[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Connie, czyś ty zwariowała? Estelle do-stanie szału.Co się dzieje?- Och, pomagam znajomemu lekarzowi - skwitowałam nonszalancko,przeklinając gadułę Emmeta.- Pobyt w rodzinnych pieleszach stanowił zagro-żenie dla mojej higieny psychicznej.- To mi dopiero niespodzianka.Ożeż cholera.Możesz chwilkę zaczekać?- Usłyszałam, jak rozmawia z dzieckiem.- Naprawdę musisz? To już trzeci razod wyjścia mamusi.Jezu.No dobrze, może wreszcie tak.Jesteś tam, Connie?- Jestem - odrzekłam z mimowolnym smutkiem.- Co się dzieje?Działo się tyle, że nie wiedziałam, od czego zacząć.- Tęsknię za tobą - szepnęłam do słuchawki.- Tęsknię za naszym daw-SR nym życiem.- Przyszło mi do głowy, że gaworzenie Agnes pewnie zagłuszyłomoje słowa.Lecz gdy się wreszcie odezwał, jego głos również zabrzmiał smutno.- Ja też za tobą tęsknię, mała.I za naszym dawnym życiem.- Masz przynajmniej żonę i dziecko.Tego zawsze pragnąłeś.- Owszem, może i tak, ale niekoniecznie w takiej konfiguracji.Umilkliśmy.Ogarnął mnie żal, nad nim i nad samą sobą.I nad naszymporąbanym życiem.- O co chodzi, Tom?Zaśmiał się gorzko.- O to, że między mną a Fleur w ogóle się nie układa.Nie daję rady,Connie.Mam swój program, mam restaurację, której muszę pilnować, bo ina-czej przepadnę z kretesem.Niestety, doba ma tylko dwadzieścia cztery godzi-ny, tymczasem Fleur chce, żebym zrobił to, zrobił tamto.Na dodatek bezprzerwy chodzi tak wkurzona, że najchętniej w ogóle bym nie wracał do domu.Zrobiło mi się żal Fleur.Byłam przekonana, że ona też wymarzyła sobieinne życie.Jednak miała przecież kochającą rodzinę i mieszkanie.Ja nie mia-łam nic.Próbowałam zdobyć się na wyrzuty i rozgoryczenie, ale było to ponadmoje siły.Czułam tylko wszechogarniający smutek.- Na mnie już czas - powiedziałam.- Niepotrzebnie zawracam ci głowę.Przykro mi, Tom.Ja tylko.chciałabym, żebyś tutaj był.- Ja też - odrzekł łagodnie.Azy napłynęły mi do oczu.Trwaliśmy oboje bez słowa, ze słuchawkamiprzyciśniętymi do uszu, dopóki szanowna Gertruda nie przywędrowała po bla-cie i nie rozłączyła nas jednym machnięciem ryżej łapy.- Masz mi coś do powiedzenia? - zapytałam.- Wiedz łaskawie, że prze-rwałaś mi rozmowę z mężem.- Ale ona tylko swoim zwyczajem skręciła wSR lewo i poprowadziła mnie do piwnicy, gdzie przystanęła przed staroświeckimrowerem.Z wiklinowego koszyka, przytwierdzonego do kierownicy wystawałczarny kask, którego widok chwilowo przepędził moje smutki.Minęło ładnych parę lat, odkąd ostatnio jezdziłam na rowerze, ale pocie-szałam się myślą, iż jest to umiejętność, której nigdy się nie zapomina.Ja za-pomniałam i nie miało to nic wspólnego z preclem.Jak pamiętacie, mojasprawność fizyczna pozostawiała wiele do życzenia.Przy kilku pierwszychpróbach okiełznania pojazdu za każdym razem lądowałam z hukiem na ziemi,a Gertruda niewzruszenie spoglądała na ocean, jakby całe to żenujące widowi-sko budziło w niej niesmak.Potem, kiedy wreszcie załapałam, o co chodzi, iskoordynowałam ruchy nóg celem utrzymania roweru w pionie, kotka uparciewchodziła mi pod koła, zmuszając do przystanku.W końcu zeszłam z roweru izapytałam, o co chodzi.Patrzyła na koszyk, a więc chcąc nie chcąc, wyjęłamidiotyczny kask i włożyłam go na głowę.Gertruda niezwłocznie zajęła jegomiejsce w koszyku.Jechała nosem do przodu, co nadawało jej wygląd figuryna dziobie okrętu wypływającego w daleki rejs.Jadąc w kierunku South Ferry Road, musiałyśmy tworzyć dość osobliwywidok.Gruby kot i nieporadna cyklistka.Miałam poważne obawy, że emerycina zajęciach wychowania fizycznego nie będą mieli ze mnie wielkiego pożyt-ku.Na szczęście droga była mało uczęszczana, toteż stanowiłam zagrożenietylko dla siebie i Gertrudy, która w gruncie rzeczy służyła jako balast.Miejsce pracy mojego gospodarza nie przypominało żadnego ze znanychmi ośrodków medycznych.Był to rozłożysty, pokryty gontem budynek oto-czony wysokimi dębami, z ładnie utrzymanym ogrodem oraz białą palisadąpłotu.Przypominał miejsce zamieszkania czyichś dziadków.Gertruda wysko-czyła zwinnie (a jak!) z koszyka, a ja podążyłam za nią do drzwi.SR - Cześć wam - powiedział zza biurka Luca.Miał okulary na czubku nosa iplik dokumentów w rękach.- Chwileczkę, pani Hansen - zwrócił się do udrę-czonej matki, której maluch zrezygnował z budowania wieży na rzecz rzucaniaklockami w Gertrudę, która po stoicku przyjmowała świstające nad jej głowąpociski.- Muszę przedstawić naszym emerytom nową instruktorkę aerobiku.- Instruktorkę aerobiku? - powtórzyłam ze zgrozą, kiedy popychał mniekorytarzem w kierunku wielkiej sali, gdzie czekała na nas barwna ekipa sta-ruszków odzianych w stroje do ćwiczeń.Zauważyłam z niepokojem, że roz-grzewka trwa w najlepsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •