[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gryzę go w rękę, usiłując za wszelką cenę wysunąć nogi poza brzeg beczki, ale uderza mniemocno w skroń.Oszołomiona, zwisam bezwładnie w jego ramionach.Wpycha mi nogi do beczki,pózniej kolanem dociska kark.Chwytam się żelaznej krawędzi, lecz wali mnie pięścią po palcach,odgina je z całej siły, aż muszę ją puścić.Stękając z wysiłku, sięga po coś, a po chwili przyciskami głowę pokrywą beczki, napierając na nią całym swoim ciężarem.Krzyczę głośno, histerycznie,lecz mój głos jest stłumiony.Pięścią wbija pokrywę na beczkę.Między nią a moją głową pozostaje zaledwie kilka centymetrów powietrza.Ze wszystkichstron otacza mnie żelazna blacha.Kolana mam tuż pod brodą, nie mogę się poruszyć, nie mogęoddychać.Beczka się przechyla.Ląduję na boku.Przestaję krzyczeć, próbując się zorientować, co onrobi.Zaczyna toczyć beczkę, czuję, że spadam.Ląduję z hukiem, obijając się boleśnie o jejściany.Nie mogę złapać oddechu.Przez kilka sekund panuje cisza.Wreszcie łapię trochę powietrza i znów zaczynam krzyczećwniebogłosy, ale nikt nie przychodzi.Jestem zgrzana i spocona.Pot spływa mi po twarzy.Ciężkodyszę.Kiedy rozlega się łomot, uświadamiam sobie, że to ziemia zrzucana na beczkę.Krzyczę: Proszę! Nie! Wypuść mnie, proszę!Więcej ziemi z hukiem spada na beczkę.Przeciskam jedną rękę koło ucha i zaczynamnapierać na pokrywę, lecz ani drgnie.%7łar zwala się na mnie niczym ciężki koc, a gardło ściskami się przy każdym oddechu.Zapieram się paznokciami o gładką powierzchnię blachy, żeby sięprzekręcić, lecz wysiłek sprawia, że powietrze staje się jeszcze cięższe, niezdatne do oddychania.Zalewam się łzami, usiłując zaczerpnąć tchu.Dociera do mnie chrapliwy bulgot z własnegogardła, odgłosy kolejnych porcji ziemi lądujących na beczce.Wreszcie zapada cisza.Pojękujęsłabo, zanosząc się urywanym szlochem.Kolejny łoskot jest miękki, jakby ktoś wskoczył do wykopu. Proszę! Wypuść mnie, proszę! mamroczę jak obłąkana, zalewając się łzami.Dolatuje mnie głos Aarona: Jesteś gotowa poddać się wyrokom Zwiatła? Tak, tak! Jestem gotowa!Znów cisza.Wreszcie: Nie wierzę ci.Następna porcja ziemi z hukiem ląduje na beczce.Potem jeszcze jedna.I kolejna.Krzyczę,wydaję z siebie histeryczny, przenikliwy pisk, aż znowu brakuje mi tchu, popadamw hiperwentylację, łzy i smarki rozmazują mi się na twarzy.W końcu przestaje mnie zakopywać i woła z góry, lecz jego głos dociera do mnie stłumionyprzez warstwę ziemi i blachę beczki: Czy chcesz zostać uwolniona od swojego strachu, Nadine? Tak! szlocham. Tak! Proszę! Zrobię wszystko, co zechcesz.Pauza.Chyba jednak mnie wypuści.Całe moje ciało przenika olbrzymia ulga.Ale zaraz dalsze porcje ziemi zaczynają spadać z hukiem.Szybko tracę rachubę, nie wiem,czy jestem już zagrzebana w ziemi, ale odgłosy cichną coraz bardziej.Sikam ze strachu podsiebie.Myślę o matce, o Robbiem i ojcu.Wkrótce umrę.Zamykam oczy, powtarzając w myślachjak zaklęcie: proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę.Hałasy milkną.Otacza mnie głucha cisza.Odszedł? Kręci mi się w głowie, jestemrozdygotana od płaczu i przerażenia.Mijają sekundy.Mam już pewność, że sobie poszedł.Niewytrzymam dłużej.Próbuję złapać oddech, ale brakuje mi powietrza.Wreszcie inny dzwięk, bliżej mnie, stłumione szurnięcie na powierzchni beczki.Zamieniamsię w słuch.Następne.I jeszcze jedno.Rytmiczne.Zdaję sobie sprawę, że chyba zgarnia ziemięz beczki.Przypływ nadziei, ale zarazem strachu.Może to jedynie kolejna gra? Znów zaczynamnapierać na pokrywę, ostatkiem tchu błagając: Proszę.Nie chcę umierać.Wreszcie metaliczne uderzenie o blachę, podważenie łopatą pokrywy.Mrugam szybko,oślepiona, krztusząc się i spazmatycznie łapiąc powietrze.Widzę tylko niewyrazny zarys Aaronaw smudze światła wpadającego przez uchylone wieko.Pochyla się, wyciąga mnie z beczki, stawiana nogi, ale jestem zdezorientowana i osłabiona, padam na ziemię.Kuca przede mną, łapie za włosy z tyłu głowy, obraca twarzą do siebie i patrzy mi w oczy. Nie dasz rady uciec przede mną, Nadine.Jesteśmy teraz rodziną.Wargi mam spierzchnięte, język obrzmiały, z trudem dobywając głos przez gardło obolałe odkrzyku, mamroczę chrapliwie: Przepraszam.Przepraszam.Nie rób mi krzywdy, proszę.Jego palce zaciskają się mocniej na moim karku.Pochyla się niżej, śmierdzący potem.Chybachce coś powiedzieć.Ale z oddali dolatuje już chóralny śpiew pozostałych członków komunywracających ze spaceru.Otwieram usta do krzyku.Bije mnie po twarzy, aż głowa odskakuje mi do tyłu, walę nią o krawędz beczki, znów tracącświadomość.Zakrywa mi usta dłonią z taką siłą, że kaleczy mi wargi o zęby. Jeśli powiesz o tym komuś, zrobię to jeszcze raz, ale wtedy już cię nie wypuszczę.Mocniej przyciska dłoń.Czuję w ustach smak krwi.Mówi: Pogrzebię cię żywcem.Rozumiesz?Kiwam głową, przerażona. Zaczekaj kilka minut, potem idz nad rzekę i umyj się dodaje.Pochyla się jeszcze niżeji tuż nad uchem powtarza niewyraznie, jakby mówił gdzieś z oddali: Pamiętaj, jeśli szepnieszkomuś choć słówko, następnym razem zostawię cię, żebyś umarła.Podnosi mnie z ziemi i rzuca na podłogę spiżarni.Wyskakuje z dziury i znika w pośpiechu.Po kilku chwilach zbieram się na odwagę, chwiejnym krokiem wychodzę ze stodoły,przekradam się nad rzekę i zatrzymuję dopiero nad ostatnim zakolem, gdzie nikt już nieprzychodzi się kąpać.Zapłakana i roztrzęsiona, obmywam się w lodowatej wodzie.Płuczę teżubrania, po czym rozkładam je w słońcu na kamieniach, żeby wyschły, a sama naga, poobijana,kulę się na piasku, schowana za wielkim głazem, i w gorących promieniach słońca zasypiam. Gdy po kilku godzinach wracam do komuny, matka pyta, gdzie byłam.Odpowiadam, że nadrzeką.A wargę rozcięłam sobie o kamień.Nie pamiętam niczego więcej.Zmusiłam się do odpoczynku, żeby uregulować oddech.Byłam przerażona, nogi mi siętrzęsły, ale musiałam oddzielić od siebie poszczególne chwile, przeanalizować sytuację i krok pokroku poszukać rozwiązania.Wez kilka głębokich oddechów.Zdołasz się stąd wydostać, jeślitylko zachowasz spokój.Aaron nie zamierzał po mnie wrócić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]