[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod wieczór pogodnego dnia orszak biskupa dotarł do stóp pagór-ków, na których skłonie stał gródek w pianie rozkwitłych już sadów.Gdy przez otwartą bramę orszak biskupi wjechał na dziedziniec,Prandota ujrzał zaprzężone wozy, a u podjazdu do dworca kilku pa-chołków trzymało osiodłane konie.Gdy biskup zajechał przed dworzec, z sieni wybiegł %7łegota Topor-czyk.Pomógł Prandocie wysiąść z wozu, po czym pachołkom rozka-zał konie odwieść do stajen.Biskup jednak powiedział:- Widzę, że w drogę wam, a ja, prawdę rzec, jeno ze Sławką mówićchciałem i przez jedną noc z gościny waszej skorzystać.- Choćby i najdłużej, mile was będę widział pod swoim dachem -odparł %7łegota - a niespieszno mi, bo do zroku w Zawichoście jeszcze205parę niedziel.Jeno wcześniej się wybrałem, by chłopów na wyprawęściągnąć z włości i do broni wdrożyć.Tedy zwólcie do świetlicy, a poSławkę zaraz poślę.Ze mną się na wyprawę napierała - zaśmiał się -ale odmówiłem, bo dziewce między wojakami ani poręcznie, aniprzystojnie.Prandotę zaniepokoiła wiadomość.Ucieczka dziewczyny z Krako-wa, niespodziewany wyjazd ze Staniątek dowodziły, że znowu zamie-rza porzucić bezpieczny przytułek, zapewne by poszukiwać Jaśka,a w wykonaniu swego zamiaru z niczym liczyć się nie będzie.Oba-wiał się, że przy ludziach nie zechce mówić otwarcie, i gdy nadbiegłaz powitaniem, powiedział:- Coś ci mam rzec, a pewnikiem i ty mnie, tedy zajdz do mnie powieczerzy.Przy świetle świec Prandota czytał brewiarz, gdy do komory zapu-kała Sławka i na wezwanie wsunęła się nieśmiało, z pewnym niepo-kojem patrząc na biskupa, który zaczął:- Prawił mi pan %7łcgota, iże się z nim na wyprawę upierasz.Niemuszę ci rzec, bo sama wiesz i bez zwierciadła, że wabisz oczy mę-żów.yrałaś już i pięknie rozkwitła, wiedzieć musisz, że nie przedwłasnymi jeno pokusami bronić ci się przyjdzie.Trzeci już razOpatrzność dała ci przytułek, który cię przed nimi chroni, i słyszę,znowu go porzucić wzięłaś przed się.Po dwakroć omal nie zbyłaśżywota, nie kuśże Boga po raz trzeci.Wiem ci ja i rozumiem, co cięgna, ty zasię wiedz, żem wam obojgu przychylny i książęcia uprosi-łem, by onemu pachołkowi -jeśli się najdzie - łaskę swą okazał, choćniebywała to rzecz takowy związek.Aliści lata minęły, gdyście sięrozstali, tobie pora pod czepiec i on zrały już.Może mu się i serceodmieniło, bo miłowanie bez nadziei więdnie jako kwiecie bez wody,a i ciało swoje prawa rości, którym w młodych leciech oprzeć się naj-trudniej.Słyszę, że rycerz Krystyn Gozdawa o twą przychylność za-biega.1 jemu wdzięczność dłużnaś, stanu jest równego, urodnyi zaradny, osiadłabyś w somsiedztwie brata, a wżdy nikogo bliższegonie masz.Nawet nie wiesz, zali czekać masz na co, a szkoda żywotana czekanie.Podniosła oczy i odparła zarumieniona:- Wiem.Nie rzekł wam rycerz %7łegota, iż był tu od Jaśka druh jego,z którym społem jadzwieski kraj przepatrywać mają, by za przewod-ników służyć wyprawie? A wam dzięka, iżeście się przed książęciemujęli za nim.Jaki los jego będzie, taki z nim podzielę.Pochyliła się do ręki biskupa, który, gładząc ją po jasnych włosach,powiedział:- Bóg niechaj błogosławi waszemu miłowaniu.Nie ja wam stanęw drodze, która ni prosta, ni łatwa.Jeno czemu, jak słyszę, porzucićchcesz schronienie, w którym bezpieczność nalazłaś i życzliwych lu-dzi? Po raz wtóry już, bo i w Staniątkach czekać mogłaś na swych na-dziei spełnienie.yle byś mi odpłaciła za życzliwość, wiążąc sięz Jaśkiem bez kościelnego błogosławieństwa.Sobie bym wyrzucaćmusiał, żem do złej sprawy ręki przyłożył - głos biskupa zabrzmiałsurowo - a i to wiedz, że woje swawolni bywają, szczególnie na wy-prawach żądz swych hamować nie zwykli.- Nie jeno woje i nic jeno na wyprawach.bąknęła i urwała zmie-szana, a widząc pytające spojrzenie Prandoty, ciągnęła wymijająco:- Nie na wyprawę się wpraszam, jeno blisko chcę być Jaśka.- Wżdy i tutaj swaty słać może i na zdawiny przyjechać, jeśli nic/goła osiąść.Micjże cierpliwość.-Nie może.Stryk mu nie daruje nie to, że mu człeka ubił, jeno żenas ocalił, bez co dziedzina krewniakom się wymknęła, co ją za swojąjuż mieli.-Zły to człek, alić i od onego zabójstwa lata już minęły, a co sięw pierwszym gniewie uczyni, tego poniecha w drugim.Może się Ra-dosław grzywnami zadowoli, a i książę każden występek wybaczyćwładni.Tak czy inak, czekać musisz, a mnie przyrzec, że niczego nieuczynisz, by się Z Główką połączyć, póki się on nie ustali i wedlepraw i obyczaju pojąć cię będzie mógł.Może skoro już, jeśli iściewyprawie się przysłuży, do której książę wagę przywiązują i zasłużo-nych nagradzać będą.- Przyrzec mogę jeno, że poczekam, pokąd wojska z wyprawy niewrócą.Potem podzielę z Jaśkiem taki los, jaki jemu przypadnie, a sa-207miście rzekli, że szkoda żywota na czekanie.Ninie jeno wstawcie sięu rycerza %7łegoty, by mnie do Sandomierza odwiózł.U mogił rodzicai stryka pomodlić się chcę o błogosławieństwo.- Tego ci nie wzbraniam i sam mszę odprawię na waszą intencję.Idzże tedy przysposobić się do drogi.I ja już spocząć muszę, boo świcie takoż w drogę mi, a sił brak.Nazajutrz dwa orszaki ruszały w przeciwne strony.Pogodny ranekwiosenny pozwalał zapomnieć o troskach, i Prandota, słuchając śpie-wu ptactwa, przestał myśleć o czekających go sprawach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]