[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyczaiła sięza osłoną krzewów.Boyd przestał strzelać, ale słyszała jego zbliżające się kroki.Był chyba pięćmetrów od niej.Po chwili już tylko trzy.Była pewna, że za moment zobaczy jego twarz, a potem lufępistoletu.I zginie.Aup.Aup.Unosząc się na łokciu, zobaczyła, że morderca kopie w inne drzwi sutereny, które powolizaczynają ustępować.Miał twarz przerażająco spokojną - podobnie jak Wisielec z karty tarota, którązamierzał zostawić przy zwłokach Genevy Settle.Musiał być przekonany, że trafił Sachs, ponieważnie zwracał uwagi na miejsce, gdzie upadła, i skupił się na wyważaniu drzwi - jedynej drogiucieczki, jaka mu pozostała.Obejrzał się kilka razy, patrząc na odległe skrzyżowanie i policjantów,którzy ruszyli w jego stronę, ale posuwali się powoli, bo od czasu do czasu strzelał w ich stronę.Sachs przypuszczała, że jemu też wkrótce skończy się amunicja.Chyba że.Boyd wyrzucił pusty magazynek i włożył nowy.Przeładował.No, tak.Sachs mogła zostać tam, gdzie była, i czekać, aż policjanci dotrą na miejsce, zanim ucieknie.Pomyślała jednak o ciemnowłosej kobiecie leżącej w kałuży krwi w bungalowie - która byćmoże już nie żyła.Pomyślała o porażonym prądem funkcjonariuszu, o zabitym wczoraj bibliotekarzu.Pomyślała o Pułaskim, o jego zmasakrowanej twarzy.A przede wszystkim pomyślała o biednejGenevie Settle, której grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, dopóki Boyd chodzi wolny po ulicach.Zaciskając dłoń na pustym rewolwerze, podjęła decyzję.Thompson Boyd jeszcze raz potężnie kopnął w drzwi sutereny.Zaczęły ustępować.Wejdzie dośrodka i.- Nie ruszaj się, Boyd.Rzuć broń.Mrugając w zaskoczeniu obolałymi oczami, Thompson odwrócił głowę.Opuścił stopę, którązamierzał znowu kopnąć w drzwi.A to co?Trzymając opuszczoną broń, wolno odwrócił głowę i popatrzył na nią.Zgadza się, tak jakprzypuszczał, to była kobieta, którą widział wczoraj przy oględzinach miejsca zbrodni w muzeum.Chodziła tam i z powrotem, tam i z powrotem, jak grzechotnik.Rude włosy, biały kombinezon.Którejwidok sprawił mu przyjemność i wzbudził podziw.Było co podziwiać, pomyślał.I niezle strzelała.Zdziwił się, że jeszcze żyje.Był prawie pewien, że przy ostatniej serii dostała.- Boyd, strzelę.Rzuć broń i połóż się na chodniku.Parę mocnych kopniaków powinno wystarczyć.Potem wymknie się na alejkę z drugiej strony.Amoże mieszkańcy sutereny będą mieli samochód.Mógłby wziąć kluczyki i postrzelić kogoś, zranić,odciągnąć policję.Uciec.Najpierw musiał jednak odpowiedzieć na pytanie: czy miała jeszcze amunicję?- Słyszysz mnie, Boyd?- A więc to ty.- Zmrużył piekące oczy.Dawno nie używał murine.- Tak myślałem.Zmarszczyła brwi.Nie wiedziała, co ma na myśli.Może się zastanawiała, gdzie ją widział, skądmógł ją znać.Boyd starał się nie poruszać.Musiał rozwiązać tę zagadkę.Zastrzelić ją czy nie? Jeśli jednakwykona choć pół kroku w jej stronę, a ona będzie miała amunicję, na pewno strzeli.Nie miałwątpliwości.Ta kobieta nie znała żadnej litości.Zabiją cię jednym pocałunkiem.Zastanawiał się.Miała sześciostrzałowego smitha & wessona kalibru.38.Strzeliła pięć razy.Thompson Boyd zawsze liczył strzały (wiedział, że sam ma w magazynku jeszcze osiem pocisków,plus czternaście w zapasowym).Zdążyła przeładować? A jeżeli nie, została jej jeszcze jedna kula?Niektórzy policjanci zostawiają pod kurkiem pustą komorę, żeby uchronić się przedprzypadkowym strzałem, gdyby rewolwer spadł na ziemię.Ona jednak najwyrazniej nie była aż takostrożną osobą.Za dobrze znała się na broni.Nigdy nie upuściłaby broni przypadkiem.Poza tym,jeżeli brała udział w akcji, zależało jej na każdym pocisku.Nie, na pewno nie należała do zbytprzezornych gliniarzy.- Boyd, ostrzegam ostatni raz!Ale z drugiej strony broń nie należy do niej, myślał.Wczoraj w muzeum miała na biodrzeglocka.Teraz też ma na pasku pustą kaburę glocka.Czyżby smittie był zapasową bronią? W dawnychczasach, gdy wszyscy gliniarze mieli sześciostrzałowce, czasem w kaburze na kostce nosili zapas.Ale dziś, mając do dyspozycji co najmniej dwunastostrzałowe automaty i dwa dodatkowe magazynki,zwykle nie zawracali sobie głowy drugą bronią.Nie, był gotów się założyć, że zgubiła automat albo komuś pożyczyła, biorąc w zamianrewolwer, co oznaczało, że prawdopodobnie nie miała amunicji, żeby przeładować.Pytanie drugie:czy osoba, od której pożyczyła broń, przestrzegała zasady pustej komory? Tego oczywiście nie mógłwiedzieć.Pozostawało więc pytanie, jaką osobą jest rudowłosa.Boyd pamiętał, jak w muzeum poruszałasię niczym grzechotnik.W korytarzu domu na Elizabeth Street wpadała do mieszkania, żeby gozłapać.I pomyślał o tym pościgu, dla którego nie zawahała się zostawić rannej w udo Jeanne,ryzykując, że dziewczyna umrze.Doszedł do wniosku, że blefuje.Gdyby został jej jeden pocisk, już by go zabiła.- Nie masz amunicji - oznajmił, unosząc pistolet.Skrzywiła się, opuszczając dłoń z rewolwerem.A więc miał rację.Powinien ją zabić? Nie,wystarczy zranić.Ale w co? Najlepiej w miejsce, gdzie rana będzie bolesna i grozna dla życia.Wrzask i dużo krwi przyciągają uwagę.Zauważył, że ostrożnie opiera się na jednej nodze, jak gdybynie chciała jej przeciążać.Strzeli w tę, w kolano.A kiedy upadnie, wpakuje jeszcze jeden pocisk wramię.I ucieknie.- A więc wygrałeś - powiedziała.- I co teraz? Jestem zakładniczką?O tym nie pomyślał.Zawahał się.Czy to ma sens? Czy mu w czymś pomoże? Zakładnicyprzynoszą zwykle więcej kłopotów niż pożytku.Nie, lepiej strzelić.Zaczął naciskać spust, a ona w geście kapitulacji rzuciła broń na chodnik.Zerknął na rewolwer, myśląc: coś tu nie tak.O co.Trzymała rewolwer w lewej ręce.A kabura była na prawym biodrze.Thompson spojrzał na nią ponownie i ze zdumieniem zobaczył błysk wirującego noża lecącegow kierunku jego twarzy.Cisnęła go prawą ręką, gdy on przez sekundę patrzył na rewolwer.Ostrze sprężynowca nie wbiło się w niego ani nawet go nie drasnęło - trafiła go tylko rękojeść,ale prosto w biedne oczy.Thompson uchylił się instynktownie, zasłaniając je ręką.Zanim zdążył sięcofnąć i wycelować, kobieta przyskoczyła do niego z kamieniem porwanym z ogródka.Poczułstraszliwy cios w skroń i krzyknął z bólu.Nacisnął spust i pistolet wypalił.Ale nie trafił i zanim zdążył wystrzelić drugi raz, kamieńuderzył go w prawą rękę, Broń poleciała na ziemię.Thompson zawył, chwytając się za zgruchotanepalce.Sądząc, że będzie chciała podnieść pistolet, próbował zablokować ją ciałem.Pistolet jej jednaknie interesował.Miała broń i innej nie potrzebowała; kamień trzasnął go w twarz.- Nie, nie.Próbował ją uderzyć, ale była wysoka i silna.Następny cios powalił go na kolana, potem nabok, gdy skulił się przed gradem ciosów.- Przestań, przestań! - krzyknął, ale w odpowiedzi poczuł kolejne uderzenie w policzek.Usłyszał jej wściekły skowyt.Zabiją cię.Co ona robi? - myślał w szoku.Przecież wygrała.Po co to robi, po co łamie przepisy?Dlaczego? To wbrew zasadom.jednym pocałunkiem.Kiedy chwilę pózniej nadbiegli funkcjonariusze z patrolu, tylko jeden złapał Thompsona Boydai skuł kajdankami.Drugi chwycił policjantkę za rękę i z trudem wyszarpnął jej z dłoni zakrwawionykamień.Choć ogłuszony bólem, Thompson słyszał, jak gliniarz powtarza:- Już dobrze, detektywie, już dobrze.Już go pani ma.Spokojnie.Już nigdzie nie ucieknie.Jużnigdzie nie ucieknie.Rozdział 33Błagam, błagam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]