[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedna to ta, że jest obok ktoś drugi; dlatego się ożeniłem.Ale moja żona od dawna nieżyje.- A ta druga rzecz?- Rozwiązywanie zadań szachowych.To takie odległe od wszystkiego, co ludzkie -od niepewności i strachu - takie abstrakcyjne, uspokaja.To świat nie znający paniki aniśmierci.I to pomaga Przynajmniej na jedną noc - a więcej przecież nie chcemy,nieprawda.Jedynie przetrwać do następnego ranka.- Tak.Więcej się tutaj nie chce.W oknie pokoju położonego na najwyższej kondygnacji nie widy było nic opróczchmur i ośnieżonego stoku.Chmury tego wczesne popołudnia były żółte i złote, iniespokojne.- Mam panią nauczyć? - zapytał Richter.- Możemy zacząć od razu.Wyraziste oczy w czaszce żywego trupa rozbłysły.Aaknie towarzystwa, pomyślałaLillian - nie problemów szachowych.Aaknie kogoś, kto mógł być przy nim, kiedy drzwinagle się otworzą i nie wejdzie nikt oprócz bezgłośnego wiatru, pod którego tchnieniemkrew buchnie z gardła i wypełni płuca powodując uduszenie.- Jak długo jest pan już tutaj? - zapytała.- Dwadzieścia lat.Całe życie, prawda?- Tak, całe życie.Całe życie, pomyślała, ale co za życie! Każdy dzień był taki sam j drugi, skostniaływ niekończącej się rutynie, dzień po dniu, a na koni roku dni zlewały się ze sobą, jakbybyły jednym dniem, tak bardzo by podobne do siebie, i tak samo zlewały się ze sobą lata,jakby były tyli jednym rokiem, bo i one wydawały się niczym od siebie nie różnić.Npomyślała Lillian, tylko nie tak! Nie chcę tak skończyć! Nie tak!- Zaczniemy dzisiaj? - spytał Richter.Lillian pokręciła głową.- Nie ma sensu.Nie zostanę już tutaj długo.- Jedzie pani na dół? - zaskrzeczał Richter.- Tak.Za kilka dni.Co ja wygaduję? - pomyślała zaskoczona.To przecież nieprawda.Ale słowaodbijały się echem w jej głowie, jakby nie chciały dać się jej zapomnieć.Zmieszanapodniosła się z krzesła.- Jest pani wyleczona?W ochrypłym głosie zabrzmiała taka pretensja, jakby Lillian nadużyła kredytuzaufania.- Nie wyjeżdżam na długo - dodała śpiesznie.- Tylko na krótki czas.Wrócę.- Wszyscy wracają - zaskrzeczał Richter uspokojony tym zapewnieniem.-Wszyscy.- Mam przekazać pański ruch Regnierowi?- Nie ma sensu.- Richter poprzewracał figury na szachownicy stojącej obok łóżka.- To już właściwie jest mat.Proszę mu powiedzieć, że musimy zacząć nową partię.- Tak jest.Zacząć nową partię.Tak.Niepokój jej nie opuszczał.Po południu udało jej się przekonać młodą asystentkęw pokoju zabiegowym, żeby jej pokazała ostatnie zdjęcia rentgenowskie, jakie jejzrobiono.Pielęgniarka sądziła, że Lillian się na tym nie zna, i przyniosła jej klisze.- Mogę je zatrzymać na chwilę? - spytała Lillian.Pielęgniarka zawahała się.- To wbrew przepisom.Już to, że w ogóle je pani pokazuję, jest nie w porządku.- Profesor prawie zawsze sam mi je pokazuje i objaśnia.Tym razem zapomniał.-Lillian podeszła do szafy i wyciągnęła z niej sukienkę.- To jest sukienka, którą paniniedawno obiecałam.Teraz może ją pani zabrać.Pielęgniarka zarumieniła się.- %7łółta sukienka? Naprawdę mówiła to pani serio?- Czemu nie? Na mnie już nie pasuje.Zrobiłam się za chuda, żeby ją nosić.- Może ją pani kazać zwęzić.Lillian potrząsnęła głową.- Proszę ją wziąć.Pielęgniarka wzięła sukienkę, jakby była ze szkła, i przyłożyła do ciała.- Myślę, że nawet pasuje - szepnęła patrząc w lustro, po czym przewiesiła sukienkęprzez oparcie krzesła.- Zostawię ją jeszcze na parę minut tutaj.Zdjęcia też.Potemwszystko zabiorę.Muszę je zajrzeć do numeru dwudziestego szóstego.Właśnie odjechał.- Odjechał?- Tak.Godzinę temu.- Kto to jest numer dwudziesty szósty?- Ta mała Latynoska z Bogoty.- Ta z trojgiem krewnych? Manuela?- Tak.Wszystko odbyło się szybko, ale można się było spodziewać.- Przestańmyowijać w bawełnę - powiedziała Lillian zirytowana, nie nazywającym rzeczy po imieniużargonem, którym posługiwano się w sanatorium.- Ona wcale nie odjechała, tylko nieżyje, umarła, nie ma jej już!- Naturalnie - odparła onieśmielona pielęgniarka spoglądając ukradkiem nasukienkę, która wisiała na krześle niczym żółta flaga na statku, sygnalizującakwarantannę.Lillian zauważyła to.- Niech pani już idzie - powiedziała spokojniej.- Ma pani rację, kiedy pani wróci,może pani od razu zabrać wszystko.- Dobrze.Lillian wyciągnęła szybko z koperty ciemne gładkie klisze i podeszła z nimi okna.Tak naprawdę nie umiała ich czytać.Dalajlama często pokazywał jej tylko cienie iprzebarwienia, które były istotne.Od paru miesięcy już tego nie robił.Spojrzała na błyszczące szare i czarne kształty, które decydowały o jej życiu.Tobyły jej kości barku, jej kręgosłup, jej żebra, to był jej szkielet - a w środku toniesamowite, mroczne coś, co oznaczało zdrowie lub chorobę.Przypomniała sobiewcześniejsze zdjęcia, mgliste szare plamy, i próbowała je odnalezć.Wydało jej się, że jerozpoznaje, i odniosła wrażenie, że plamy się powiększyły.Odeszła od okna i włączyłalampkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]