[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam koncentrowało się więcejświatła niż na reszcie głowy.Lśnienie warkocza, gdy odrzucała głowę do tyłu,uwypuklało falistą linię każdego włosa - były one jak garść nasion, pragnącychodnalezć swój kawałek gleby, zrealizować swą bujną i zmysłową płodność wmasie jasnych splotów.Pracowała z głową pochyloną nad papierami, obojętna na niego, obojętnana pracę innych, czysto usługową, fizyczną, tak różną od jej zajęcia, polegające-go na znalezieniu właściwego zdania, chwytliwego sloganu do telewizyjnej re-klamy pepsi-coli.On poczuł się niezręcznie, przestraszył się, że mógłby rozpro-szyć ją ruchami rąk na krysztale.Gdyby podniosła głowę, czy spojrzałaby naniego ze złością, rozdrażniona nieoczekiwanym wdarciem się zwykłego robot-nika?Jak spojrzałaby na niego, gdyby ponownie uniosła głowę?Jezu Chryste, powiedziała do siebie w duchu, uprzedzono mnie, że przyjdąrobotnicy.Mam nadzieję, że ten mężczyzna mnie nie obserwuje.Czuję się ob-serwowana.Zaczynam się złościć.Zaczynam się rozpraszać.Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Lisandra.Chciała zrobić rozdraż-nioną minę, ale nie udało jej się.Było w jego twarzy coś, co ją zdziwiło.Z po-czątku nie zwróciła uwagi na szczegóły.To coś sprawiło, że cała zadrżała, boprawie nigdy nie znajdowała tego w mężczyznie.Walczyła rozpaczliwie, byująć to w słowa, ona - specjalistka od słów, od haseł.Brakowało jej tego, któreby opisało zachowanie, twarz, wygląd robotnika, myjącego szyby w biurowcu.Znalazła je wreszcie - nagły przebłysk umysłu.Uprzejmość.To, co zdawa-ło się dominujące w tym mężczyznie, w jego zachowaniu, w jego oddaleniu, wjego sposobie skłaniania głowy, w dziwnej mieszaninie smutku i radości w jegospojrzeniu - to uprzejmość, niewiarygodny wręcz brak najmniejszego choćbyśladu wulgarności, pospolitości.Ten mężczyzna, powiedziała sobie w duchu, nigdy nie zadzwoniłby domnie o drugiej nad ranem, rozpaczliwie prosząc o wybaczenie.Umiałby się po-wstrzymać.Potrafiłby uszanować moją samotność, a ja - jego.Co zrobiłby dla ciebie ten mężczyzna? - zadała sobie po chwili pytanie.Zaprosiłby mnie na kolację, a pózniej odprowadził aż do drzwi mojegodomu, nie pozwoliłby mi odjechać samej taksówką pośród nocy.On przelotnie dostrzegł kasztanowobrązowe oczy, wielkie, głębokie, kiedypodniosła wzrok i zmieszała się, opuścił więc swoje, powrócił do rozpoczętejpracy, ale w tej samej chwili przypomniał sobie, że kobieta się uśmiechnęła.Czysobie to tylko wyobraził, czy tak było naprawdę? Odważył się jeszcze raz na niąspojrzeć.Kobieta uśmiechała się do niego przez krótką chwilę bardzo uprzej-mie, zanim opuściła głowę i powróciła do swego zajęcia.Rzut oka wystarczył.Nie spodziewał się odnalezć melancholii w oczachjankeski.Mówiono mu, że wszystkie są bardzo silne, pewne siebie, bardzo fa-chowe, bardzo punktualne.Nie żeby wszystkie Meksykanki były słabe, niepew-ne, niedbałe i spóznialskie, nie, w żadnym wypadku nie.Chodzi o to, że kobieta,która przychodzi do pracy w sobotę, powinna być chyba przepełniona czymśzupełnie innym niż melancholią - może nawet czułością czy miłością.Ale towłaśnie zobaczył Lisandro wyraznie w spojrzeniu kobiety.Był w nim jakiś żal,jakaś tęsknota.Pragnienie.To właśnie mówiły mu jej oczy: chcę czegoś, czegonie mam.Audrey spuściła głowę niżej, niż to było konieczne, chcąc zatracić się bezreszty w swoich papierach.To śmieszne.Miała zakochać się w pierwszym lep-szym mężczyznie z ulicy, tylko po to, żeby definitywnie zerwać ze swoim mę-żem, tylko po to, żeby go ukarać, ot, w zwykłym odruchu zemsty? Robotnik byłprzystojny, i to właśnie nie podobało jej się w całej tej sprawie, zachowywał sięw sposób niezwykle wytworny, prawie wyzywająco szarmancki, zupełnie nie namiejscu, jak gdyby nadużywając swojej niższości, ale miał błyszczące oczy, któ-re smutek i radość rozświetlały z równą intensywnością, matowooliwkową skó-rę, drażniąco szczupły, nieduży wąski nos o drżących nozdrzach, czarne kręconewłosy i bujny wąs.Był młody.Stanowił całkowite przeciwieństwo jej męża.Znowu roześmiała się.To chyba przywidzenie.On odwzajemnił jej uśmiech.Miał mocne białe zęby.Lisandro pomyślał,że do tej pory unikał wszelkich prac, mogących poniżyć go wobec tych, którychznał, kiedy był chłopcem z ambicjami.Raz zgodził się być kelnerem w Focola-re" i było bardzo krępujące, kiedy musiał usługiwać swoim dawnym kolegom zeszkoły średniej, bo wszystkim się powiodło oprócz niego.Rzucił na nich żałosnespojrzenie, oni odpowiedzieli takim samym.Nie wiedzieli, jak się do niegozwracać, co mu powiedzieć.Pamiętasz jeszcze tego gola, którego strzeliłeś, kie-dyśmy grali przeciwko klubowi Simón Bolivar? To było najmilsze zdanie, jakiewtedy usłyszał, pózniej zapadła kłopotliwa cisza.Nie nadawał się na urzędnika, rzucił szkołę średnią w trzeciej klasie, nieumiał stenografować ani pisać na maszynie.Jako taksówkarzowi szło mu jesz-cze gorzej.Zazdrościł najbogatszym klientom, pogardzał najbiedniejszymi,Meksyk i jego pogmatwany ruch uliczny wyprowadzały go z równowagi, roz-wścieczały, robiły z niego choleryka, miotającego przekleństwami, człowieka,jakim nie chciał być.Zostałby zresztą nawet sprzedawcą sklepowym, pracow-nikiem stacji benzynowej, kimkolwiek, byle tylko mieć pracę, oczywiście.Naj-gorsze, że nawet takiej roboty nie mógł znalezć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]