[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pózniej wpadłna pomysł i się zatrzymał.- Zdejmij obrączkę, Candamirze.Po raz pierwszy od wielu godzin jego brat podniósł głowę.- Co?- Twoją obrączkę.- Hacon zdjął swoją z palca i włożył do ust.- Musisz ją ssać.To pomaga na pragnienie, wierz mi.Candamir powoli uniósł prawą rękę.- To mam jeszcze swoją obrączkę? - zapytał z niedowierzaniem.- Tak.Lars chciał ci ją zabrać, ale mu wmówiłem, że obrączka jest darem bogów,że Brygida dała ci go przy otwarciu świątyni, i że ma za małą wartość, żeby ryzykowaćgniew Odyna.Nie pamiętasz?Candamir pokręcił głową.Hacon stwierdził, że zdarzyło się to najwyżej trzytygodnie temu.Stopniowo zaczął się poważnie martwić o Candamira.Wziął jego dłoń iściągnął obrączkę.Poszło łatwo, srebrne kółeczko było luzniejsze niż zwykle, bo dłońtakże była wychudzona.Hacon wytarł obrączkę o spodnie, ponieważ była pokrytawarstwą czarniawego pyłu, po czym wetknął ją Candamirowi między wargi.- Masz.Tylko jej nie połknij!W tej opustoszałej krainie najbardziej upalną porą dnia było nie południe, leczpopołudnie, kiedy ciemne podłoże było już rozpalone i zaczynało promieniowaćzgromadzonym ciepłem.Właśnie mniej więcej wtedy Hacon stwierdził jednak, żerozmyty cień na północnym horyzoncie wyraznie się przybliżył.Hacon pomyślał sobie,że nawet gdyby nie wiedział, że tam leży las, to i tak by go rozpoznał, a to dodało munadziei.Przez cały dzień żaden z wędrowców nie poczuł żadnego powiewu.To, żewcześniej był wiatr, zauważyli dopiero wtedy, gdy ustał.Z chwili na chwilę powietrzezdawało się gęstnieć i było już zbyt gorące, żeby nim oddychać.Candamir przeszedłjeszcze może sto kroków, po czym stanął.Przez chwilę w napięciu popatrzył na północ, anastępnie upadł jak powalone drzewo.Leżał nieruchomo twarzą do ziemi.Haconprzykucnął przy nim i potrząsnął go za ramię.- Candamirze, wstawaj.No, już! To już niedaleko.Może jeszcze godzina albodwie godziny drogi.Nie było odpowiedzi.Hacon znowu szarpnął brata za ramię.- Candamirze, słyszysz mnie?- Tak.- To wstań na nogi.No, wstawaj! Chyba mi tu nie padniesz teraz, tak blisko celu,rozumiesz?- Nie dam już rady.- To się postaraj!Candamir był zbyt wyczerpany, żeby się oburzyć, ale jakoś podniósł głowę iwarknął:- Co cię napadło?- To ty do mnie zawsze tak mówiłeś, dawniej.Candamir uśmiechnął sięniemrawo, ale znów położył głowę w pyle.- Ale ja wiem.Co mówię.Hacon przeraził się, że to może być prawda.To było w stylu Candamira - iść bezsłowa skargi, a potem paść, kiedy zupełnie straci siły.W takiej samej sytuacji Haconzapewne już wiele godzin wcześniej zacząłby jęczeć i twierdzić, że nie daje rady.Miałoto w każdym razie taką zaletę, że się tak nieprzyjemnie nie zaskakiwało towarzyszawędrówki.- Candamirze, proszę! - błagał.- Nie możesz teraz tak po prostu się położyć iumrzeć!- Mogę - powiedział, choć nie chciał umierać.Wiedział jednak, że jestwykończony.Od południa męczyły go skurcze łydek, stopniowo obejmujące całe nogi.Teraz stopy, łydki i uda były zupełnie bezwładne, już ich nie czuł.Dlatego nie mógł iśćdalej, choćby leżał od zbawienia zaledwie rzut kamieniem.- Chodz, spróbujemy jeszcze raz.Jeszcze ten jeden, jedyny raz - błagał brat.Jedynie po to, aby wykazać się dobrą wolą, Candamir pozwolił postawić się nanogi.Po jednym chwiejnym kroku znowu jednak upadł.- Sam widzisz - mruknął i zamknął oczy.Nie zemdlał, ale po prostu zasnął.To nieśmierć z pragnienia mu groziła, lecz z wyczerpania.Hacon kucnął obok i rozważał, czy mogą ryzykować tutaj kilka godzinodpoczynku, aż zajdzie słońce i zrobi się chłodniej.Coś go jednak ostrzegło, że stan bratanie polepszy się dzięki temu, a wręcz przeciwnie.Candamir potrzebował wody, i toszybko.Dopiero, gdy dostanie wody, wstanie znów na nogi.Ostrożnie Hacon położył dłoń na brodzie brata, otworzył mu usta i wyjąłobrączkę, zanim Candamir zdążył się nią zadławić.Nawet to go nie obudziło i spał dalej,kiedy brat wkładał mu z powrotem obrączkę na palec.Sen Candamira robił wrażenienienaturalnie głębokiego i niespokojnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]