[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A czy mr Joe nie wyszedł jeszcze? O, mr Joe bardzo chory! Mówiła mrs Tracy, że. Możesz odejść!  wybuchnął gwałtownie, spostrzegłszy naraz wzrok jego skierowany zgłupio domyślnym uśmieszkiem na jakiś szal porzucony na kanapę! Szal był indyjski, mie-niący się barwami, przesycony zapachem fiołków, a obok niego leżały białe, zmięte niecorękawiczki. Daisy! Tak, to jej!  z rozkoszą sycił się cudownym aromatem. Jakaś pomyłka!  Za-winął go w papier i wraz z kilku słowami objaśnienia odesłał przez pokojówkę.Zatelefono-wał jeszcze w sprawie Wandzi do znajomego doktora hipnotyzera i miał już wychodzić, gdyznowu wpadła mu pod oczy nota Cooka. Pociąg odchodzi o dziesiątej.Dover.Kaliban.Czytał wolno jakby wbijając sobie woporną pamięć, ale nie mogąc na razie zrozumieć, gdzie to miał jechać i po co, rzucił niechęt-nie papier i wyszedł.Na korytarzu zabiegła mu drogę pokojówka z listem Daisy. Czy pani już wyszła? Pani słaba i od paru dni zupełnie nie wychodzi.Uśmiechnął się pobłażliwie z jej kłamstwa.Daisy zapraszała go do siebie na herbatę.A w przypisku dziękowała za odesłanie szala. O piątej u Daisy, siódma u Wandzi z doktorem, a o dziesiątej pociąg odchodzi!  prze-mknęła mu chyżo myśl i poszedł do Joego. ,,Kaliban ! Dziwna nazwa jak dla statku!  pomyślał nagle.Malajczyk otworzył mu drzwi, łypnął białkami i gdzieś zginął.Mieszkanie było prawie ciemne, portiery pozapuszczane, a w szarym, posępnym mrokujak widmo błąkał się Joe.Chodził zgarbiony i z trudem, czasem przystawał wpatrując się wjeden punkt z niezmierną uwagą, coś szeptał niezrozumiale i znowu szedł z pokoju do pokoju. Joe! Joe!Jakby nie usłyszał nie przerywając ani na chwilę wędrówki.Zenon ścisnął go mocno za rękę i zawołał prosto w ucho: Joe! Obudz się, na Boga!Przysunął się do niego blisko i spytał jakoś automatycznie: Powiedz mi, gdzie ja właściwie jestem? - wparł się w niego oczami.Zenon aż się cofnął przed tym obłędnym wzrokiem. Gdzie jestem?  powtórzył ciszej i trwożliwiej. Przy mnie! Stoimy obok siebie! Nie czujesz mojej ręki? Tak.ale.Stoimy na środku pokoju czy tam, naprzeciw, pod ścianą?. Na środku pokoju. I pod ścianą nic nie widzisz? Daję ci słowo, że w pokoju prócz nas dwóch nie ma nikogo więcej! Dziwne.Pusto teraz.A przed chwilą.I ty wiesz, że ze mną mówisz?Zenon śpiesznie odsłonił portiery i dzień chlusnął na pokój szeroką smugą światła, Joeodwrócił głowę przed brzaskiem, lecz po chwili jął się rozglądać podejrzliwie, a niekiedy,jakby dojrzawszy coś straszliwego, kurczył się cały, zastygał na mgnienie, oczy cofały mu sięw głąb czaszki, połyskując złowrogim blaskiem szaleństwa. Joe!  głębokie współczucie zadrgało mu w głosie.103  To ty, Zen.Wiem!  przemówił jakby budząc się z letargu. Co ci się stało? Chory jesteś? I tylko nas dwóch jest tutaj?  podniósł na niego błędne oczy. Odsłonię wszystkie okna i pootwieram, to się sam przekonasz!Po chwili całe mieszkanie było zalane światłem i chłodnym, wilgotnym powietrzem, beł-kot rynien i szmer deszczu grały monotonnie.Joe obtulił się w pled, wyjrzał oknami, wystawiał nawet głowę na deszcz i uspokojony nie-co usiadł przy Zenonie, który rzekł: Jesteś strasznie zdenerwowany! Być może! Nie wychodziłem parę dni z mieszkania i to kaloryferowe ciepło zawsze zlena mnie działa. Przypuszczano, żeś zachorował. Byłem bardzo zajęty. A w domu niepokoją się o ciebie. podsunął ostrożnie. Kto?  rzucił krótko i ostro. Ojciec, Betsy, ciotki, wreszcie i przyjaciele.W miarę wyliczania Joe podnosił się z miejsca, chmurniał, twarz posępniała gniewem, ażwreszcie wybuchnął z zaciekłością: Nie pamiętam i nie znam nikogo! Mówiłem o twojej rodzinie!  dodał sądząc się zle zrozumianym. Nie mam rodziny! Pozbyłem się już tego wampira! Zerwałem wszystkie pęta.Nic mniejuż nie łączy z życiem! W tych dniach opuszczam Europę na zawsze! Jestem wolny, nie po-trzeba mi ojczyzny ni rodziny, ni przyjaciół.Obmyję ciało w świętych wodach Gangesu, aduszę utopię w kontemplacji! Już tam plugawy kwik trzody ludzkiej mnie nie dojdzie! Takstrasznie tutaj cierpiałem! Przezwyciężyłem podły instynkt życia i przezwyciężę samo życie!Cierpiałem za wasze grzechy, modliłem się, biczowałem! Ale teraz już wiem, że nic was jużnie zbawi! Jesteście przeklęci! Bogobójcy, czciciele zła! Przeklęci! Przeklęci! Przeklęci! krzyczał w obłędnej ekstazie bólu, zgrozy i nienawiści. Przyszedłeś mnie trwożyć?  zwrócił się do Zenona. Przyszedłeś mnie kusić?  Precz,wysłanniku lucyfera! Precz!  wołał następując na niego z piorunami w oczach, że Zenon,zrozpaczony jego stanem, cofał się bezwiednie, nie wiedząc, co począć, ale naraz Joe zatrzy-mał się i pobladły śmiertelnie jakby skamieniał na miejscu.Zenon rzucił się do niego, lecz mimo nadludzkich wysiłków nawet nim nie poruszył, stężałzupełnie i jakby przyrósł do posadzki.Stał przygięty niby drzewo zabite w skurczu walki,głuchy i ślepy na wszystko, rozgorzałe nadmiernie oczy jęły z wolna przygasać świecącpróchnicowym, martwym blaskiem, a twarz powłóczyła się nieopowiedzianym wyrazemekstatycznej błogości. Nie wolno mu przerywać!  powiedział przywołany Malajczyk, spiesznie zamykającokna i przysłaniając je ciężkimi kotarami.Zenon tak był przerażony, że nie rozumiał jego słów. Sam się ocknie, może dopiero za parę godzin, a może jutro! On teraz mówi z bogami! Agdyby mu się przerwało, mógłby zabić spojrzeniem.Czasem unosi się w powietrzu i słychaćwtedy muzykę i śpiewy!. szeptał pobożnie, postawił przed nim kadzielnicę i zapalił, bia-ławy słup dymu podniósł się w górę i z wolna napełnił pokój wonnym obłokiem.Malajczykwyprowadził Zenona do żółtego pokoju i rzekł wskazując na stosy sprzętów porozrzucanych ikufry otwarte: Pan kazał odesłać ojcu wszystkie rzeczy i pieniądze. Więc wyjeżdżacie?  odezwał się wreszcie, odzyskując nieco równowagi. Mamy już kupione miejsca międzypokładowe do Bombaju, a stamtąd Budda zaprowadzinas na Wielką Drogę!104  Gdzie jedziecie? Gdzie!  nie mógł się jeszcze połapać ni uwierzyć. Ja jestem tylko jego cieniem, idę, gdzie on idzie!  mówił tak poważnie, że musiał uwie-rzyć w jego słowa i tym większy niepokój nim owładnął. Trzeba go ratować!  postanowił dzwoniąc energicznie na lokaja.Wysłał długą depeszę do Bartelet Court i kazał poprosić mr Smitha, który na szczęście byłjeszcze w domu i natychmiast się zjawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •