[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógłstamtąd obserwować ruchy nieprzyjaciela.Działo przesłoniła chmura dymu.Uderzenie serca pózniej rozległ się potężny hukeksplodującego prochu.Sharpe starał się wypatrzeć pocisk w powietrzu, lecz dostrzegł tylkopozostawioną przez niego smugę dymu.Nad jego głową przetoczył się grzmot.Pręgaprochowych wyziewów zamajaczyła parę metrów ponad szczerbatą krawędzią czatowni.18Jaszcz - ciągniony za przodkiem wózek na amunicję, w czasach napoleońskich często z wiekiemobitym miedzią (przyp.tłum.). %7łołnierze wypuścili długo wstrzymywane powietrze, gdy granat rozprysł się z ogłuszającymtrzaskiem gdzieś ponad południowym stokiem.- Zostawili za długi lont - zauważył Harper.- Następnym razem przytną krócej - posępnie dorzucił Tounge.Daniel Hagman, pobladły, z zamkniętymi oczyma, siedział w kucki za murempółnocnego szańca.Vincente i większość jego ludzi korzystali z osłony wyrastającej zezbocza skały wielkości domu, nieco poniżej szczytu.Nie groziło im bezpośrednie uderzenie,ale odbity od ściany baszty rykoszet mógł wpaść prosto między nich.Sharpe starał się o tymnie myśleć.Zrobił, co się dało, by wszyscy znalezli solidne schronienie, jednak zapewnienieim całkowitego bezpieczeństwa nie leżało w jego mocy.Czekali.- No dalej, strzelajcie - ponaglał rozdrażniony Harris.Harper przeżegnał się.Richard,wyjrzawszy przez wyrwę w murze, dostrzegł niosącego lontownicę działonowego.Nie ostrzegał żołnierzy, którzy wiedzieli, czym grozi im każda kolejna eksplozja.Lustrował zbocze, by przekonać się, kiedy francuska piechota ruszy do ataku.Taki biegzdarzeń wydawał mu się nieuchronny.Spodziewał się, że zaraz po wystrzale, gdy on i jegoludzie będą kryli głowy, Francuzi przypuszczą szturm, lecz nie dostrzegł żadnych oznakprzygotowań do ofensywy.Dragoni nie zmienili swych pozycji.Nigdzie nie było śladuniebieskich kurtek, jeśli nie liczyć żołnierzy zajętych przygotowaniami haubicy do kolejnegostrzału.Płaskim łukiem nadlatywał pocisk za pociskiem.Po pierwszym, przeniesionym strzalelonty były przycinane do właściwej długości.Granaty uderzały w skały, bądz upadały międzynimi i eksplodowały z nieubłaganą regularnością.Po każdym wybuchu odłamki rozgrzanegometalu gwizdały i trzaskały, uderzając w kamienie.Francuzi najwyrazniej nie zdawali sobiesprawy, jak skutecznie skały i szańce chroniły mężczyzn na wzgórzu.Nad szczytem unosiłasię chmura gryzącego dymu.Prochowe kłęby otulały pokryte porostami ściany baszty iokoliczne skały, po czym wędrowały nieśpiesznie na zachód.Pomimo gęstego ostrzałuartyleryjskiego jak dotąd nikt nie odniósł ciężkich ran.Tylko jeden z żołnierzy Vincentegomiał rozdarte przez odprysk stali ramię.Mimo to wszystkich niezmiernie męczyło ciągłenapięcie.Mężczyzni siedzieli skuleni, licząc regularne, oddawane mniej więcej co minutęstrzały.Każda sekunda niepewności ciągnęła się niemiłosiernie.Nikt się nie odzywał.Najpierw grzmot na dole, potem głuche uderzenie pocisku, rozdzierająca powietrze eksplozjaładunku i potępieńczy jęk rozbryzgujących się w powietrzu fragmentów żelaznej skorupy.Jeden z granatów nie wybuchł i wszyscy nasłuchiwali w nieoczekiwanej ciszy, wstrzymującoddech, aż wreszcie zdali sobie sprawę, że tym razem zawiódł lont. - Ile zostało im jeszcze tych cholernych pocisków? - zapytał Harper po kwadransienieustannego, dzwoniącego im w uszach grzmotu, huku i wizgu.Nikt nie znał odpowiedzi.Sharpe pamiętał mgliście, że brytyjska sześciofuntowaarmata była wyposażona w zapas stu ładunków, przewożonych w przodku, jaszczu iskrzyniach nad osią, lecz nie miał pewności, czy Francuzi nie stosują odmiennej praktyki,więc także zachował milczenie.Wykorzystując przerwy między strzałami, na raty zszedł dopółnocnego szańca, po czym obszedł dookoła wierzchołek wzgórza, przyglądając się uważniewszystkim stokom, lecz nic nie wskazywało na to, by Francuzi gotowali się do ataku.Gdy wrócił do wnętrza baszty, Hagman wyciągał z kieszeni niewielki flet, którywłasnoręcznie wystrugał podczas dłużących mu się dni rekonwalescencji.Grajek wydobywałz drewnianego instrumentu dzwięczne trele, które wplatał między strzępki znanych melodii.Urywki muzyki miały w sobie radość ptasiego śpiewu.Ilekroć przebrzmiał wstrząsającyścianami baszty huk eksplozji i trzask tłukących o kamień odłamków, powracał ptasi śpiewfletu.- Zawsze chciałem nauczyć się grać na flecie - powiedział Sharpe, nie kierując swychsłów do nikogo konkretnego.- Skrzypce - rzekł z nostalgią Harris.- Ja marzyłem o skrzypcach.- To o wiele trudniejszy instrument - stwierdził Harper.- Jeśli nie wiesz, jak na nimgrać, tylko skrzypisz.Ktoś zajęczał, imitując nieudolną grę na skrzypcach i wywołując tym śmiech Harpera.Sharpe w myślach odliczał sekundy, wyobrażając sobie, jak Francuzi pchają haubicę zpowrotem na miejsce, potem wsuwają do lufy mokry mop, podczas gdy działonowy trzymakciuk na otworze zapałowym, by zapobiec przypadkowej eksplozji drobinek prochu.Upewniwszy się, że wszystkie resztki w lufie zostały ugaszone, ładowniczy wsuwają do niejworki z prochem, potem przybijają sześciocalowy pocisk ze starannie przyciętym lontem,wystającym z drewnianego szpuntu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •