[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można by pomyśleć, że serce jest nimi zawsze wezbrane, tak wielką ulgę przynoszą, gdy płyną swobodnie.Chwila ta trwała krótko.Ale nawet podczas wymiany tych paru słów Gondi nie przestawał ciągnąć ich za płaszcze, powtarzając:— Na koń, panowie, na koń! Dalibóg, jeszcze będziecie mieli czas się całować, jeżeli jesteście tacy tkliwi, ale teraz nie dajcie się zaaresztować! Pomyślmy o tym, żeby jak najprędzej zakończyć sprawę z naszymi przyjaciółmi, którzy właśnie nadjeżdżają.Jesteśmy w paskudnej sytuacji, mając przed sobą tych trzech kawalerów, nie opodal patrol strzelców, a Hiszpanów tam na górze.Musimy stawić czoło na trzy fronty.Nie skończył mówić, gdy pan de Launay, znajdujący się o jakieś sześćdziesiąt kroków wraz ze swymi sekundantami, wybranymi raczej spośród własnych przyjaciół niż spośród zwolenników kardynała, puścił konia „małym galopem" według terminologii maneżu i przestrzegając z całą precyzją otrzymanych tam pouczeń, podjechał bez najmniejszej niechęci do swych młodych adwersarzy i skłonił się im z powagą.— Mości panowie, sądzę, że dobrze uczynimy, szybko wybierając miejsce i zajmując stanowiska, gdyż mówi się o frontalnym ataku na nieprzyjaciela, muszę więc być na posterunku.— Jesteśmy gotowi — odparł Cinq-Mars.— A co do tego, kto kogo ma wybrać, to chętnie stanąłbym przeciwko waszmo-ści, gdyż bynajmniej nie zapomniałem marszałka de Bassompierre i lasku Chaumont.Znasz pan ponadto moje zdanie o twej bezczelnej wizycie u mojej matki.— Młody jesteś, acan.Wobec pani d'Effiat spełniłem obowiązek światowca, wobec marszałka — obowiązki kapitana gwardii, tutaj — obowiązek szlachcica wobec wielebnego księdza, który mnie wyzwał, a następnie będę miał zaszczyt stanąć wobec waszmości.— Zgoda — odezwał się ksiądz już z konia.Odmierzono sześćdziesiąt kroków na łące — była to zresztą cała jej długość.Księdza de Gondi ustawiono pomiędzy de Thou i jego przyjacielem, który stał najbliżej muru, gdzie dwóch hiszpańskich oficerów i z dwudziestu żołnierzy ulokowało się jak na balkonie, ażeby gapić się na pojedynek sześciu Francuzów — widowisko dość zresztą częste.Okazywali taką samą radość jak podczas walki byków, a twarze ich w śmiechu przybierały dziki i ponury wyraz — dziedzictwo krwi arabskiej.Na znak dany przez Gondiego sześć wierzchowców ruszyło galopem i spotkało się, nie zawadzając o siebie, pośrodku wyznaczonego placu.W tej chwili rozległo się nieomal równocześnie sześć strzałów z pistoletów i przeciwników okrył gęsty dym.Gdy się rozproszył, z sześciu jeźdźców i sześciu wierzchowców pozostało tylko trzech ludzi i trzy konie w nienaruszonym stanie.Cinq-Mars z konia podawał rękę swemu przeciwnikowi, tak samo spokojnemu jak on.Na drugim końcu de Thou zbliżył się do swego przeciwnika, pod którym zabiłwierzchowca, i pomagał mu się dźwignąć.Co zaś do księdza Gondi i de Launaya — nie widać było ani jednego, ani drugiego.Cinq-Mars, rozglądając się za nimi z niepokojem, zauważył na przedzie harcującego księżowskiego konia.Ciągnął on za sobą przyszłego kardynała, któremu noga uwięzła w strzemieniu i który klął tak, jak gdyby przez całe życie nie uczył się niczego innego poza mową żołnierską.Nos i ręce miałpowalane krwią wskutek upadku i czepiania się trawy i ze złością patrzył, jak jego koń, którego niechcący łaskotał stopą w bok, zbliża się do fosy napełnionej wodą.Na szczęście Cinq-Mars skoczył pomiędzy brzeg bajora a konia, chwycił go za cugle i zatrzymał w miejscu.— No i cóż, drogi księże, widzę, że nie jesteś ciężko ranny, gdyż przemawiasz z niezwykłą energią!— Do diaska! — wrzeszczał de Gondi ocierając oczy zasypane ziemią.— Ażeby strzelić temu olbrzymowi w twarz, musiałem przecież podać się nieco do przodu i unieść w strzemionach.Dlatego straciłem równowagę.Ale myślę, że on też zleciał na łeb!— Nie mylisz się wcale, wielebny księże — powiedziałnadchodzący de Thou.— Oto jego wierzchowiec pływa w fosie wraz ze swym panem, który dostał w głowę.Musimy pomyśleć o ucieczce.— O ucieczce? To będzie dość trudne — odezwał się przeciwnik Cinq-Marsa.— Słyszę właśnie strzał armatni, hasło do natarcia.Nie przypuszczałem, że dadzą je tak wcześnie.Jeśli zawrócimy, natkniemy się na Szwajcarów i lancknechtów, którzy walczą na tym odcinku.— Pan de Fontrailles ma rację — powidział de Thou.— Ale jeżeli nie zawrócimy, będziemy mieli do czynienia z Hiszpanami, którzy już chwytają za broń, a ich kule zagwiżdżą nam niebawem koło uszu.— No to naradźmy się — odezwał się Gondi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]