[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Interesowała go przyszłość.Zawsze wypatrywał,co czeka za rogiem.Jerry schylił się nad zamkiem, próbował włożyć do niego za duży klucz.Roy wskazał muwłaściwy.Kiedy poznał Delię, jezdziła takim samym autem.- Dziękuję - powiedział Jerry.Włożył właściwy klucz, ale też sobie nie poradził.- Wiem, że chwila jest wyjątkowo niestosowna - ciągnął Roy - ale Richard szukał błęduw swojej dokumentacji na mój temat.Ciekawe, czy panu o tym wspominał. Jerry wyprostował się, podniósł wzrok na Roya.Był bardzo niski.- Przypominam sobie.Twierdził, że musi pan być megalomanem.- Dlaczego?- Bo włamał się pan do archiwum.W tak młodym wieku interesować się ocenąpotomnych? Tak się wyraził.- Błąd nie dotyczył mnie, lecz mojej żony - uściślił Roy.- Nie rozumiem.- Moja żona nie żyje.Chciałem sprostować fakty.- Mój Boże! - zawołał Jerry.- Od niedawna?- Od dawna.Jerry zasłonił sobie na chwilę twarz, ale zaraz się pozbierał.- Czego pan ode mnie oczekuje?- Chciałbym wiedzieć, czy Richard zdołał coś ustalić - odparł Roy.- Nic mi nie mówił - powiedział Jerry.Patrzył na kluczyki.Roy wyjął mu je z ręki iotworzył drzwi.Jerry westchnął przejmująco.- Może znajdę coś w jego notatkach.Roy czekał.Wiedział, że powinien mieć skrupuły, ale nie miał.Jerry otworzył drzwi.- Może pan pojechać za mną.- Dziękuję.- Proszę mi nie dziękować.Tak postąpiłby Richard - rzekł gniewnie podniesionymgłosem.- Bo tak mu zależało na faktach.* * *Elegancki piętrowy biały dom z czarnymi okiennicami stał w bocznej uliczceodchodzącej od Connecticut, niedaleko domu zajmowanego przez Roya i Delię poprzeprowadzce z mieszkania w Foggy Bottom.Jerry zaparkował na podjezdzie, Roy na ulicy.Przy drzwiach wejściowych pracował ślusarz.- Prawie skończyłem - oznajmił.Jerry wprowadził Roya do środka.- Nie wiem, po co w ogóle się w to bawię - rzekł.- W co? - spytał Roy.- W zmianę zamków.Stali w kuchni.Panował w niej idealny porządek, nie licząc szczątków drewnianegokrzesła w kącie. - To nie było włamanie? - spytał Roy.- Właściwie to nie - odparł Jerry.- Zdaniem policji ci ludzie albo mieli klucz, alboRichard ich wpuścił.Ale jak ja tu teraz mam mieszkać? - Pokazał na podłogę, miejsce międzyblatem a połamanym krzesłem.- Tu go znalazłem.Jego skatowane zwłoki.Skurwiele.I wybiegł z kuchni.Roy podszedł do kąta, szturchnął nogą kawałek roztrzaskanego krzesła.Przypomniała musię ostatnia rozmowa z Goldem.Jedną chwileczkę, potem brzęk, jakby upadła szklanka isygnał zajętości.Przyszedł mu do głowy szalony pomysł.A gdyby tak posklejać razem tekawałki, pokracznie, niezdarnie, raczej podkreślając, niż maskując naprawę?Wrócił Jerry.Zdjął krawat, miał zaczerwienione oczy.- Gabinet jest na górze.Chyba niewiele pan znajdzie.Laptop też ukradli.Ale mógłby panzajrzeć do jego notesu.- To się stało w czwartek? - upewnił się Roy.- Między pół do ósmej, kiedy wyszedłem do pracy, a dziewiątą, kiedy przyjechała poniego taksówka - odparł Jerry.- Zwykle w czwartki nie wychodzę tak wcześnie.Tym razembyło inaczej.- Czym się pan zajmuje?Jerry zbył pytanie machnięciem ręki i zaprowadził Roya na górę.Roy zrozumiał, że mógłsłyszeć przez telefon odgłosy napaści na Richarda Golda, a w każdym razie początek ataku.Czy mordercy otworzyli sobie sami z klucza? A może Gold podszedł do drzwi z telefonem wręce? Czy powinien opowiedzieć to wszystko Jerry'emu? Nie widział powodu.Weszli do gabinetu.- To jego biurko - powiedział Jerry.Stało pod oknem wychodzącym na ogród za domem z wielkim kamiennym grillem idwoma leżakami.Zmignął błękitnik, złapał w dziób jakiś biały strzępek i odfrunął.Jerryotworzył szufladę biurka.W środku leżał telefon komórkowy i oprawny w skórę terminarz.Wyjął go i podał Royowi.Roy przekartkował.Gold miał równe, drobne pismo, żadnych skreśleń.Kiedy Roy po razpierwszy zadzwonił do Golda? Usiłował odtworzyć fakty na podstawie kalendarza meczów whokejowej lidze.Gdzieś z lewej strony u dołu pod zapiskami, takimi jak układ NAFTA nie doruszenia i akty oskarżenia w górnictwie, sprawdzić 2.30, zobaczył nekr.Ostatnia notatka natej stronie.Przewrócił na następną.U góry: mimo trudności prawnych spodziewane trzykolejne akty oskarżenia, Edwards, bez dalszego ciągu, i znów powrót do artykułu ogórnictwie.Dopiero po chwili zauważył wyszarpane strzępy w oprawie.Najwyrazniej wyrwano stąd kartkę.Doszedł do końca.Ostatni zapisek - J.re kolacja, i znalazł ślady wyszarpnięcia kolejnejkartki.Ani słowa o nim, o Delii, Instytucie Hobbesa, ONZ.- I co? - spytał Jerry.- Nic.- A nawet mniej.- Ale dziękuję za pomoc.Roy podał mu rękę.Jerry ją uścisnął.Miał zimną, drżącą dłoń.- Jeżeli chodzi o ten komentarz w sprawie megalomanii, nie chciałbym, żeby odniósł panfałszywe wrażenie.- O czym?- O stosunku Richarda do pana.Kiedy pan się z nim skontaktował, zapoznał się z pańskątwórczością i wywarła na nim spore wrażenie.- Wyjął z szuflady telefon komórkowy.-Nawet pojechał do Georgetown i sfotografował jednego z pańskich Neandertalczyków.Jerry zaczął naciskać klawisze w telefonie.- Nie bardzo się znam - wyznał.- Richard był.Nie dokończył.Zdjęcia w komórce Richarda Golda: na pierwszym miejscu Jerry z głupkowatymuśmiechem, w czapce drużyny Redskins.Dalej potężny, siwiejący blondyn stojący podparasolem po drugiej stronie ruchliwej ulicy.I Neandertalczyk numer trzy sprezentowanyprzez Roya uniwersytetowi.- O, mam - powiedział Jerry.- Mógłby pan cofnąć? - poprosił Roy.- Cofnąć?- Do poprzedniego.- Ale.- Bardzo proszę.Jerry wrócił do zdjęcia przed Neandertalczykiem numer trzy, do jasnowłosegomężczyzny.- Kto to jest? - spytał Roy.- Nie mam pojęcia - odparł Jerry.Roy dobrze się przyjrzał.Zdjęcie nie było wyrazne, parasol ocieniał twarz mężczyzny,zresztą minęło blisko piętnaście lat.Ale poznał w nim Toma Parisha.Czas obszedł się z nimłaskawie.- Czy Richard coś panu mówił o tym zdjęciu? - spytał Roy. - Nie.Tylko pokazał mi pańską rzezbę.- Nagle Jerry'ego poraziła jakaś myśl, wyrazniesię stropił.- Dlaczego pan pyta? Co pan sugeruje?- Nic - odparł Roy.- To pana nie dotyczy.Czy wie pan, gdzie on zrobił to zdjęcie?Ale Jerry już się zdenerwował, pokręcił tylko przecząco głową, odwracając wzrok.Royobejrzał dokładnie zdjęcie, żeby zapamiętać szczegóły.Zauważył stojak z gazetami przykawiarni Starbucks, a w witrynie sklepu mieszczącego się obok butelki wina.- Gotowe! - zawołał z dołu ślusarz.Jerry aż podskoczył na jego krzyk.Roy skierował kroki do wyjścia.Zatrzymał się.Wskazał rozbite krzesło.- Chce pan, żebym je zabrał?Nie mógł się powstrzymać.Jerry obrzucił wzrokiem kawałki, wzruszył ramionami.Kiedy Roy się po nie schylił,zorientował się, że nie zdjął jarmułki.Złożył ją starannie i schował do kieszeni. Rozdział 10Deszcz się nasilił.Roy złożył naręcze połamanych części krzesła na fotelu pasażera [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl