[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A w podle rzeźników, jako te braty rodzone, stali piekarze i na podesłanej grubo słomie, na wozach, na stolach, w koszach i gdzie się dało, leżały góry bochnów wielkich jak koła, placków żółtych, bułek, kukiełek.Gdzie zaś i kto przeliczy, i spamięta te wszystkie kramy i to, co w nich sprzedawali?.Były z zabawkami i takie z piernikami, gdzie z ciasta lepione były zwierze różne, a serca, a żołnierze i cudaki takie, że i nie rozeznać bele komu; były takie, gdzie kalendarze, gdzie książki nabożne, gdzie historie o zbójach i srogich Magielonach przedawali i lementarze też; były i takie, gdzie piszczałki, organki i gliniane kuraski, i jensze muzyckie rzeczy, w które juchy żółtki la zachęty grali, że taki jazgot się czynił, że i wytrzymać trudno było — bo ci tu kurasek piszczy, tam trąbka potrębuje, gdzie z piszczałek przebieraną nutę wyciągają, tam ci znowu skrzypki piskają, a owdzie bęben pobekuje stękający — jaże we łbie łupało od wrzasku.Zaś w pośrodku rynku dookoła drzew rozciągali się bednarze, blacharze i garncarze, porozstawiali tyle misek i garnków, że ledwie przejść można było, a za nimi stolarze; łóżka i skrzynie malowane, i szafy, i półki, i stoły aże grały tymi farbami, że oczy trza było mrużyć.A wszędy, na wozach, pod ścianami, wzdłuż rynsztoków, gdzie ino miejsca było, rozsiadły się kobiety sprzedające; która cebule we wiankach albo i we workach; która z płótnami swojej roboty i wełniakami; która z jajkami a serkami, a grzybami, a masłem w osełkach, poobwijanych w szmatki; inna znów zasię ziemniaki, to gąsków parę, to wypierzoną kurę, to len pięknie wyczesany albo i motki przędzy miała; a każda siedziała przy swoim i poredzały se godnie, jak to zwyczajnie na jarmarkach bywa, a trafił się kupiec, to sprzedawały wolno, spokojnie, bez gorącości, po gospodarsku, nie tak, jako te Żydy, co wykrzykują, handryczą i ciskają się kiej głupie.Gdzieniegdzie zaś pomiędzy wozami i kramami kurzyło się z blaszanych kominków — tam sprzedawali gorącą herbatę — a i insze jadło, jako to: kiełbasę prażoną, kapustę, barszcz z ziemniakami też mieli.I dziadów zlazło się ze wszystkich stron co niemiara: ślepych, kulawych, niemych i zgoła bez rąk i nóg, tyla jak na odpuście jakim.Wygrywali na skrzypicach pieśnie pobożne, drugie śpiewali pobrzękując w miseczki, a wszystkie spod wozów, spod ścian i prosto z błocka żebrali lękliwie i wypraszali sobie ten grosik jakiś abo jensze wspomożenie.Przejrzał to wszystko Boryna, podziwował się nad niejednym, pogwarzył coś niecoś ze znajomkami i dopchał się wreszcie na targowisko świńskie, za klasztor, na ogromny piaszczysty plac, z rzadka ino obsadzony domami, gdzie pod samym murem klasztoru, zza którego wychylały się ogromne dęby, pełne jeszcze żółtych liści, kupiło się dosyć ludzi, wozów i leżały całe zagony świń spędzonych na sprzedaż.Rychło odnalazł Hankę z Józką, bo zaraz z krają były.— Sprzedajeta, co?— Hale, już tu targowali rzeźnicy maciorę, ale mało dają.— Świnie drogie?— Bogać tam drogie, spędzili tyla, że nie wiada, kto to rozkupi.— Są ludzie z Lipiec?— O, hań tam mają prosięta Kłęby, a i Szymek Dominików stoi przy wieprzku.— Uwińta się rychło, to se ździebko popatrzycie na jarmark.— Już też i ckno tak siedzieć.— Wiele dają za maciorę?— Trzydzieści papierków, powiadają, że niedopasiona, bo ino w gnatach gruba, a nie w słoninie.— Ocyganiają, jak ino mogą.ale, ma ci słoninę na jakie cztery palce.— rzekł, omacawszy maciorze grzbiet i boki.— Wieprzak chudy na bokach, ale portki ma niezgorsze na szynki — dodał spędziwszy go z mokrego piasku, w którym do pół boków leżał zanurzony.— Za trzydzieści pięć sprzedajcie, zajrzę do Antka ino i zaraz do was przylecę.Jeść wam się nie chce?.— Pojadłyśmy już chleba.— Kupię wam i kiełbasy, ino sprzedajcie, a dobrze.— Tatulu, a nie zabaczcie[58] o chustce, coście to jeszcze na zwiesne obiecali.Boryna sięgnął za pazuchę, ale się wstrzymał, jakby go coś tknęło, bo tylko machnął ręką i rzekł odchodząc:— Kupię ci, Józia, kupię.— i aż w dyrdy ruszył, bo dojrzał twarz Jagny między wozami, ale nim doszedł, sczezła gdzieś do cna, jakby się w ziemię zapadła; jął więc odszukiwać Antka; niełacno to było, bo w tej uliczce, prowadzącej z targowiska na rynek, stał wóz przy wozie, i to w rzędów parę, że środkiem i z trudem niemałym a baczeniem można było przejechać, ale wnet się na niego natknął.Antek siedział na workach i smagał batem żydowskie kury, co się stadami uwijały koło kobiałek, z których jadły konie, a półgębkiem odpowiadał kupcom:— Powiedziałem siedem, to powiedziałem.— Sześć i pół daję, więcej nie można, pszenica ze śniedzią.— Jak ci, parchu, lunę przez ten pysk paskudny, to ci wnet ześniedzieje.Ale, pszenica czysta jak złoto.— Może być, ale wilgotna.Kupię na miarę i po sześć rubli i pięć złotych.— Kupisz na wagę i po siedem, rzekłem!— Co się gospodarz gniewa! Kupię nie kupię, a potargować można.— A targuj się, kiej ci pyska nie szkoda.— I nie zwracał już uwagi na Żydów, którzy rozwiązywali worki po kolei i oglądali pszenicę.— Antek, pójdę ino do pisarza i w to oczymgnienie przyjdę do cie.— Co? Na dwór skargę podajecie?— A bez kogo to padła moja graniasta?— Dużo ta wskóracie!— Swojego darować nie daruję.— I.borowego przyprzeć gdzie w boru do chojaka, sprać czym twardym, żeby mu aż żebra zapiszczały — zaraz byłaby sprawiedliwość.— Borowy? Juści, że mu się to należy, ale dworowi też — rzekł twardo.— Dajcie mi złotówkę.— Na co ci?— Gorzałki bym się napił i przegryzł co.— Nie masz to swoich?.cięgiem ino w ojcowe garść uważasz.Antek odwrócił się gwałtownie i jął pogwizdywać ze złości, a stary, chociaż z żalem i markotnością, wysupłał złotówkę i dał.— Żyw wszystkich swoją krwawicą.— myślał i spiesznie się przeciskał do ogromnego, narożnego szynku, gdzie było już sporo ludzi pożywiających się; w alkierzu od podwórza mieszkał pisarz.Właśnie siedział pod oknem przy stole z cygarem w zębach, w koszuli był tylko, nie umyty i rozczochrany; jakaś kobieta spała na sienniku w kącie, przykryta paltem.— Siadajcie, panie gospodarzu! — zrzucił ze stołka obłocone ubranie i podsunął Borynie, któren zaraz opowiedział dokumentnie całą sprawę.— Wasza wygrana, jak amen w pacierzu.Jeszcze by! Krowa zdechła i chłopak choruje z przestrachu! Dobra nasza! — zatarł ręce i szukał papieru na stole.— Hale.kiej zdrowy chłopak.— Nic nie szkodzi, mógł zachorować.Bił go przecież.— Nie, bił ino chłopaka sąsiadów.— Szkoda, to by było jeszcze lepsze.Ale to się jakoś zesztukuje, tak że będzie i choroba z pobicia, i zdechła krowa.Niech dwór płaci.— Juści, o nic nie idzie, ino o sprawiedliwość.— Zaraz się napisze skargę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]