[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co pan na to? - Uśmiechnął sięszyderczo.- Na miłość boską! - Alec czuł, że za chwilę straci przytomność.- %7łartowałem tylko, panie Nichols.Tod Michaels jest przecież pana przyjacielem i niemógłby pana skrzywdzić.Wie pan, co powiedział dziś rano, przed moim przyjściem do pana? Sir Alec jest porządnym człowiekiem i wkrótce odda nam pieniądze.I jeśli się zgodzi,możemy mu pomóc zgromadzić odpowiednią kwotę.- W jaki sposób chcecie mi pomóc? Swinton wzruszył ramionami.- No cóż, jest pan współwłaścicielem wielkiej korporacji farmaceutycznej i pańskafirma zapewne produkuje kokainę.Gdyby tak kilka transportów tego medykamentuzawieruszyło się gdzieś po drodze?- Pan chyba oszalał! Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego.- Jeszcze pan nie wie, do czego zdolni są ludzie w sytuacji bez wyjścia.- Po tychsłowach Swinton wstał z miejsca.Zanim jednak odszedł od stołu, dodał: - Następnym razempogadamy o dostawie narkotyku.Chyba że wcześniej spłaci pan dług.Do zobaczenia.Proszęteż przekazać ukłony Vivian.Joe Swinton wrzucił do maselniczki tlące się jeszcze cygaro i skierował się dowyjścia. Jak mogłem dopuścić, aby ludzie tego pokroju wkroczyli w moje życie - pomyślałAlec.Siedział zasępiony.Zrozumiał nagle, że wpadł w sidła zastawione przez gangsterów, apieniądze, które był im winien, stanowiły jedynie wymówkę.Gangsterom zależało jedynie nadostępie do korporacji.Mieli go w garści.Jeżeli opozycja w parlamencie dowie się owszystkim, Alec straci przywileje, zostanie wydalony ze swojej partii i przeniesiony doChiltren Hundreds, gdzie będzie otrzymywał zawrotną sumę stu funtów tygodniowo.Najlepszym rozwiązaniem było zapłacić gangsterom żądaną sumę i odetchnąć z ulgą.Gdyby tak Sam Roffe zgodził się na sprzedaż akcji.- Wybij to sobie z głowy, Alec! - powiedział Sam.- Nie możemy dopuścić, aby ktośspoza rodziny mówił nam, jak mamy prowadzić nasze interesy.Ci ludzie z czasem chcielibyzapewne przejąć firmę.A właściwie dlaczego tak bardzo zależy ci na sprzedaży akcji?Wypłacamy ci przecież wysoką pensję i z pewnością, podobnie jak pozostałym członkomrodziny, nie brakuje ci pieniędzy.Przez moment Nichols chciał zwierzyć się Samowi ze swojej beznadziejnej sytuacji.Doszedł jednak do wniosku, że takie wyznanie bardziej by mu zaszkodziło, niż pomogło.SamRoffe, podobnie jak inni biznesmeni, uważał, że w interesach nie ma miejsca na litość.Sambył skłonny wykluczyć Aleca z rodziny, gdyby dowiedział się, że jego postępowaniezniesławiło jej dobre imię i zagroziło reputacji Roffe & Sons.Sam był ostatnią osobą, doktórej Nichols zwróciłby się o pomoc.- Przepraszam pana - głos kelnera wyrwał go z zadumy - ale obecny tu posłaniec -wskazał na stojącego obok mężczyznę w szarym uniformie - chciał osobiście wręczyć panudepeszę.- Dziękuję - odparł Alec i odebrał z rąk posłańca kopertę.Po chwili otworzył ją iprzeczytał znajdującą się w niej wiadomość.Długo siedział zapatrzony gdzieś daleko, w przestrzeń. Boże, ulitowałeś się nademną - powtórzył po raz kolejny w myślach, a w jego oczach pojawiły się łzy.6NOWYJORK, PONIEDZIAAEK,7 WRZEZNIA, 11 RANOPrywatny boeing 707 podchodził do lądowania w porcie lotniczym Kennedy'ego.Rhys Williams odetchnął z ulgą.To była długa i niezwykle męcząca podróż.Pomimowyczerpania, nie mógł zmrużyć oka.Zbyt mocno jeszcze odczuwał obecność Sama.Przypominał mu go każdy nawet najdrobniejszy szczegół na pokładzie samolotu.Rhysowi nie dawała też spokoju czekająca go wizyta u Elżbiety Roffe.Uprzedził jątelefonicznie o swoim przyjezdzie, jednak nie podał powodu, dla którego chciał się z niąspotkać.Byłoby nieludzkie powiadamiać ją o śmierci ojca przez telefon.Na dworcu czekała na niego limuzyna.Kierowca poinformował Rhysa, że pani Roffepragnie spotkać się z nim jak najszybciej.Za każdym razem, gdy ją widział, był na nowo oczarowany jej urodą: czarnymi jakwęgle oczami, białą, niemal przezroczystą skórą i kruczoczarnymi włosami.Była kobietąniezwykle atrakcyjną i w niczym nie przypominała podlotka, który do niedawna wybiegał muna spotkanie.- Wejdz, Rhys - powiedziała otwierając drzwi i poprowadziła go do bibliotekiwyłożonej dębową boazerią.- Czy Sam przyleciał z tobą? - zapytała łagodnie.Nie miał wyjścia, musiał powiedzieć jej prawdę.- Sam uległ wypadkowi, Liz.- Spostrzegł, jak krew odpływa jej z twarzy.Bez słowaczekała, aż dokończy.- Zginął na miejscu.- Jak to się stało? - zapytała niemal szeptem.- Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów.Wiem tylko, że wspinał się na MontBlanc, w pewnym momencie zerwała się lina i runął w przepaść.- Czy znaleziono.- nie dokończyła, zaciskając powieki.- Nie.Przepaść jest zbyt głęboka.Dobrze się czujesz? - zapytał, widząc, jak blednie.- Nic mi nie jest - uśmiechnęła się.- Napijesz się kawy?Spojrzał na nią zaskoczony.Po chwili jednak zrozumiał, że jest w szoku.- Jak mogło mu się to przydarzyć? Przecież na wspinaczce znał się jak mało kto.Jużraz wspinał się na Mont Blanc.- Liz.- Byłeś tam z nim i wiesz dobrze, że mówię prawdę.Nie protestował.Pozwolił jej się wygadać.Własne słowa działały na nią kojąco.Starała się za wszelką cenę odwlec moment, w którym będzie musiała stawić czołonieszczęściu.- Chcesz, abym wezwał lekarza? Da ci coś na uspokojenie.- Nie trzeba, Rhys.Jestem tylko trochę zmęczona.Muszę się położyć.- Czy mam zostać z tobą?- Nie, to nie będzie konieczne.Elżbieta odprowadziła go do drzwi i spokojnie patrzyła,jak wsiada do samochodu.- Rhys?- Słucham.- Dziękuję, że przyjechałeś.Elżbieta przez kilka godzin leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit.Była pogrążonaw rozpaczy i nic nie mogło uśmierzyć bólu, jaki odczuwała.Myślami uparcie powracała wprzeszłość, przywołując w pamięci obraz ojca, aż do chwili, gdy widziała go po raz ostatni.W pewnej chwili zadzwonił telefon.Elżbieta odruchowo podniosła słuchawkę wnadziei, że usłyszy głos ojca.I wtedy tym boleśniej dotarło do niej, że już nigdy go nie ujrzy,że Sam już nigdy do niej nie zadzwoni. Przepaść bez dna - słowa Rhysa huczały jej w głowie.Zamknęła oczy, próbującpozbierać skołatane myśli.7Narodziny Elżbiety Rowane Roffe były podwójną tragedią.Na stole położniczymzmarła jej matka.Jeszcze większym jednak dramatem był fakt, że urodziła dziewczynkę.Nadzieje Sama, że spadkobiercą jego potężnej fortuny zostanie syn, rozwiały się w jednejchwili.Patrycja, żona Sama, była kobietą wyjątkowej urody.Poślubiła Sama z miłości.Innekobiety, które chciały się za niego wydać, widziały w nim jedynie prezesa ogromnejkorporacji i właściciela wielomiliardowego majątku.Patrycja popełniła jednak błąd.Samtraktował małżeństwo z nią jak kolejne handlowe zobowiązanie.Nie miał czasu ani ochotyprzebywać na łonie rodziny.Nie było dla niego niczego ważniejszego od Roffe & Sons.Całe swoje życie poświęcał korporacji i wymagał tego samego od innych.Patrycja była dlaniego warta tyle, ile mogła wnieść do jego majątku.Chciał, aby była idealną żoną igospodynią, i nie zawiódł się.Powierzone jej role wykonywała znakomicie.Sam nie kochał jej i ona z czasemnauczyła się nie okazywać mu uczuć.Czuła się pracownikiem Roffe & Sons.Wiedziała też,że dla Sama znaczy tyle, co któraś z jego sekretarek.Towarzyszyła mu podczas wszystkichspotkań, zawsze gotowa zająć się gośćmi.Bardzo dbała o własny wygląd.Dzięki spartańskiej diecie zachowała idealną figurę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]