[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inni, jak mój przyjaciel Nicky, piją bukiet wina, czerpiąc z niegoosobliwą przyjemność.- Dzięki, psze pana - powiedziała nieboszczka.- Prawdziwy z pana skarb.- Uważaj na siebie - odparłem, zapewne co najmniej miesiąc za pózno, i ruszyłemniezbyt radośnie w dalszą drogę.Pen nie tylko jeszcze nie spała, ale krążyła poza domem i, kipiąc ze złości, sprawdzałagrządki kwiatowe pod parterowymi oknami.- Popatrz tylko - rzekła, gdy się zbliżyłem, zupełnie jakbyśmy nigdy nie przerywalirozmowy.- Zasadziłam te tulipany zaledwie wczoraj wieczorem, a coś je zdeptało.Niczegonie można ochronić.Zupełnie niczego.W tym momencie ucieszyłem się z zupełnie zwyczajnego tematu rozmowy.- Mogłabyś usypać dokoła krąg soli - podsunąłem.- To właśnie robił mój tato, bypowstrzymać koty przed szczaniem nam do piwnicy z węglem.Pen głośno wypuściła powietrze.Nie znosi, kiedy zacieram kruchą granicę międzyludową magią a bzdetami.- Poważnie? - dodałem.- Stoisz w ogrodzie w środku nocy, bo coś połamało citulipany?Spojrzała na mnie i pokręciła głową.- Nie - przyznała.- Rysuję dodatkowe blokady.- Pokazała mi kawałek białej kredy wdłoni.- Te na drzwiach i oknach nie wystarczą?- Jak dotąd wystarczały.Teraz.sama nie wiem.To dziwne, Fix.Mamy ciepłą noc,prawda?- I to bardzo.- A jednak nie mogę przestać się trząść, wszystko wydaje się nie takie jak trzeba.Jesttak odkąd.Nie musiała kończyć.Wedle niewypowiedzianej umowy, wszystkie niedopowiedzianezdania mogły odnosić się do nocy ucieczki Asmodeusza.Być może chciała dodać coś jeszczena temat swoich odczuć, lecz w tym momencie znalazłem się w plamie światła padającego zotwartych drzwi.Pen sapnęła głośno, patrząc na moją sfatygowaną twarz.- O mój Boże.- W jej głosie dzwięczały wstrząs i współczucie.- Co się stało? Nie stójtak, durniu, chodz do środka, niech ci opatrzę te skaleczenia.Pchnęła mnie w stronę domu, pozostawiając ślady kredy na rękawie płaszcza.- Biłem się - oznajmiłem, stawiając opór tylko dla utrzymania pozorów.- Z czym? Kombajnem?Zawahałem się.Wcześniej czy pózniej będę musiał powiedzieć Pen o tym, co sięzdarzyło, lecz, biorąc pod uwagę jej nastrój, gdybym uczynił to w tym momencie,zagwarantowałbym jej nieprzespaną noc.- To tylko kłótnia, która wyrwała się spod kontroli.- Na miejscu zbrodni Coldwooda? - Pen nie wydawała się przekonana.- No cóż, część zieloniutkich jak szczypiorek na wiosnę konstabli wciąż musi siędotrzeć.Nie naciskała, ponieważ jednak wiedziała, że kłamię, zrezygnowała z propozycjiopatrunku.Zamiast tego wręczyła mi żółtą karteczkę.Widniały na niej słowa:Sue Book, 10.30.Oddzwoń jeszcze dzisiaj, jeśli możesz.Nie mogłem.Nie teraz.Owszem, Sue dzieli łoże z seksdemonem, ale jest takżeskromną, nieśmiałą bibliotekarką i jak większość przeciętnych, przyzwoitych ludzi, pracujeod dziewiątej do piątej.Gdybym zadzwonił o trzeciej nad ranem i wyrwał ją ze snu, miałbymdo czynienia z ostrym językiem Juliet.A choć nie brzmi to tak zle, język Juliet jest w stanieprzeciąć stalową płytę.- Brzmiała, jakby płakała - powiedziała Pen.Kruk Arthur sfrunął z poręczy i zajął swe stałe miejsce na jej lewym ramieniu.Sue? Płakała? To niepokojące.- Ktoś jeszcze? - spytałem.Pen pokręciła głową.- W takim razie położę się.No, chyba że chcesz przygotować jeszcze trochę znakówochronnych.Mogę się tym zająć, daj mi tylko drugi kawałek kredy.Pen parsknęła.- Jakbym ufała twoim zaklęciom.Wiem, że moje działają.O twoich wiadomo mitylko, że z pewnością roiłoby się w nich od błędów.Dobranoc, Fix.Jej życzenie niezupełnie się sprawdziło.Długi czas nie mogłem zasnąć.Noc byłagorąca jak palenisko, a łaknienie wódki wciąż wywoływało mdłości w żołądku i mrowienie wnerwach.Kiedy w końcu zasnąłem, dręczyły mnie niepowiązane ze sobą chaotyczne sny.Piesdrapiący suche, stare ogrodzenie; rzeznik ostrzący wielki nóż o skórzany pasek i od czasu doczasu przypadkowo kaleczący sobie ręce jego szpikulcem; stary gramofon, grający samotniew ciemnym, pustym pokoju: z tuby wydobywały się tylko skrobania i szumy, bo piosenka jużdawno się skończyła.Jakiś czas przed świtem otworzyłem oczy, wciąż dryfując na falach snu.Co to zadzwięk? - zastanawiałem się tępo.To jednak był świat jawy i uporczywe skrobanie, któretowarzyszyło mi we wszystkich uliczkach snów, obecnie rozbrzmiewało dokładnie nad mojągłową.Coś siedziało na dachu.Mój pokój mieści się na poddaszu, od świata zewnętrznego dzieli go jedynie warstwatynku, gipsu i łupku.Cokolwiek się tam poruszało, było dość blisko, by pobudzić mój zmysłśmierci w synestetycznej kakofonii urywanych, dysonansowych dzwięków.To nie kotwyprawił się na nocną wycieczkę po dachu.To jeden z umarłych, nieumarłych albo tych,którzy nigdy nie żyli.Zareagowałem odruchowo, wygwizdując kilka owych urywanych dzwięków.Wiemdoskonale, że flet, który noszę przy sobie, stanowi jedynie wzmacniacz czegoś tkwiącegowewnątrz mnie: w razie konieczności mogę działać bez prądu, i to właśnie teraz robiłem.Drapanie ustało.Usłyszałem stłumiony stukot, a potem serię szelestów.Wyskoczyłemz łóżka, podążając ich śladem, przecinając wraz z nimi pokój wokół krzesła, na które rzuciłemciuchy, aż do otwartego okna.Martwy stwór dotarł tam przede mną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]