[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Ben wymknął się z domu przez piwnicę, Trude poszła na górę do jego pokoju.Właściwie chciała iść z nim.Ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, głowa i serce też nie.Stanęłaprzy oknie, rozglądała się na wszystkie strony, ale nie mogła nigdzie go zobaczyć.Krótko przed dwunastą zadzwonił dzwonek u drzwi.Trude zwlokła się na dół, otwierała jużusta, żeby powiedzieć policji, że jej mąż jest w pracy, a syn na dworze.Ale przed drzwiami stałaTanja, ocierając z policzków łzy.Antonia wysłała ją do domu, żeby porozmawiała z Benem.Trude usiadła z nią w kuchni. Wypuściłam go powiedziała.I jakkolwiek rzadko miałysobie coś do powiedzenia, tym razem Ben nieco je do siebie zbliżył.Tanja znów rozpłakała się, nad Britta, nad bratem.I pewnie trochę nad sobą. Gdybym z nimi poszła.Nie rozumiem, dlaczego nie odprowadził jej do domu.Potem usłyszały klapnięcie drzwi od piwnicy.Trude westchnęła cicho. Wraca Ben, lepiejjuż idz.Ale Tanja chciała koniecznie z nim porozmawiać. Pozwól mi spróbować, mamo.Bardzo cięproszę.Antonia również uważa, że on coś wie.A ja na pewno go zrozumiem.Nigdy ci tego niemówiłam, ale możesz mi wierzyć rozumiem całe mnóstwo.Wiesz, kiedy on, na przykład mówiścierwo.Wy myślicie, że on przeklina.A to wcale nie tak.On chce wam tylko powiedzieć, żektoś nie żyje, albo że coś może się stać, jak się nie uważa.Kiedy Ben wszedł do kuchni, Tanja podskoczyła, zrobiła kilka kroków w jego kierunkui zobaczyła, że Ben trzyma w ręku jakieś zawiniątko.To był brudny plastikowy worekw niebieskim kolorze.Trude znała ten rodzaj worków.Niektórzy we wsi używali ich dozielonych odpadków.Ona też miała rolkę tego w piwnicy, dlatego uznała, że przed wyjściemz domu wziął ze sobą jeden worek.W środku był jakiś okrągły przedmiot jak piłka. Proszę cię, wyjdz powtórzyła Trude i wyciągnęła rękę po worek. Możesz jutro z nimporozmawiać.Tanja potrząsnęła głową i zapytała, marszcząc czoło: Co tam masz, niedzwiedziu?.Uśmiechnął się krzywo nabrzmiałymi ustami. Zlicznie powiedział.Potem podszedł dostołu z workiem w dłoni.Trude wiedziała już, że to nie była piłka.Nie prosiła go, żeby szukałpiłki.A w gazecie było tylko zdjęcie twarzy.Sięgnął do worka i położył na stole głowę.TwarzBritty nie uśmiechała się już, była martwa i zakrwawiona.Trude nie słyszała krzyku swojej córki.Nie widziała, że Tanja wybiegła z kuchni jak strzała,a Ben biegł za nią, nie słyszała, jak drzwi domu trzasnęły za nimi z hukiem.Trude widziała tylkomartwą, zakrwawioną twarz i słyszała, jak jej własna krew huczy w mózgu niczym górskiwodospad.Ostrożnie ujęła głowę za włosy, wsadziła ją z powrotem do worka i wyniosła do ogrodu.Zanim Jakob przyszedł do domu, upłynęło jeszcze pół godziny, w tym czasie Trude wykopałaniewielki dołek, schowała w nim worek, przysypała wszystko ziemią i posadziła na to kilkazwiędłych główek sałaty.Kiedy Jakob wjeżdżał na podwórze, właśnie strzepywała fartuch.WeseleDla ludzi we wsi Marlene Jensen była pierwszą ofiarą tych strasznych letnich tygodni.O Svenji Krahl wiedziała tylko Trude wszelako nic dokładnego.O Althei Belashi niemalzapomniano.I nikt nie przeczuwał, że w listopadzie dziewięćdziesiątego czwartego dla Benazdarzył się cud.I tak jak Jakob ujrzał zmartwychwstałą Edith Stern, tak również długieoczekiwanie Bena na piękną cyrkówkę zostało wreszcie wynagrodzone.Na weselu AndreasaLaesslera i Sabine Wilmrod znów ją zobaczył, tę, która przed piętnastu laty była dla niego takamiła i serdeczna, a potem znikła w ziemi.Uroczystość odbywała się w gospodzie Ruhpolda.Młoda para wolałaby bardziej stylowo, niedo nich jednak należał decydujący głos.We wsi plotkowano pózniej, że Wilmrodowi nienajlepiej idą interesy.Ponieważ wesele wyprawiał ojciec panny młodej, który należał dośmietanki towarzyskiej miasteczka, na wesele zaproszono wszystkich okolicznych notabli.Z wyjątkiem Heinza Lukki, który był właśnie na urlopie.Jakob długo zastanawiał się, czy wypada mu przyjąć zaproszenie, w końcu był tylkozwykłym pracownikiem magazynu.Wilmrod uchodził za morowego chłopa, który nie zapomniał,że sam zaczynał niemal od zera, a ściśle mówiąc, od małego sklepiku żelaznego, któryodziedziczył po ojcu.Wilmrod nie udawał przy każdej okazji wielkiego pana, tak jak to robiliinni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]