[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Koncerny Grace a i Beatrice Foods nie maj¹ prawa wskazywaæ palcem ni-kogo spoza tej sali  powiedziaÅ‚ z zapaÅ‚em, gestykuluj¹c szeroko  dopóki wczeS-niej ich rzecznicy, zasiadaj¹cy przy tych stoÅ‚ach, nie wska¿¹ wzajemnie na siebie!Facher poderwaÅ‚ siê na nogi. Sprzeciw! To nie jest odpowiedni argument!  wycedziÅ‚ z wSciekÅ‚oSci¹. Nie widzê podstaw dla zgÅ‚aszania teraz sprzeciwu  rzekÅ‚ sêdzia z dez-aprobat¹ w gÅ‚osie. To jest zwykÅ‚y element prawnego sporu.Schlichtmann mówiÅ‚ dalej.ZwróciÅ‚ uwagê na poruszenie z lewej strony sali,przy stole obrony Beatrice Foods, gdzie Jacobs, mimo ostrzegawczego tonu sê-317 dziego, z naciskiem tÅ‚umaczyÅ‚ coS szeptem Facherowi.Bez w¹tpienia namawiaÅ‚go do zgÅ‚oszenia kolejnego sprzeciwu.Gdy tylko Facher wstaÅ‚ po raz kolejnyi otworzyÅ‚ usta, Jan szybko obróciÅ‚ siê w jego kierunku i krzykn¹Å‚ ze zÅ‚oSci¹: Sprzeciw! On mi przeszkadza w wyst¹pieniu! Proszê kontynuowaæ, panie Schlichtmann  rzekÅ‚ spokojnie sêdzia.Nesson siedziaÅ‚ ze spuszczon¹ gÅ‚ow¹, gor¹czkowo notuj¹c: Jan wci¹¿ u¿ywas³owa  nale¿y.Kiedy opisuje pu³apki pytañ sêdziego, mówi przysiêg³ym, jakiejudzieliæ odpowiedzi, ale nie podaje ¿adnych argumentów na jej poparcie.Tymczasem Schlichtmann czuÅ‚ siê bardzo dziwnie na Srodku sali, sÅ‚yszaÅ‚ swójgÅ‚os, ale miaÅ‚ wra¿enie, jakby siedziaÅ‚ w odlegÅ‚ym koñcu widowni i byÅ‚ tylko obo-jêtnym obserwatorem, który analizuje grê aktora.WydawaÅ‚o mu siê, ¿e z bokuspogl¹da na siebie stoj¹cego przy stojaku z zawieszon¹ plansz¹ z pytaniami dlaprzysiêgÅ‚ych.W wyobraxni widziaÅ‚, jak obok nich zapisuje wynikaj¹ce z obli-czeñ Pindera daty, które przysiêgli powinni uznaæ za termin powstania ska¿eniana terenie garbarni Beatrice Foods.Skinner przerwaÅ‚ mu grzecznie: S¹dzê, ¿e wystarczy, jeSli odczyta pan analogiczne wartoSci odnosz¹ce siêdo zakÅ‚adów Grace a, panie Schlichtmann.Jan w osÅ‚upieniu popatrzyÅ‚ na sêdziego, póxniej na trzymane w dÅ‚oni notatki,wreszcie na planszê z pytaniami.Przez chwilê czuÅ‚ ogarniaj¹c¹ go na nowo panikê. Przepraszam, proszê mi wybaczyæ.Sami pañstwo widz¹, jakie to trudne rzekÅ‚ do przysiêgÅ‚ych i zachichotaÅ‚ nerwowo, po czym mrukn¹Å‚ pod nosem:  Ju¿dobrze, nie wolno mi popeÅ‚niaæ takich bÅ‚êdów.Protokolantka usÅ‚yszaÅ‚a jednak to zdanie i je zastenografowaÅ‚a.Nie ulegaÅ‚ow¹tpliwoSci, ¿e sÅ‚yszeli je tak¿e przysiêgli i wszyscy zebrani na widowni.Jan zbli¿aÅ‚ siê do koñca przemowy.Od jej rozpoczêcia minêÅ‚o ponad półtorejgodziny. MateriaÅ‚ dowodowy jest bardzo zÅ‚o¿ony  powiedziaÅ‚  trudny i nadzwy-czaj obszerny.Bardzo Å‚atwo straciæ w nim orientacjê, wybraæ niewÅ‚aSciw¹ drogêrozumowania, skrêciæ w Slep¹ uliczkê. UrwaÅ‚ i powiódÅ‚ spojrzeniem po przy-siêgÅ‚ych, po czym dodaÅ‚ cicho, niemal bÅ‚agalnym tonem:  Proszê tego jednak nierobiæ.Proszê tego nie robiæ? Czy¿by przejaw s³aboSci? Szanowni pañstwo, musicie zebraæ w sobie odwagê i siÅ‚ê, musicie pamiê-taæ o poszkodowanych rodzinach&Musicie, musicie, musicie! Dyktuje im, jak maj¹ mySleæ! Czy¿by im nie ufa³?Nikt nie lubi, jak mu siê coS dyktuje.Kiedy Schlichtmann zakoñczyÅ‚ mowê, wygl¹daÅ‚ na skrajnie wyczerpanego.MiaÅ‚ pustkê w oczach i wypieki na twarzy.SiadÅ‚ zmêczony obok Nessona. Jak poszÅ‚o, Charlie?  szepn¹Å‚. Nie zanudziÅ‚em ich? Spytaj Kevina  rzuciÅ‚ profesor.318 astêpnego dnia, we wtorek rano, Skinner objaSniÅ‚ przysiêgÅ‚ym przepisy pra-wa, którym podlegaj¹ do czasu uchwalenia werdyktu.ByÅ‚o to dÅ‚ugie i skom-plikowane prawnicze bÅ‚ogosÅ‚awieñstwo, trwaj¹ce prawie caÅ‚e przedpoÅ‚udnie.Póxniej zwolniÅ‚ z obowi¹zków sêdziów rezerwowych, przypominaj¹c im, ¿e na-dal s¹ zwi¹zani przysiêg¹ i nie powinni z nikim rozmawiaæ o rozpatrywanej tusprawie.Wreszcie odesÅ‚aÅ‚ skÅ‚ad podstawowy do sali obrad.I tego dnia widownia zapeÅ‚niÅ‚a siê niemal do koñca.Po zakoñczeniu posie-dzenia wiele osób jeszcze przez jakiS czas snuÅ‚o siê po korytarzach, lecz wkrótcegmach opustoszaÅ‚.Raczej nikt nie oczekiwaÅ‚, ¿e przysiêgli wydadz¹ szybko wer-dykt w tak dÅ‚ugiej i skomplikowanej sprawie.OkoÅ‚o trzeciej w korytarzu nie zo-staÅ‚ ju¿ prawie nikt, tylko jedna samotna postaæ staÅ‚a przed drzwiami sali s¹dowejniczym wartownik.ByÅ‚ to Schlichtmann, ubrany w czarny elegancki garnitur i przy-nosz¹cy mu szczêScie krawat.Przy wejSciu na schody, kilka kroków dalej, pochylony nad gazet¹ szeryf fe-deralny strzegÅ‚ spokoju przysiêgÅ‚ych obraduj¹cych piêtro wy¿ej za zamkniêtymidrzwiami.Jan nie zamieniÅ‚ z nim dot¹d ani sÅ‚owa.ByÅ‚ pochÅ‚oniêty wÅ‚asnymimySlami.Tego rodzaju czuwanie w s¹dzie stanowiÅ‚o nieodÅ‚¹czny element ka¿dejprowadzonej przez niego sprawy i nie zamierzaÅ‚ z niego rezygnowaæ tak¿e i tymrazem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •