[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw mu nie uwierzyłem.Wydało mi się nieprawdopodobne,że rodzina przeszła takągehennę, ani słowem mnie o tym niepowiadamiając.Ktoś innywspomniał o sprawie tak,jakby znajdowała sięjuż na ustach wszystkich.Wciąż pełen niedowierzania zadzwoniłemdo pani Ayres, która ku mojemu zdumieniu potwierdziłakrążącepogłoski.Mówiła tak znużonym i zachrypniętym głosem, że przeklinałem się w duchu za opieszałość:mogłem przecież zatelefonowaćwcześniej i pojechać tam w wolnejchwili - ostatnio jednakrozpocząłem wieczorne dyżury w szpitalu okręgowym; tego dnia właśnieprzypadał kolejny z nich inie było szans, żeby się wyrwać.Zapewniła,że wszyscy są cali, tylkobardzo zmęczeni.Wedle jej słów pożarnapędził im lekkiego stracha, co nasunęło mi wrażenie,iż był to tylkoniegroznywypadek.Pamiętałem aż nazbyt dobrze,w jakim staniebył Roderick, pamiętałem jego pijacką niezdarnośćoraz to, jak lekkomyślnie rzucił na posadzkę płonący papier.Przyszło mi do głowy,że ani chybi niedopałkiem zaprószył ogień.Wiedziałem jednak, iżnawet niewielkiemu pożarowi towarzyszy mnóstwo dymu, a skutkijegowdychaniaczęsto bywają najgorsze na drugi lub trzeci dzień.Razjeszczeposzedłem spać wzburzony i z powodu Ayresów spędziłemkolejną niespokojną noc.Kiedy pojechałem do nich po porannym dyżurze, ich stanpotwierdził moje najgorsze obawy.Pod względem fizycznym Betty i Roderickucierpieli najmniej.W czasie pożaru dziewczyna trzymała się bliskodrzwi, poza tym corusz biegała dołazienki powodę.Roderickleżałplackiem na łóżku, oddychając płytko, anajwiększy dym kłębił się200wysoko nad jego głową.Ale pani Ayresbyła w opłakanym staniezachrypnięta i wycieńczona prawie nie ruszała się z pokoju,Carolinezaś z trudem dobywała słowaprzez opuchnięte gardło i miała popalone włosy, a na jejtwarzy i dłoniach widniały liczne czerwone śladypo oparzeniach.Kiedy otworzyła drzwi i stanęła na progu, jej widoktak mną wstrząsnął,że odruchowopostawiłemtorbę i chwyciwszyCaroline za ramiona, z bliska przypatrzyłem się jej twarzy.- Och,Caroline -powiedziałem.Zamrugała z zakłopotaniem i uśmiechnęła się blado, ale jej zaczerwienioneoczy zalśniły odłez.- Wyglądam jak biedny GuyFawkes, który cudem ocalał z ognia-powiedziała.Odwróciła się i zaczęła kaszleć.- Do środka, nie stój na takim zimnie - zakomenderowałempospiesznie.Kiedy chwyciłem swój sakwojaż i ruszyłem za nią, kaszel ustał'otarła twarz i po łzachniezostało ani śladu.Zamknąłem drzwi niemalbezwiednie, tak bardzo byłem wstrząśnięty wszechobecnym swądemktóryod progu uderzył mnie w nozdrza.Widok holu wejściowegoteż zrobił swoje: ściany oraz podłoga były tak gęsto usiane smugamiiplamamisadzy, jakby jespowito żałobnym całunem.-Koszmar, prawda?- rzuciła ochryple Caroline, podążającza moim spojrzeniem.-Niestety, dalej będzie jeszcze gorzej.Niechpan sam zobaczy.- Poprowadziła mnie północnym korytarzem.- Smród opanował cały dom aż po strych, nie wiem, jakim cudem.Proszę się nie przejmowaćzabłoconymi butami, podłoga tonajmniejszy z naszych obecnychproblemów.I niech pan uważa na marynarkę.Sadza klei się do wszystkiego.Drzwido pokojuRodericka były otwartena oścież, przygotowując mnie nato, co za chwilęmiałem ujrzeć.Mimo to, gdy Carolineweszłado środka,ja zamarłem w progu, zdruzgotany bezreszty, paniBazeley,która wrazz Betty szorowała właśnieściany, zauważyła mojespojrzenie i smętnie pokiwała głową.201.- Wczoraj z rana mnie też szczęka opadła, doktorze - oznajmiła.-To to jeszcze nic.Brodzilim po kostki w popiołach,co nie, Betty?Z pokoju wyniesiono większość meblii spiętrzono jekarkołomnie na tarasie.Dywan też usunięto, a drewnianą podłogę przykrytogazetami, deski były jednak wciąż mokre ipokryte warstwą pyłu,toteż papier zmienił się w szarą breję, jak przypalona owsianka.Zciany, poddawane zabiegom obu kobiet, też ociekały szarawąwodą.Boazeria była nadpalona i miejscami zwęglona doszczętnie, gipsowysufitzaś powlekałajednolitawarstwa czerni.Tajemnicze smugi znikłyna zawsze.- Nie do wiary - powiedziałem do Caroline.- Nie miałem pojęcia!Gdybymwiedział.Nie dokończyłem, gdyż moja wiedza bądz niewiedza o zaistniałymstanie rzeczy były tu bezznaczenia.I tak nic nie mógłbym zrobić.Byłem jednak załamany na myśl, żecoś tak okropnegoprzytrafiłosię tejrodzinie podmojąnieobecność.- Pożar mógłstrawić całydom!- zawołałem.-Nawet nie chcęo tym myśleć!Rod był tutaj, pośrodku tego piekła?I naprawdę nicmu nie jest?Spojrzała na mniejakby z ukosa, po czym zerknęła na paniąBazeley.- Tak, jest cały.Tylkooszołomiony, jakmywszyscy.Ale przepadławiększość jego rzeczy.Fotel.o, tam.ucierpiał najbardziej,podobnie jak biurko i stół.Wyjrzawszyprzez otwarte okno, zobaczyłem biurko: szufladyi nóżki były nietknięte, ale blattak zwęglony, jakby ktoś rozpaliłna nim ognisko.Nagle zrozumiałem, skąd tu tyle pyłu.- Jegopapiery!Caroline z rezygnacją pokiwała głową.- Chyba najbardziej sucha rzecz w domu.-Czy coś dało się uratować?- Niewiele.Nie wiem, coprzepadło.Niewiem nawet, co tu trzymał.Zapewneplany budynkui całej posiadłości, prawda?Mapy,202kopie aktów dzierżawy,listy,rachunki, notatki ojca.- Głos odmówiłjej posłuszeństwa i rozkaszlała się na nowo.- To straszne, naprawdę straszne- powiedziałem, rozglądającsię dookoła.Co rusz dostrzegałem kolejną szkodę: zniszczoneobrazy, uszkodzone lampy.- Taki piękny pokój.Ico zrobicie?Da się go uratować?Pewnie można by wymienić część boazerii,wybielić sufit. Apatycznie wzruszyła ramionami.- Matka uważa, że można tu po prostu wysprzątać izamknąć go,jak pozostałe.Na pewno nie mamy pieniędzy na remont.- Aubezpieczenie?Ponownie spojrzałana Betty ipanią Bazeley.Nadal szorowałyściany, robiąc przy tym sporo hałasu.- Rod zlikwidował polisę - odrzekłaściszonym głosem.- Właśniesię dowiedziałyśmy.- Zlikwidowałpolisę!-Podobno przed paroma miesiącami.%7łeby zaoszczędzić.- Przymknęła oczy i powoli pokręciła głową,a następnie podeszła do ogrodowych drzwi.-Wyjdzmy na chwilę,dobrze?Zeszliśmypo kamiennych schodkach; spojrzałem na zniszczonemeble,spalone biurkoi stół,ogołocony ze skórzanej tapicerki fotel:sterczące sprężyny i końska sierść upodabniały go do wypatroszonego modeluanatomicznego.Był to ze wszech miar przygnębiającywidok; deszcz wprawdzie nie padał, ale na dworze wiałochłodemi zobaczyłem, że Caroline drży.Miałemochotę zbadać ją i Betty,a potem matkę i brata; poprosiłem, żebyśmy wrócili dodomuiposzlido saloniku albo wjakieś inne ciepłe miejsce.Po chwili wahania zerknęła w stronę otwartego okna i odciągnęła mnie jeszcze dalej.Znowumusiała odkaszlnąć i skrzywiłasię, przełykając ślinę.- Rozmawiał pan wczoraj z matką - zaczęła cicho.- Czy wspomniała coś ookolicznościach pożaru?Nie spuszczała zemniewzroku.- Powiedziała tylko, że wybuchł w pokoju Roda, kiedyjuż poszły203.ście spać, i że pierwsza zobaczyłaś, co się dzieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]