[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stałem jak wmurowany, spoglądając na ten bałagan, aż do-tarło do mnie głośne tykanie.Wiszący na ścianie zegar z podobi-zną Pinokia nadal chodził, wymalowany na cyferblacie głupko-waty uśmieszek był dalej taki sam, a oczka miały tego samegodelikatnego zeza, co jednak w tej sytuacji podziałało na mniekrzepiąco.- Szkoda, że nie umiesz mówić - mruknąłem do niego.Podszedłem ostrożnie do biurka i schyliłem się, żeby pod-nieść krzesło, ale okazało się mokre, śmierdzące uryną.Zostawi-łem je tam, gdzie leżało.Skopiowane akta sprawy Lionela Byrdarównież walały się na podłodze, jak wszystko inne.Pozbierałemje do teczki, wróciłem do podziemnego garażu, wziąłem z samo-chodu aparat i zrobiłem fotograficzną dokumentację zdewasto-wanego biura na użytek firmy ubezpieczeniowej.Następniezadzwoniłem do Lou Poitrasa, który obiecał przysłać patrol poli-cji.Musiałem korzystać ze swojej komórki, bo podejrzewałem,że rozbita Myszka Miki jest zepsuta.Czekając na policję, zadzwoniłem do Joego Pike a.- Myślisz, że ma to związek z wczorajszymi telefoniczny-mi pogróżkami? - zapytał.- Wszystko na to wskazuje.- A może jednak ze sprawą Byrda?102- Trudno powiedzieć, ale nie to jest chyba najważniejsze.Odnalazłem wszystkie kopie akt, a sposób, w jaki zostały zrzu-cone na podłogę razem z innymi papierami, świadczy wyraznie,że nikt się nimi specjalnie nie interesował.Mam wrażenie, żenajważniejsze było rozcięcie obicia kanapy i wybicie szyb wdrzwiach balkonowych.Skłaniam się więc ku aktowi zwykłegowandalizmu.Nie wspomnę już o tym, że ktoś obsikał moje krze-sło.- Może chodziło o to, żeby szczegółowe przeszukanie biu-ra tylko upozorować na akt wandalizmu?- Niewykluczone.Pózniej sprawdzę dokładnie, czy nicze-go nie brakuje.- Chcesz, żebym do ciebie przyjechał?- To nic nie da.Policja jest już w drodze.- Więc może powinienem pojechać do twojego domu, że-byś miał pewność, że nikt nie nasika na twój tapczan.- To chyba niezły pomysł.Zadzwoniłem do agenta ubezpieczeniowego, a następnie dodozorcy, żeby go powiadomić o włamaniu i umówić się ze stola-rzem na naprawę drzwi.Oczywiście rozmowa zakończyła sięwzajemnymi wrzaskami.Kiedy po niej ochłonąłem, ruszyłem dobiur po drugiej stronie korytarza, by zapytać moich sąsiadów,czy nie słyszeli niczego podejrzanego.Jak można się było domy-ślić, nikt niczego nie słyszał, za to wszyscy chcieli zobaczyć wy-łamane drzwi mojego biura, zaprosiłem więc ich na korytarz.Wtrakcie zjawili się dwaj gliniarze z miejskiego patrolu, którzynajpierw spisali moje zeznania, a potem zaczęli sporządzać ra-port z miejsca zdarzenia.Kiedy już kończyli swój opis, jedna zpracownic agencji ubezpieczeniowej zdradziła w przypływieszczerości, że poprzedniego wieczoru pracowała do wpół dodziewiątej, a więc sprawca włamania musiał się tu zjawić jeszczepózniej.Dowódca patrolu, starszy sierżant Bristo, przykazał:103- Jeśli pracuje pani do tak pózna, proszę koniecznie za-mykać drzwi na zasuwkę.Poklepała dłonią torebkę.- Proszę nie myśleć, że przesiaduję tu całkiem bezbronna.Bristo nie odpowiedział.Teraz wszyscy się zabezpieczają.Kiedy policjanci odjechali, a kobieta z sąsiedniego biura wró-ciła do siebie, wziąłem z łazienki na końcu korytarza pojemnik zmydłem w płynie oraz rolkę papierowych ręczników i zacząłemod zmycia sików z mojego krzesła.Pózniej pozgarniałem papieryi materiały biurowe z podłogi na kanapę, żebym mógł się swo-bodnie poruszać, i wziąłem się do pracy.Doszedłem do wniosku,że jeśli dopuszczę, by taki drobiazg jak zdemolowane biurozmarnował mi dzień, to jutro wezmę sobie wolne z powodupryszcza na nosie.Trzy minuty pózniej rozmawiałem już z ciotką AngelaTomaso, panią Candy Lopez.Wyjaśniłem, co mnie łączy z jejsiostrzeńcem, i podkreśliłem, że muszę się z nim pilnie skontak-tować.- Proszę mi podyktować pańskie nazwisko i numer tele-fonu - odparła.- Przekażę mu, że pan dzwonił.- Byłoby o wiele szybciej, gdybym mógł do niego zadzwo-nić bezpośrednio.- Może i byłoby szybciej, ale nie podam panu jego nume-ru.Bo nie znam pana.Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan ja-kimś wariatem?Nie umiałem na to odpowiedzieć.- I proszę przekazać temu idiocie, który dzwonił wczorajwieczorem, a dzisiaj podał panu mój numer bez mojej zgody -dodała z naciskiem - że postawił mnie w kłopotliwej sytuacji, bodopuścił, żeby kompletnie nieznana mi osoba zakłócała mójspokój i moją prywatność.Ktoś, kto bez wahania podaje numerytelefonów obcym ludziom, równie dobrze mógłby je wypisywaćna ścianach w publicznych toaletach.104- Proszę wybaczyć, pani Lopez.Na pewno nie zakłócał-bym pani spokoju i prywatności, gdyby nie chodziło o bardzoważną sprawę.Przed trzema laty Angel był świadkiem w poli-cyjnym śledztwie dotyczącym zabójstwa, a obecnie pojawiły siędowody sprzeczne z jego zeznaniami.- Rozumiem.Przekażę mu to, kiedy będę z nim rozma-wiała.- Czy przekazała mu już pani, że dzwonił Jack Eisley?- Zostawiłam wiadomość na automatycznej sekretarce.Trudno go złapać, ciągle włącza się tylko ten piekielny automat.Na pewno jest bardzo zajęty i bierze udział w próbnych przesłu-chaniach do wielu ról.Powiedziała o próbnych przesłuchaniach takim tonem,jakby deklamowała klasyczną poezję.- Mam więc rozumieć, że Angel wrócił do Los Angeles?- Oczywiście.Nawiasem mówiąc, nie posługuje się jużimieniem Angel.Teraz każe do siebie mówić Andy.To imię padło bez cienia hiszpańskiego akcentu, jakby chcia-ła zasugerować, że wszystkie angielskie imiona brzmią dla niejwulgarnie.- Słucham?- Angel Tomaso wydawał mu się nazbyt etniczny.Dlategoprzybrał pseudonim Andy Thom.Jak gdyby wszyscy producenciw Hollywood tylko czekali na tego jednego, niezastąpionegoAndy'ego Thoma!Ledwie się powstrzymałem, by nie dodać, że imię Angel mia-ło też zanadto artystyczne brzmienie w jego rodzinnym mieście.- Proszę do niego zadzwonić jak najszybciej - dodałem.-Na pewno będzie pamiętał moje nazwisko.Proszę mu powie-dzieć, że chcę z nim porozmawiać w najbliższym dogodnym dlaniego terminie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]