niewidzącym wzrokiem. Lund powiedział Strange. Nie podoba mi się to.Tu się coś dzieje. Nic się nie dzieje odparła bez przekonania. Zmiało, Bilal.Chodzmy stąd.Możemy pojechać do dowództwa.Będziesz bezpieczny.Zciągniemy ci adwokata.Możemy pogadać.Bilal odpinał kamizelkę.Lund patrzyła i czuła, że krew z niej odpływa.Miał pas.Kable i paczki.Różowe laski dynamitu jak sztuczne ognie.Znajomy kształt granatu.Strange już nic nie powiedział.Rzucił się biegiem, chwycił ją za kurtkę,niemal poderwał ją z ziemi i pchał z powrotem w stronę wyjścia.Usłyszeli jeszcze głos.Doniosły i pewny.Słowa wojskowegorecytującego długo powtarzany w pamięci refren: Za Boga, króla i Danię! zawodził Said Bilal.Czerwone drzwi były coraz bliżej.Widziała już numer 44.Skręcali wich stronę.Ryk eksplozji.Zwiat zmienił kolor na ognisty.Coś poderwało z ziemiją i Strangego, rzuciło do korytarza na zewnątrz, aż grawitacja ichprzyciągnęła i twarde wilgotne płytki wbiły się w jej ciało, twarz i ręce.Kiedy się ocknęła, on nadal ją obejmował.Dłońmi chroniąc jej głowę,zasłaniał ciałem niczym zbroja.Dokoła nich leciał iskry.Unosił się zapach kordytu i materiałówwybuchowych.A za tym świeży ostry zapach krwi.*Dom Carstena Plougha był równie niepozorny jak on sam.Zwykłyparterowy budyneczek przy długim podjezdzie, niemal niewidoczny z ulicy.Thomas Buch zdał sobie sprawę, że nie spodziewał się niczego konkretnego.Nie miał pojęcia, jak mieszka Plough, spokojny, zamknięty w sobiemężczyzna.W oknach się świeciło.Frontowe drzwi były otwarte.Buch zapukał iwszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]