[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż, widocznie staruszek znał go lepiej, niż mogło by się wydawać.Zahaczył rękawem swetra o gałąz, wyciągając ze ściegu kilka długich, kolorowych nitek.Zaklął pod nosem.Natrawę spadło parę dojrzałych brzoskwiń.Drzewko brzoskwiniowe.Ukłucie w sercu odezwało się ponownie.Pamiętał, jak w dzieciństwie przybiegał tu co ranoi sprawdzał, czy owoce nadają się już do jedzenia.Sennebzyczenie pszczół, słodki brzoskwiniowy zapach i moment, w którym zanurzał zęby w delikatnym, soczystymmiąższu.Wspomnienie jak żywe stanęło mu przed oczami i nie-mai poczuł, jak po policzkach spływa lepki, aromatycznysok.Podniósł rękę, by otrzeć twarz i po chwili, zły nasamego siebie, ruszył do przodu.- Jesteś kompletnym idiotą, stary! - odezwał się cicho.- To kwestia dwóch, najwyżej trzech tygodni, a potem poogrodzie pozostanie tylko wspomnienie.Taka jest kolejrzeczy.Całkowicie zajęty swoimi myślami, ruszył dalej,w stronę drewnianych altanek stojących w głębi ogrodu.Kilka małych, burych kociaków rozpierzchło się nawszystkie strony.Ich matka, duża leniwa kocica, odprowadziła go nienawistnym spojrzeniem.Nagle usłyszał świst.Odwrócił głowę, kiedy raptem cośdużego i intensywnie czerwonego przeleciało koło jegolewego ucha, z impetem trafiając w okno altanki.Szybapękła z trzaskiem.- A to co znowu? - syknął z wściekłością.Czy tencholerny dzień naprawdę nigdy się nie skończy?!Ostrożnie, uważając, by się nie pokaleczyć, wsadziłgłowę przez drewnianą framugę okna.Minęła chwila, zanim zrozumiał, co widzi.Wśród kawałków rozbitej szybyleżała sobie spokojnie duża, kolorowa piłka.Schylił się, by po nią sięgnąć.Przez chwilę przyglądałsię jej bezradnie, jakby ważąc w rękach ciężar i próbującjednocześnie znalezć w myślach kilka dosadnych epitetówpod adresem jej właściciela.Gdyby tylko dorwał go terazw swoje ręce!- Mamo, Clover znowu przerzuciła piłkę przez ogrodzenie! - Do uszu Stacey dobiegło rozpaczliwe wołaniejej młodszej córki.Przytrzymując jedną ręką klamkę świeżo pomalowanych drzwi, drugą zaś śrubokręt, westchnęła z rezygnacją.- Powiedz jej, że musi chwilę poczekać! - odkrzyknęła.Konieczność dokonania jakichkolwiek prac porządkowych lub remontowych zawsze doprowadzała ją do szewskiej pasji.Co innego wypielić wszystkie grządkiw ogródku czy upiec pyszne kruche ciasto z konfiturąbrzoskwiniową.O tak, w tym była naprawdę dobra.Aleilekroć sięgała po młotek, śrubokręt czy inne, równie barbarzyńskie narzędzie, okazywało się, że ma co prawdadwie ręce, ale niestety, obie lewe.Zdaje się, że i tym razemwięcej farby miała we włosach i na ubraniu, niż było najej drzwiach.- Mamusiu.!- Co tym razem?! - Zrubokręt wyśliznął się z jej rękii zatoczywszy szeroki łuk, z hukiem wylądował pod kredensem z rodową porcelaną.Stacey zaklęła w duchu.Sięgając do kieszeni po drugi, ostatni już śrubokręt,przypomniała sobie wołanie córki.- O co chodzi, Rosie?- Właściwie to już nic.-1 za chwilę: - Clover mówi,że nie ma problemu i że sama wyciągnie piłkę.- W porządku.- Odkrzyknęła, próbując równocześnie skupić się na przykręceniu jednej z wiecznie wypada-jących z zamka śrubek.Dopiero po chwili dotarł do niejsens usłyszanych słów.- Co takiego!?Gwałtownie odwróciła się w stronę obu córek z wyrazem najwyższej dezaprobaty w oczach.Zrubokręt zazgrzytał nieprzyjemnie i na świeżo pomalowanej powierzchni pojawiła się długa rysa.Przez moment stała, w osłupieniu przyglądając siędrzwiom i nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.Dopieropo chwili z jej ust posypała się cicha wiązanka dosadnychepitetów, których z pewnością jej córki nie powinnysłuchać.Poczuła, że chce jej się wyć.Ale na taki luksus niemogła sobie przecież pozwolić.Odłożyła śrubokręt na miejsce, zamknęła skrzynkę nanarzędzia i wciągnąwszy głęboko powietrze, wyszła doogrodu.To jeszcze nie koniec świata, powtarzała sobie w duchu.Któregoś dnia uda jej się przecież skończyć ten cholerny remont! Na pewno uda jej się w końcu poprzykręcaćwszystkie głupie śrubki, przykleić porządnie tapetę i dokończyć malowanie ścian.Uda się, bo przecież nie mainnego wyjścia.Mikę.Och, ten Mikę.Dlaczego nigdy nie potrafiłskończyć tego, co zaczął? Dlaczego zawsze wszystko musiało czekać do jutra?- Mamusiu, Clover naprawdę tam idzie! - Wołaniemłodszej z córek wyrwało ją z zamyślenia.Przyspieszyłakroku.Clover, jej przemądrzała dziewięcioletnia córka, wisiała właśnie na jednej z gałęzi niedużej jabłonki, rosnącejna skraju sadu.Balansując niebezpiecznie nad ziemią, próbowała jednocześnie wspiąć się na dość wysoki, ceglanymur, który oddzielał ich posesję od ogrodu po drugiejstronie.- Clover 0'Neill, proszę w tej chwili zejść na dół!- Stacey zawołała tonem nie znoszącym sprzeciwu.Dziewczynka rzuciła nienawistne spojrzenie w kierunku swojej młodszej siostry i mamrocząc coś pod nosem,z ociąganiem zeszła z drzewa.- Co ty wyprawiasz? - Stacey chwyciła córkę za rękę.- Powiedziałaś, żeby ci nie przeszkadzać - roztropnieodpowiedziała Clover.Zdobyłaby prawdopodobnie złotymedal, gdyby przyznawano takowe ludziom obdarzonymwyjątkowym sprytem i refleksem.- A pomyślałaś choć przez chwilę, ile przysporzyłabymi kłopotu twoja złamana noga albo ręka, hm? I zapamiętaj sobie raz na zawsze: nigdy, przenigdy nie wolno ciwspinać się na ten mur.Ani na żaden inny - dodała dlapewności, widząc, jak Clover ostentacyjnie przewracaoczyma.- Więc jak odzyskamy teraz naszą piłkę? - odezwałasię milcząca dotąd Rosie.- Już byśmy ją miały, gdyby nie twój długi jęzor - syknęła Clover przez zaciśnięte zęby.- Dosyć tego! - Stacey poczuła, że jeszcze chwila,a dziewczynki się pobiją.- Dostaniecie swoją piłkę.Je-stem pewna, że ktoś ją zauważy i odrzuci z powrotem.Takjak ostatnio.Tak, z pewnością znów się uda, dodała w myślach.Będziemusiała wdrapać się na mur i sama odszukać tę cholernąpiłkę.Gdy tylko dziewczynki zajmą się czymś innym.- To znaczy, że nie odzyskamy jej nigdy! - W głosieRosie słychać było prawdziwą rozpacz.- Przecież nikt nieodwiedza tego ogrodu od czasu, jak go zamknięto.Niestety, była to prawda.Odkąd jego właściciel, staryArchie Baldwin, podupadł na zdrowiu, ogród z roku narok popadał w coraz większą ruinę.Aż w końcu postanowiono go zamknąć.A właśnie, powinna odwiedzić staruszka i przekazaćmu najświeższe ploteczki z miasteczka.Przynajmniej tylemoże dla niego zrobić po wszystkim, co mu zawdzięcza.A przy okazji spróbuje dowiedzieć się czegoś więcejo dalszych losach ogrodu.Oczami wyobrazni już widziała ogłoszenie, jakie pewnie pojawi się w miejscowej gazecie, gdy w końcu któregoś dnia postanowi się stąd wynieść:Przytulny jednorodzinny dom w stylu wiktoriańskim,otoczony zielenią, z możliwością zagospodarowania przyległych terenów.Jedyny w swoim rodzaju dziko rosnącypark za oknami.Brzmi całkiem niezle, uśmiechnęła się w duchu.I właściwie wszystko to byłoby nawet prawdą, gdyby niejedenmały szkopuł.Dom był kompletną ruiną.Wymagał remontu, i to natychmiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]